Google This is a digital copy of a book that was prcscrvod for gcncrations on library shclvcs bcforc it was carcfully scannod by Google as part of a projcct to make the world's books discoverablc onlinc. It has survived long enough for the copyright to cxpirc and thc book to cntcr thc public domain. A public domain book is one that was never subjcct to copyright or whose legał copyright term has expircd. Whcthcr a book is in thc public domain may vary country to country. Public domain books are our gateways to the past, representing a wealth of history, cultuie and knowledge that's often difficult to discovcr. Marks, notations and other maiginalia present in the original volume will appear in this file - a reminder of this book's long journcy from thc publishcr to a library and finally to you. Usage guidelines Google is proud to partner with libraries to digitize public domain materials and make them widely accessible. Public domain books belong to the public and we are merely their custodians. Nevertheless, this work is expensive, so in order to keep providing this resource, we have taken steps to prevent abuse by commercial partics, including placing technical rcstrictions on automatcd querying. We also ask that you: + Make non-commercial use ofthefiles We designcd Google Book Search for use by individuals, and we request that you use these files for person al, non-commercial purposes. + Refrainfrom automated ąuerying Do not send automatcd queries of any sort to Google's system: If you are conducting rcsearch on machinę translation, optical character recognition or other areas where access to a laigc amount of text is hclpful, pleasc contact us. We cncourage the use of public domain materials for these purposes and may be able to help. + Maintain attributłonTht Goog^s "watermark" you see on each file is essential for in forming peopleabout this project andhelping them lind additional materials through Google Book Search. Please do not remove it. + Keep it legał WhatCYcr your use, remember that you are responsible for ensuring that what you are doing is legał. Do not assumc that just becausc we believc a book is in the public domain for users in the United States, that the work is also in the public domain for users in other countries. Whcthcr a book is still in copyright varies from country to country, and we can'l offcr guidancc on whcthcr any specific use of any specific book is allowed. Please do not assume that a book's appearance in Google Book Search means it can be used in any manner anywhere in the world. Copyright infringement liabili^ can be quite severe. About Google Book Search Google's mission is to organize the world's information and to make it universally accessible and useful. Google Book Search helps rcaders discoYcr the world's books while helping authors and publishers reach new audiences. You can search through the fuli icxi of this book on the web at |http : //books . google . com/| Google Jest to cyfrowa wersja książki, która przez pokolenia przechowywana była na bibliotecznydi pólkach, zanim została troskliwie zeska^ nowana przez Google w ramach projektu światowej bibhoteki sieciowej. Prawa autorskie do niej zdążyły już wygasnąć i książka stalą się częścią powszechnego dziedzictwa. Książka należąca do powszechnego dziedzictwa to książka nigdy nie objęta prawami autorskimi lub do której prawa te wygasły. Zaliczenie książki do powszechnego dziedzictwa zależy od kraju. Książki należące do powszechnego dziedzictwa to nasze wrota do przeszłości. Stanowią nieoceniony dorobek historyczny i kulturowy oraz źródło cennej wiedzy. Uwagi, notatki i inne zapisy na marginesach, obecne w oryginalnym wolumenie, znajdują się również w tym pliku - przypominając długą podróż tej książki od wydawcy do bibhoteki, a wreszcie do Ciebie. Zasady uźytkowEinia Google szczyci się współpracą z bibliotekami w ramach projektu digitalizacji materiałów będących powszechnym dziedzictwem oraz ich upubliczniania. Książki będące takim dziedzictwem stanowią własność publiczną, a my po prostu staramy się je zachować dla przyszłych pokoleń. Niemniej jednak, prEice takie są kosztowne. W związku z tym, aby nadal móc dostEu^czać te materiały, podjęliśmy środki, takie jak np. ograniczenia techniczne zapobiegające automatyzacji zapytań po to, aby zapobiegać nadużyciom ze strony podmiotów komercyjnych. Prosimy również o; • Wykorzystywanie tych phków jedynie w celach niekomercyjnych Google Book Search to usługa przeznaczona dla osób prywatnych, prosimy o korzystanie z tych plików jedynie w nickomcrcyjnycti celach prywatnych. • Nieautomatyzowanie zapytań Prosimy o niewysylanie zautomatyzowanych zapytań jakiegokolwiek rodzaju do systemu Google. W przypadku prowadzenia badań nad tlumaczeniEimi maszynowymi, optycznym rozpoznawaniem znaków łub innymi dziedzinami, w których przydatny jest dostęp do dużych ilości telfstu, prosimy o kontakt z nami. Zachęcamy do korzystania z materiałów będących powszechnym dziedzictwem do takich celów. Możemy być w tym pomocni. • Zachowywanie przypisań Znak wodny"Googłe w łsażdym pliku jest niezbędny do informowania o tym projekcie i ułatwiania znajdowania dodatkowyeti materiałów za pośrednictwem Google Book Search. Prosimy go nie usuwać. Hganie prawa W ItEiżdym przypadku użytkownik ponosi odpowiedzialność za zgodność swoich działań z prawem. Nie wolno przyjmować, że skoro dana łisiążka została uznana za część powszecłmego dziedzictwa w Stanach Zjednoczonych, to dzieło to jest w ten sam sposób tralrtowane w innych krajach. Ochrona praw autorskich do danej książki zależy od przepisów poszczególnych lirajów, a my nie możemy ręczyć, czy dany sposób użytkowania którejkolwiek książki jest dozwolony. Prosimy nie przyjmować, że dostępność jakiejkolwiek książki w Google Book Search oznacza, że można jej użj'wać w dowolny sposób, w każdym miejscu świata. Kary za naruszenie praw autorskich mogą być bardzo dotkliwe. Informacje o usłudze Google Book Search Misją Google jest uporządkowanie światowych zasobów informacji, aby stały się powszechnie dostępne i użyteczne. Google Book Search ułatwia czytelnikom znajdowanie książek z całego świata, a autorom i wydawcom dotarcie do nowych czytelników. Cały tekst tej książki można przeszukiwać w Internecie pod adresem [http : //books . google . comT] p I^onian Hauiliński. Xyc — 5"^ SŁOWACY ich ^yeie i literatura 2 przedmową J. A, Święcickiego. (Z ilustracyami). JAN BIELATOWICZ ..NRaKft iSZrUKft' K. LEŚNIAKA Kraków, \A. Podwai« 6 WARSZAWA. DRUKARNIA Gr»xioi8rskieg:o i Sikorskiego. 47. Nowy -Świat 47. I i j ' (rl5 ^03BOjeuo UeusypoH). BapmaBa, 24 AerycTa 1899 ro^a. -• i3 /^'' /-^ PRZEDMOWA. Roman Zawiliński należy do tej kategoryi pisa- rzów, którzy umiłowawszy wiedzę duszą całą, pra- cują na niwie naukowej bez wytchnienia. Wie my, jak bardzo wyczerpuje gimnazyalna praca nauczy- cielska, jak często zdolne nawet umysły przyprawia o zupełne wyjałowienie. Powtarzać przez długie lata ten sam kurs schematyczny w granicach ściśle okre- ślonych, wyjaśniać bez końca te same prawidła ele- mentarne, wyławiać wieczorami całemi błędy w „extem- poraliach** i nie popaść w zupełną martwotę ducha, — na to potrzeba mieć ogromny zapas odporności du- chowej, wielką żywotność umysłu i miłować wiedzę szczerze, głęboko. R. Zawiliński po za pracą pedagogiczną idzie ciągle naprzód z prądem nauki, wzbogacając litera- turę naszą sumiennemi pracami w zakresie lingwi- styki, historyi literatury, pedagogii i etnografii. Dla niego nawet odpoczynek wakacyjny nie istnieje. Wy- jeżdżając dla pokrzepienia starganego mrówczą pracą zdrowia, wybiera zawsze taką miejscowość, w której mógłby studyować bądź język, bądź zwyczaje ota- czających go ludzi. W ostatnich czasach poświęcił się z całą gorliwością studyom nad życiem i literaturą małych narodów słowiańskicli, jęczącycłi pod jarzmem Prusaków i Madziarów. Owocem tycli studyów jest między innemi wielce ciekawa i pożyteczna książka „O Słowakach'', którą dziś czytelnikom „Biblioteki** podajemy. Wszystkie prace naukowe R. Zawilińskiego od- znaczają się jasnością wykładu i gruntownością, same- go zaś autora cechuje zarówno w piórze, jak i w sto- sunkach z ludźmi, ta ujmująca skromność. l mieszkańców. 10 Otóż komitatami, w których ludność słowacka wynosi 5 — 257o są: komorniański, ostrzychómski, budapeszteński, biharski i czanadzki; 26 — 50Vo w ko- mitatach: abaujskim, bekeskim, nowohradzkim, zem- plińskim i ungwarskim, 51 — 707o w prcszburskim, tekowskim (Bars), honckim (Hont) i gemerskim; 71 — 90% w nitrzańskim, spiskim i szaryskim; 91 — 1007o w trenczyńskim, turczańskim, zwoleń- skim, orawskim i liptowskim. Ostatnie pięć są tedy czysto słowackie, w 7 mają Słowacy znaczną prze- wagę liczebną, a w 10 są w mniejszości. Co do liczby, tworzą tedy około V< ludności całego króle- stwa węgierskiego ^). Ale i po za granicami tego królestwa żyje zna- czna liczba Słowaków. Najznaczniejszy ich poczet żyje na Morawach, w części południowo-wschodniej, w ogólnej liczbie (z r. 1896) 223,374, w Austryi Niższej 15,753, na Bukowinie 2,000, w Sławonii 5,292, w Stanach Zjednoczonych Ameryki północnej około 100,000 ^) a liczba ostatnia przez rosnące wy- chodźtwo z każdym rokiem się zwiększa. Jeżeli do tego dodamy podług Szembery 33,000 Słowaków w służbie wojskowej — czyli razem tę liczbę 379,419 dodamy do najpewniejszej liczby Szembery 2,125,399, otrzymamy wszystkich wogóle Słowaków 2,504,818, co daje tylko liczbę przybliżoną i to na podstawie obliczeń z r. 1876. Wszakżeź Słowacy nie należą do rodu madziarskiego, którego liczba, pomimo gwał- townego madziaryzowania, z roku na rok nie wzra- sta, ale się zmniejsza. *) Dokładnej statystyki nie ma; źródła węgierskie tenden- cyjne są tak niedokładne, że np. między publikacyą statystyczne- go biura, a między zestawieniami Leipena, który z niej czerpał, są znaczne różnice. Rzecz to także zadziwiaiąca, że Szembera w r. 1876 podaje icli liczbę na 2,125,399, a urzędowa statystyka w 14 lat później 1,986,2921! ') Tak podaje statystyka w dziele „Narodopisna vystava :eskos]ovanska w Praze" w r. 1895. \ tl Zwykle na mapach etnograficznych uważa się gdzie tylko można granicę polityczną za granicę etnograficzną. Na podstawie badań Szembery i wła- snych północny skrawek komitatu trenczyńskiego, górną Drawę i Spiż północny uważamy za polski i dlatego oddzieliliśmy go granicą od Słowaków. Znale tu zem na skalach kde hrady Jako hniezda orIov sedia ^) smelych, Płodne kre su po udoliach ') sady, Vokol domov, dedin •) i miest celych? Slovensko to w hradach, sadach hojne, Su to Tatry krasne, srdcokojne *). (Juro Slota), Pobieżny rzut oka na kraj, powyższemi grani- cami objęty, wystarczy zupełnie do jego charaktery- styki: jest to kraj górzysty, spiętrzony szczytami do 2,000 metrów dochodzącemi, a wśród tych łańcu- chów górskich ciągną się cztery doliny większe, jak dolina Wagu, Nitry, Hronu (Gran) i Hernadu, z mniejszemi nad Ipolą, Rymawą i Słoną. „Piękna, przepiękna jest ta węgierska kraina, a szczęśliwy ten człowiek, co się jej synem nazywa. Tam dołem ciecze Dunaj, rzeka poważna, staroda- wna, omywająca brzegi ziemi swych dzieci, a szumi cicho, jakby głos nocnych duchów... tam zaś w gó rze wysuwają się szczyty wspaniałe, których koń- czyny dosięgają nieba, a zielona ich barwa nadziei oko nęci, duszę pieści i napaja ją uczuciem gorącem, pełnem życia; z pomiędzy odłamów wirchów swoich spoglądają dzieci odwieczn3xh lasów na kraje da- najskie. 1 ozwą się głosy między górami, lasy za- huczą, zaszumią, ich szum się odbije echem od ') siedzą. ') doliny. ') wieś. *) uspokajające serce. omszałych skał, od niebotycznych wircłiów, szeroko, daleko; rzeki pochwytują ten głos, łączą się z fali- stym Wagiem, który pysznie i z hukiem się przewa- la, wołając do brata Dunaju: nie bój się, nie bój, a nie szum tak smutno, przecież jeszcze żyją chłop- cy na ' górach, którzy w oczy spojrzą pogani- nowi* ^). Ze względu na taką naturę kraju nie można się dziwić, że znajdujemy w nim wszystko, cokolwiek miłośnik natury znaleźć może: od najfantastyczniej- szych skał i jaskiń, od ruin starych zamków, od nieprzejrzanych borów świerkowych, do jednostaj- nych, wysoko pszenicą pokrytych nizin, z sinym pa- sem gór w dali i majestatycznie a spokojnie przepły- wającym przez nie strumieniem. Fantazya łudu, karmiona takiemi czarami przyrody, rozrosła się nie- pospolicie i'; nie ma może drugiego narodu, posiadają- cego takie bogactwo podań, baśni, legend i pieśni, jak Słowacy. Przywiązane do zamków, kościołów, wzgórzy lub samotnie rzuconych kamieni, przechodzą z pokolenia w pokolenia naiwne i barwne, zawierając w sobie skarby poezyi i ślady odległych wieków przeszłości. Począwszy od najdalszej zachodniej granicy wzdłuż Małych Karpat i doliny Wagu, napotyka się nietylko coraz piękniejsze widoki, ale zarazem liczne. a często niesłychanie romantyczne ruiny zamków. Zaraz przy ujściu Morawy do Dunaju, na wysokiej i fantastycznej skale sterczą ruiny straroźytnego Dzie- wina (po niem. Theben), siedziby książąt wielkomo- rawskich, wielokrotnie w utworach Hollego i innych epików wspominanej. Po jej zdobyciu w roku 903 wpadła w posiadanie Madziarów część państwa mo- rawskiego, leżąca między Wagiem a Morawą. Na lewym brzegu Wagu, na wschód od Nowe- *) J. Kalinczak „Milkov hrob", str. 7 i 8. 13 go Miasta, na kończynach Małych Tatr, w komitacie nitrzańskim widoczne są ruiny dwu zamków: Tema- tyna i Czachtyc, zwanego także „zamkiem Batorych." Na oba te zamki spogląda okoliczny wieśniak ze zgrozą i strachem i opowiada chętnie, częściowo na historycznych faktach oparte, podanie. W początku XVII go wieku żyła tu Elżbieta Batorówna, słynna z piękności; chcąc piękność swoją utrzymać, radziła się cyganki, a ta jej dwa podała sposoby: za mąż nie iść i kąpać się we krwi niewinnych dziewic. Przez lat kilkanaście z pomocą tej cyganki i sługi Ficki przeszło 300 — jak mówi podanie — zp:ubiła dziewic, aż kiedy kolej przyszła na jej wychowanicę, Joannę, i ta prawie cudem modlitwy ocalała, a brat jej dla ocalenia poświęciwszy rygor wojskowy, miał być sądem wojennym na śmierć skazany, wtedy Joanna wyznała okropną tajemnicę zamku, który otoczono i strasznych zbrodniarzy ujęto. Elżbieta miała umrzeć w więzieniu, w którem przywiązana pasem żelaznym do słupa, skazana była na rozmyślanie o potwor- nych zbrodniach. Zamek poszedł w ruinę; piwnice jego dziś jeszcze dostępne, pokazują zwiedzającym, jako miejsce, gdzie sobie okrutnica „krwawe łaźnie" urządzała, a do głębokiej studni wrzucała zwłoki nie- szczęśliwych ofiar. Od Beckowa zaczyna się komitat trenczyński i najwspanialsza dolina Wagu. Odtąd ku Żylinie, a nawet aż do komitatu turczańskiego, rozrzucone są na skałach i szczytach gór zamki poważskie w liczbie 14. Oprócz Beckowa i Trenczyna, stoją na lewym brzegu: Iława, Kosząca, Hryczów, Ljetawa, Streczno; na prawym: Sucza, Werszatec, Lednica, Podh radzie, Bytcza, Bodatyn i Stary hrad. Z tego wyliczenia można sobie już utworzyć wyobrażenie o niezwykłej romantyczności tego kraju, spotęgowanej jeszcze nie- zwykłą formacyą skał i np. pod Sułowem szczegól- nie krętym biegiem bystrego Wagu. Najstaroźytniejszy zamek Trenczyński ze sła- 14 f wną wieżą kwadratową, zwaną „rzymską," ma ró- wnież swoją historyę W zachodniej stronie, w pro- stopadłej prawie skale, znajduje się studnia blizko I 150 metrów głęboka, którą mieli wykuć tureccy gór- nicy. Kiedy zamek ten rnial w posiadaniu Stefan Zapolya, myślał nad tem, jakby zamek zaopatrzyć J w wodę, aby długie oblężenie mógł wytrzymać. My- ' ślał o wodociągu z Wagu, ale gdy to wielkie nastrę- : czało trudności, odstąpił od zamiaru, tem więcej, że \ go potrzeba kraju powołała na pole walki z Turka- i kami. Oprócz licznych łupów z obozu sułtana Ach-f meta, zabrał Stefan licznych niewolników, a między' nimi córkę jego, Fatymę, narzeczoną Selimara, synai potężnego chana Tatarów. Na wieść o klęsce, nie-f pewnością dręczony, udaje się Selimar na Węgry, dowiaduje się o losie Fatymy, aż ją w Trenczyni^ znajduje. Ale Zapolya okupu przyjąć nie chce— je-* den tylko ratunek spełniony może powrócić Fatymęl narzeczonemu: Niechaj każe wykopać studnię, któ-' raby zamek w wodę zaopatrywać mogła. Selimarj wielkim kosztem sprowadził górników, przyobiecał inJ wielkie nagrody i polecił kuć w skale dopóty, dopó* ki źródło obfite nie tryśnie. Trzy lata trwała pracal Selimar już tracił nadzieję wyswobodzenia ukochanej która tymczasem na zdrowiu zapadać zaczęła, gd^ wreszcie pokazała się woda w studni, za którą Zi polya nietylko Fatymę, ale wszystkich brańców i łi py Turkom zwrócił. Studnię nazywają ztąd „studnii miłości." Dziś znikły obronne baszty i wspaniała kopuły, ale nienaruszone stoją szańce i cała studni^ podziw wytrwałej pracy. Na tym zamku panował, jako udzielny książl słowacki, Matusz Czak w XIV w., zwany Matuszenc Trenczyńskim; marzył on o samodzielności Słow^ czyzny, ale tego dokazać nie mógł. Na lewym brzegu Wagu, na zachód od Żylin}/ sterczące na skale ruiny zamku Hryczowa, pod mi^tf steczkiem Bicze, mają osobliwą przed bramą skałę 15 którą lud „kamiennym mnichem" zowie, łącząc z tą nazwą romantyczne opowiadanie o młodym Turzonie, panu na Ljetawie, którego właścicielka Hryczowa, Laharowa, adoptowała, a on, nie mogąc się doczekać jej śmierci, uwięził ją w podziemiach, podając, że ma pomieszanie zmysłów. Strzegąc jej ciągle dniem i nocą, zaniepokojony został raz natarczywością mni- cha, który żądał noclegu w zamku. Odprawił go Turzo szorstko, a potem sługom odpędzić kazał. Wtedy mnich zagroził nielitościwemu panu, że wyda jego nieludzkie obchodzenie się ze swoją dobrodziej- ką. Turzo wysiał sługi, aby zuchwałego mnicha uka- rali, ale przed bramą znaleziono kamień w postaci mnicha. Pomimo wielokrotnego rozbijania skały, za- wsze na drugi dzień „mnich kamienny" stał na s wo- jem miejscu. Chciał wtedy Turzo uwolnić Laharowa, ale ją w więzieniu znaleziono bez życia. Wtedy Tur- zo opuścił zamek, który opustoszał i wkrótce w gru- zy się zamienił. Od Żyliny ku wschodowi i południowi niezwykły roztacza się widok; tam piętrzą się pozębioną ścianą Tatry, z pod których wypływa srebrna wstęga Wa- gu, wijąc się doliną ku Żylinie, tu błyszczą w słoń- cu potężne ruiny zamku Ljetawy, jednego z najwię- kszych po trenczyńskim. Jakkolwiek od północy do- lina Kisucy nie przedstawia nic ciekawego, leży u uj- ścia tej rzeki do Wagu pamiętny zamek Budątyn ze starożytną okrągłą basztą, a miejsce budzi wspo- mnienia zwycięztwa ochotników słowackich w ro- ku 1849. Przy końcu tej doliny, niedaleko Streczna, na- przeciw miasteczka Warny, na prawym brzegu Wa- gu leży nie wysoki okrągły pagórek, zwany Milko- wym grobem. Podług podania, ma pod nim leżeć Milko, syn słynnego Pankraca ze „Starego hradu," i Marynka, córka burmistrza z Żyliny. Milek był stronnikiem króla Macieja Korwina, przeciw któremu ojciec jego wojował. Ze swą Marynką był już zarę- i3 czony, gdy się dowiedział, źe afekty sWe zwrócił ku niej pan Włodzimierz ze Streczna, stojący również w rzę- dzie wrogów króla Macieja. Aby go pozyskać dla kró- la, postanowił Milko zrzec się ręki Marynki dla Wło- dzimierza, poświęcając ją i siebie na ołtarzu publi- cznej sprawy. Ale Marynka o Miłku zapomnieć nie mogła, co tak rozdrażniło Włodzimierza, że postawił u przeprawy przez Wag zasadzkę, w której ręce wpadł w noc}' Milko i zginął. Włodzimierz zniewolił Ma- rynkę, żeby przybyła nocą do przeprawy u Wagu; kiedy przybyła na koniu, przebraną za giermka, Wło- dzimierz, nie poznawszy jej, a bojąc się pościgu za sobą, uderzył w nią mieczem i rozplatał jej głowę. Poznał swój błąd, ale za późno — piorunem rażony padł zdrajca na tem samem miejscu. Jan Kalinczak (o którym na właściwem miejscu będzie mowa) wziął ten fakt za przedmiot pov\ieści p. t. „Miłków grób** i kończy podług podania ludo- wego w ten sposób: „Gdy o północy człowiek czułej duszy i czy- stego serca kroczy obok tego grobu, ujrzy na nim młodzieńca płaczącego, rozglądającego się wokoło za- łzawionem okiem, z rękami do góry wzniesionemi. Nad nim w górze unosi się w powietrzu blade pła- czące dziewczę, której czarne pierścienie włosów spa- dają na ramiona, a wielkie czarne oczy łzy wylewa- ją, ręce zaś wyciągnięte są ku płaczącemu młodzieńco- wi. Między nich oboje wstępuje starzec z płohącemi oczyma, z siwą głową; dziewczę od młodzieńca pra- wą, młodzieńca od dziewcz3'ny lewą odpycha ręką, wołając: — Nie złączyliście się za życia, nie spotkacie się i po śmierci, boś ty wypiła trzy krople krwi z je- go krwią broczącego serca." Każdy prawie zamek ma swoje podanie, ale żaden nie obfituje w tak romantyczne legendy, jak Streczno i Stary Hrad (Ó-var), leżące w niedalekiem od siebie sąsiedztwie na stromych skałach nad Wa- giem, na granicy komitatu trenczyńskiego i turczań- n \ 17 skiego. Położenie dwu strażnic ciasnego przejścia i niebezpiecznej na Wagu przeprawy musiało dawać wyobraźni ludu niepospolitą podnietę i obfity do po- wieści materyał. Szczególnie stroma skała zwana „biesową," z gwałtowną pod nią głębią, a zaraz po- niżej trzy skały, sterczące w środku rzeki, tak, że tylko między dwiema jest niebezpieczny przejazd, tworzą wiele podań, tysiącznemi jipstrzonycli wa- ryantami. Poeta Botto obrazowo maluje przeprawę nie- bezpieczną temi słowy: Ej pędzi pełó z biegiem Wagu, na pełci wesoło — Jak wtedy, gdy na niej było to słowiańskie czoło. Płynie, płynie jakby gąska, z Turca do Trenczyna: Baczność, chłopcyl bo tu już jest streczniańska dolina! Zmilkły pieśni. Sternik rzecze: — Patrzciel te trzy skały, Jak wpoprzek bystrego Wagu drogę zepsowały. To Margita, a tam za nią „biesowa" się bieli, Oto jak Wag cały cliłonie do swej gardzieli. Nie bójcie się! Jam już nieraz tu ztąd wyszedł zdrowy Z Bożą wolą, ale teraz, ctiłopcy, czapki z głowy! I wszystko się krzyżem żegna i modli w pokorze — Przejdzie Słowak i przez piekło, przejdzie w imię BożJ (Śjtiewy Jana Botto), Mieszkała niegdyś na zamku streczniańskim młoda wdowa z Margitą, pasierbicą, i zwróciła uwa- gę na przystojnego clilopaka ze wsi poblizkiej. Ale ten był nieczuły na wzdychania wdowy, bo serce oddał jej pasierbicy, Margicie. Kiedy to wdowa spo- strzegła, postanowiła rywalkę zgubić. W sąsiedniem żupaństwie Turcu żyli krewni sieroty; do nicli wy- słała ją macocha. Gdy nieszczęśliwa przechodziła drogą skalną nad Wagiem, wybiegła macocha z za- sadzki i zepchnęła Margitę w bezdenną otchłań. Da- remnie jednak i po tym wypadku starała się wdowa o pozyskanie względów młodzieńca. Tymczasem fa- le wyrzuciły na brzeg ciało utopionej, a pogłoska przypisała nieszczęście nie wypadkowi, ale zemście BibUottk*.-T. lOt 2 18 wdowy. Na tej podstawie miano ją już uwięzić, gdy ona sama, wołając rozpaczliwie imię Margity, w sza- lonym pędzie podbiegła pod slcalę i rzuciła się w to samo miejsce w wodę. Już w roku 1420 było Streczno podskarbiemu Dersffiemu dane w lenno przez króla Zygmunta, brało czynny udział w wojnach lat następnycli, aź się dostało w XVII-ym w. w ręce Franciszka Wesze- lenyego, ożenionego z Zofią Bośniakówną. Opowia- dają, że przywiązana gorąco do swego męża, tęskni- ła wielce, kiedy go powinność rycerska odrywała od jej boku. Z wieży zamku spoglądała na okolicę, śle- dząc ruchy na drodze, czy oczekiwany nie wraca, albo modląc się do Matki Bożej, do której szczególne miała nabożeństwo. Na złamku skały nad Wagiem stała mała kapliczka z obrazem Maryi; tam to cho- dziła Zofia i szukała ulgi w modlitwie. Wiele już miesięcy upłynęło od czasu powrotu męża, ale Zofię inna przygniatała troska; dziwne usposobienie, zły humor, zgryźli wość, a nawet niechęć męża ku niej smutkiem przejmowały jej duszę. Darmo starała się od- gadnąć przyczynę tej zmiany, szukając winy w so- bie, a nie czując się winną. Wnet mąż znów wy- jechał. Tymczasem raz w nocy przybył posłaniec od jej siostry i przyniósł jej pismo, w którem była straszna wieść o niewierności męża, odwróceniu się jego serca ku innej, a nawet o zamiarze powrotu do dawnej wiary, aby zerwać z Zofią. Nieszczęśliwa zemdlała, przeczytawszy te wyrazy. Kiedy się ocknę- ła, oddała się tylko uczynkom miłosiernym i modli- twie. Podczas jednej nocy miała sen, że Matka Bo- ża się jej objawiła; otwarłszy oczy, prawie dostrzegła ginącą jasność. Zerwawszy się z łoża, w ciemną noc, boso, pośpieszyła do ulubionej kapliczki i tam na modlitwie zastał ją budzący się świt. Zaledwie po- wróciła do zamku, usłyszała na moście zwodzonym tętent koni; małżonek powrócił — dawny, kochający i wierny. Corocznie odtąd w dzień powrotu męża szła Zofta boso do kapliczki Matki Bożej i gorącą modlitwą dziękowała jej za zwrócone szczęście. Zmarła w r. 1644; w lat kilkadziesiąt potem znale- ziono jej ciało nie zepsute, ale zeschnięte, i złożono je w kaplicy kościoła parafialnego w Ciepliczce przy Żylinie. Na żądanie otwiera kościelny trumnę, w któ- rej spoczywają zwłoki w czarnej sukni, co kilka lat odnawianej. Lud czci Zofię jak świętą. Przez Wrutki (Ruttka) dostaje się wędrowiec w dolinę turczańską, podwójnie interesującą, nazwa- ną przez Kollara ,,ogródkiem Słowaczyzny". Dolina ta, otoczona z trzecti stron wysokiemi, skalnemi gó- rami, z którycłi zwłaszcza Tatry na północy maje- statyczny przedstawiają widok, kiedy wczesną wiosną lub późną jesienią pokrywa je lśniąco biały śnieg u szczytów, dołem kryją zbocza i rudawo-sine upła- zy, a między tern przebiegają pasma ciemno-zielonycti świerków i kosodrzewiny Nierównie większy interes przedstawia ta dolina z tego względu, że w niej o milę od Wrutek, ku południu, leży miasto Turczań- ski Św. Marcin (po madziarsku „Turócz St. Marton" zwane), stolica komitatu i ducłiowa stolica całej Slo- waczyzny. Podług podania, cala dolina Turczańską (nad rzeką Turec, wpadającą do Wagu pod Wrutkanfi) była niegdyś jeziorem. Poeta Botto śpiewa: Vraj, ked' boi ') Turiec jazerom •) za 6asov kftaz-Turana, V jazere peknom, okruhlora byvala Biela panna. Kniaź Turan postanowił tę pannę w sieć uchwy- cić, aby nie „mamiła młodych dzieci'* niepospolitą O był. •) jeziorem. 20 pięknością. Zasadził się wieczorem i wpadłszy w je- zioro, schwycił sam siebie. Zgniewany, zaprzągł do pracy stu olbrzymów, którzy brzegi jeziora ku Wa- gowi przekopali (ztąd dziś wieś Przekopy) i jezioro spłynęło. Biała panna zemściła się na Turanie, śmierć na niego zesławszy, a ona zawsze woła: „Turanl Turanf* Poeta tym głosem wodnej syreny ttómaczy sobie, dlaczego corocznie tyle ludzi do Turca się garnie: Tak od nefiasu, hradteSe, hybii sa zas narody, vSetko to tiahne do Turca, jako fia dake hody. A na 60, po 60 ta Slova6 tu put sem do rok kona? Uż 6i verito, łebo nie: tu raz musi byti — Ona! ') Wscliodnia ściana doliny przystrojona jest prze- pysznemi lasami, z pomiędzy którycłi wyglądają rui- ny dwu zamków: Sklabiny i Blatnicy. W południo- wej części leży miasteczko Moszowce, miejsce uro- dzenia Jana KoUara, dalej zaś miejsce kąpielowe Sztubnia, posiadające źródła podobne do Cieplic tren- czyńskich. Na zachód od Sztuburna granicy, komi- tatu nitrzańskiego, leżą ruiny Zniowa, wspaniałego zamku, a u stóp jego miasteczko zwane „Klasztorem pod Zniowem". Miejsce to ma wspomnienie smutne w pamięci Słowaków; tu posiadali katolickie narodo- we gimnazyum, które im rząd madziarski bez przy- czyny zamknął. Sama stolica komitatu, to miasteczko niewielkie, ale schludne i przemysłowe, ludność jego wynosi niespełna 3,000 mieszkańców, przeważnie rękodzielników. Ma dwa kościoły, katolicki stary ') Tak od niepamiętnych czasów — patrzajcież — gamą się zaś narody, wszystko ciągnie do Turca, jakoby na jakie gody. A na co, po co ta Słowaczyzna tę podróż co roku wykonywa? Już czy wierzycie, czy nie, tu z pewnością musi być — Onal 21 i nowszy ewangielicki. Na cmentarzu Święto-marciń- skim spoczywają między innymi zwioki zasłużonych pisarzy słowackich: Jana Kalinczaka, Wilhelma Pau* liny-Totha, Ferienczyka, Kadawego i innych. Obok wspomnianych powyżej Przekop, niedale- ko Wrutek leży mała osada Kosutowo, gniazdo ro- dzinne Kossuthów, wsławionych patryotów madziar- skich. Kiedy się widzi od Wrutek przed sobą krzywi- znę drogi żelaznej, a tuż prawie obok płynący Wag od pcSłnocnego wschodu z pod gór wysokicli i skali- stych, niepodobna sobie wyobrazić, gdzie tam może być taka dolina, aby się w niej pomieścić mogło i koryto tej rzeki i tor kolejowy i główna szosa. A jednak mieści się to i ze zdumieniem przejechawszy mały tunel za Sutowem, widzi się wazką, krętą doli- nę wśród spiętrzonych gór na pół nagich. Ten cha- rakter doliny jest jej właściwy na całej odtąd prze- strzeni aż do Rużombarku; szczególniej się zaś uwy- datnia pod wsią Kralową, gdzie rzeka Orawa uchodzi do Wagu. Pod stromą skałą nad szumiącą rzeką wije się szosa, prowadząca w głąb komitatu oraw- skiego, dobrze utrzymana, przeważnie podmurowana, bo w wielu miejscach fale rzeki uderzają o bok dro- gi. Dziko romantyczna okolica ciągnie się nad Ora- wą 70 kim. aż do wsi Parnicy; w dalszej części do- liny leży pod wspaniałym Choczem (1,613 m.) stolica komitatu orawskiego Dolny Kubin, a 10 kim. dalej w górnej dolinie orawskiej słynny zamek orawski (Arva-Var). Jestto nietylko jeden z najstarszych w tej krainie zamków, ale zarazem tak wspaniała położe- niem budowa, jakiej drugiej trudno znaleźć. Zwłaszcza przybywającemu od północnego-wschodu z górnej bramy przedstawia się zamek jakby cud natury: wi- dzi przed sobą prostopadle z rzeki wznoszącą się skałę, wysokości 111 m., z jednej strony częściowo zielenią pokrytej, z drugiej zupełnie nagą, a tak wazką. Że tylko mała baszta z dachem drewnianym na jej 22 szczycie dała się pomieścić. Z boku i po za tą skałą widać wprawdzie wieże i dachy, ale się nie ma po- jęcia, w jakim one z tą skalną maczugą mogą pozo- stawać związku. Dopiero gdy się szosą, od strony zachodniej okrążającą zamek, dostanie w stronę prze- ciwną, t. j. południowo- zachodnią, widzi się całą tę trzypiętrową budowę, z niezwykłą zręcznością i wy- zysiianiem terenu wzniesioną. Przez trzy bramy i trzy podwórza przeszedłszy, dochodzi się do wła- ściwego podwórza zamkowego, mającego nad kaza- matami wspaniały taras z niezwykłym na okolicę widokiem. Na tern podwórzu znajduje się również studnia 91 m. głęboka w skale wykuta; podług po- dania, sięga ona powierzchni rzeki Orawy i podczas oblężenia służyła za jedyną komunikacyę, przez którą z zamku za pomocą kaczek wydostawały się kore- spondencye poza jego obręb. W tej części zamku znajduje się archiwum, biblioteka i muzeum, zawie rające wszelką faunę, florę i płody hrabstwa oraw- skiego. Kaplica zamkowa, a raczej mały kościół, z wysmuklą, lecz niewysoką wieżyczką, zawiera gro- by i nagrobki stary cli tego zamku panów Thurzo- nów; ich portrety i portrety późniejszych i dzisiej- szych posiadaczy, hr. Zichych, znajdują się w dobrze utrzymanych komnatach, z których jednak nie wszyst- kie jeszcze odnowiono. Do najwyższej części zamku, składającej się z dwu baszt okrągłych, połączonych równoległemi ścianami, prowadzą niezbyt wygodne, kryte schody drewniane; trud wydostania się okupi niezawodnie przepyszny widok, jaki się zarówno w stronę północną, jak i z balkonu w stronę połu- dniową rozpościera. Budynki, położone u stóp zam- ku, należą do adrninistracyi hrabstwa i tworzą razem t. zw, ,,Podzamok" (Varalja). Od Kralowy posuwając się ku wschodowi, mi- jamy uroczą Lubocłinę, jedną z najpiękniejszych miej- scowości w tej okolicy, stosowną na pobyt letni, I śpieszymy doliną zawsze wazką ku Rużombarko- 23 wi, obecnie drugiemu ognisku literackiego życia Sło- waków. Wiele miast zaiste pozazdrościćby mogło ro- mantycznego położenia Ruźombarkowi. W niewiel- kiej, bo zaledwo parukilometrowej odległości, wznoszą się z trzecłi stron góry lesiste, szczytem przeszło 1,100 m. sięgające, od wscliodu tylko rozciąga się dolina liptowska ze srebrzystym Wagiem, podpływającym majestatycznie pod samo miasto, a rozdzielającym za- cJiodnie gór pasmo. Samo miasto, chociaż prawdo- podobnie przez niemieckicłi osadników założone (Ro- senberg), jest nawskróś słowackie; ma oprócz ko- ścioła farnego, klasztor Pijarów, gimnazyum (natural- nie madziarskie), drukarnię i księgarnię narodową K. Salvy i t. p. Na północ od Ruźombarku w odle- głości 3 kim. leżą ruiny starożytnego grodu Likawy, na południe zaś, w bardzo uroczej, górzystej i lesi- stej okolicy, dwa miejsca kąpielowe: Żelazno i Kory- tnica. Od Ruźombarku widok się zmienia; góry się oddalają, a chociaż na północnym wschodzie coraz wyraźniej zaczynają się rysować śnieżyste Tatr tur- nie, blizkie 'widoki nie przedstawiają nic malowni- czego, chociaż piosnka ludowa mówi: W tym naszym Liptowie, w tej pięknej dolinie, , Kwitną krasne kwiatki w słowackiej rodzinie. Sama stolica liptowskiego komitatu „Śv/. Miku- lasz" jest miastem fabrycznem i przemysłowem. Zato okolica dalsza mieści cuda przyrody, które tylko tu spotkać można; że wymienimy tylko jaskinie dema- nowskie, stalaktytowe i lodowe, następnie okolicę „Św. Jana" ze źródłami szczawiowemi i siarkowemi, ze starym, na wapiennym pagórku wzniesionym ko ściołem, w którego lochach podziemnych ciała zmar- łych przodków rodziny Szt. lvanych zachowane od zepsucia spoczywają. 24 Już okólo Św. Jana, Potorni i Hredku zwężona znacznie dolina staje się wkrótce bardzo wazką; wkrótce Wag rozdziela się na Czarny i Biały, góry maleją, lasami świerkowemi wjeżdża się na znaczną wyżynę (bo do 900 m. wyniosłą)," która jest zarazem działem wód Wagu i Popradu. Wyżyna bezleśna odsłania wspaniały widok na blizkie pasma Tatr, a widok ten potężnieje w miarę zbliżania się do mia- steczka Popradu. Wspaniałemu widokowi daje poeta wyraz: '^ Zgarbiony olbrzym, dziad nad dziady, Patrzy z wysoka Krywań stary — Na pełne śliw, orzechów sady, Na pełne buków góry, jary. Na Startirad, Streczno i Orawę, Na Trenczyn, Podhrad i Lietawę.... Patrzy na drułiów ponad Wagą, Co sterczą w szczerbach długim sznurem... Co skroń z granitu łysą nagą, Opięli w szyszak zamków murem; Patrzy na ród ten mu pokrewny, Co strzeże wstęgi swej królewny. (Stefan z Opatówka). Jeśli my widzimy w Tatrach tylko cuda przy- rody, Słowak widzi w nicłi swą przeszłość i przy- szłość. W „Dumie na Tatracti" woła Piotr Idellner, piszący pod pseudonimem Zaboja Hostińskiego: Ćim ste V prav6kach boly Tatry naSe? Koliskon narodom, Ćim budu svetu svatie hradby O V8§e? Myllienok ') vychodom. KJo vaśich duchów tajomstvó vyve5ti? Zroden;^ syn Tatier. A kdo zrozumie slova tych povesti? Vy brany bohatier. ') twierdze, fortece^ *) n,vśli. 25 6o va8e vichry, blesky •), vody, Sumy? Chóry pe?ni ludu. Ói va8e tuSby *) ostanu len *) dumy? •) Hlasom 7) 2itia budu! Częściowo od południa, a przeważnie od wscho- du przypiera do Tatr Spiż, czyli komitat spiski. Interesujący to dla nas zabytek i ze względu na historyczne wspomnienia i na etnograficzną roz- maitość, bo w nim schodzą się granice trzech szcze- pów słowiańskich: polskiego, ruskiego i słowackiego, miasta zaś po większej części zamieszkują osadnicy niemieccy. Malowniczość krajobrazów, począwszy od alpejskiej przyrody w Szmeksie do równin okołc Popradu i Wielkiej (Felka), jest rozmaita. Od Keź- marku i Białej Spiskiej z biegiem Popradu malcwni- czość ta niknie, odnawiając się dopiero około Lu- bowli, nad granicami Galjcyi. W kierunku południO' wym od Popradu, w tak zwanych Niższych Tatrach, powyżej Dobrzyny, znajduje się słynna jaskinia lodo- wa, cel wycieczek gości z Popradu i Szmeksu, a czę- sto i dalsz3xh krajów europejskich. Spiż ze względu na alpejski klimpt i wysokie położenie jest jakby krajem klimatycznym i kąpielo- wym; co krok bowiem znajdujemy tu rozliczne mine- ralne źródła, przynoszące chorym nietylko ukojenie, ale i uzdrowienie. Kąpiele siarczane w Lubicy (Leibitz) pod Keźmarkiem i w Śmierdzonce (Kronenberg), szcza- wy sławkowskie (Schlagendrof), drużbackie (Rusch- bach) i słatwińskie (Szlatvine), kąpiele żelazne w Lu- bo wli — to tylko najważniejsze i głośniejsze, obok wielu miejsc klimatycznych lub ulubionych, jako mie- ') błyska vvica. *) skargi. ») tylko. «) wzajemnie. •) głosem. ^6 Bzkanie letnie dla szukających wypoczynku mieszkań- ców miast. Zamek Lubowlański jest w posiadaniu hr. Za- moyskich. Ten sam mniej więcej charakter gór śre- dniej wysokości, okrytych gęstemi lasami, ma dolina Hernadu i Toryski (Toma) i dalszych dopływów Cisy. Jadącemu w górę doliną Wagu i Popradu zwy- kle do tego stopnia Tatry imponują, że zupełnie za- pomina spojrzeć na łańcuch gór niższych, ciągną- cych się urozmaiconem pasmem równolegle do Tatr, na tak zw Małe Tatry; co więcej, zdaje mu się, że tam już świata nie ma, a przedewszystkiem nie ma nic godnego widzenia. Tymczasem przewodniki na- wet w rodzaju Badekerów pouczają wyraźnie, że z Poprad - Felki przepiękną odbyć można wycieczkę gościńcem bitym w stronę południową, choćby tylko do sławnej lodowej jaskini w Dobszynie. Którąkol- wiek zresztą drogą przedostać się przez ten łańcuch gór, zawsze odsłoni się świat nowy, urozmaicony olbrzymiemi plamami ciemnej zieleni borów i wy- stających z nich wspaniałych wirchów. Jest to teren węgierskich gór Kruszcowych, od Koszyc aż po Krze- mnicę i Szczawnicę bańską licznemi pokryty szych- tami, z których wydobywają najrozliczniejsze metale od ołowiu i żelaza, do srebra, a nawet i złota. Po- nieważ po madziarsku kopalnia = banya, ztąd to, co druga, trzecia miejscowość ma w drugiej części swego imienia ten wyraz, lub po słowacku przymiot- nik „bański," jako świadectwo przeznaczenia, dla któ- rego ta osada powstała. Rzędem, jakby straż północna, stoją tu wspa- niałe szczyty Kralowa hola, Wielka Wapienica, Czer- towica, a za niemi wspaniały Djumbir (2,045 m.) po- niżej ku południu: Stolica, Rewucka Hola, Muzań wielogrzbietny, Wiepor, i Polana, opiewana przez SladUowicza w Detwani^" taką zwrotką: 27 Kto ste Yideli, slovenski bretla, Tej zbojnickej Polany Itit? Skaliska, 60 sa v oblakoch tratia, Jakby nebo chcely schytit': Około bralisk bujne travni6ky, A hodie pote, oviec chodnidky A Y^hrdd carovnej hory: Pod fiou sto dolin, sto dedin leii, Jakby kralovne z yysokej vażi Prezerala svoje dvory *) Szczególnie piękna jest dolina rzeki Hronu (Po lironie), począwszy od Telgartu; romantyczność oko- licy stopniuje się około Brzezowej i rośnie ku Bań- skiej Bystrzycy i Zwoleniu. I tu nie brak ruin sta- rych zamczysk, jak na Muraniu, opiewanym przez Samuela Chałupkę, pod Lupczą słowacką, pod Zwo- leniem, zwany „Pustym hradem,** Sasów (Sachsen- Stein) i inne. Przy końcu doliny nad rzeką Slatiną, wpadającą do Hronu pod Zwoleniem, rozłożyła się u stóp Wielkiej Polany olbrzymia i jedyna w swoim rodzaju wieś Detwa, licząca przeszło 10,000 mie- szkańców, tworzących nader ciekawy typ etnografi- czny strojem i obyczajami. 'Z pomiędzy innych właściwości podnieść nale- ży niezwykłą w Zwoleńskiem obfitości źródeł mine- ralnych, zwłaszcza kwaśnych, tak, że szczawy alka- liczne służą tam za napój codzienny, bo ich domowa studnia dostarcza. Najwięcej głośne kąpiele są w Siła- czu, leżącym o 3 km. na północ od Zwolenia. Chlubić się też mogą komitr.ty gemerski i zwo- leński, że wydały wielu mężów zasłużonych około sprawy narodowej lub literatury. Z Gemeru pocho- dził Stefan Marek Daxner, J. Francisci, Jan Botto, ') Kto z was, słowiańscy bracia, widział szczyt tej zbój- nickiej Polany? Te skaliska, co w obłokach giną, jakoby niebo chciały pochwycić: Około skał bujne trawniczki, a tu i owdzie ścieżki, chodniki owcze, i widok wspaniałego lasu; pod nią sto dolin, sto wsi leży, jakby królowa z wysokiej wieży dwór swój przeglądała* 23 Paweł Dobrzyński, Gustaw Reuss, Kellner - Hostinski, Ludwik Kubani, a przedewszystkiem słynny pisarz czeski, Paweł Szafarzyk, ze Zwolenia Samuel Cłia- lupka, Daniel Lichard, Andrzej Siadkowicz, Luwlwik Żello, Aug. Krczmery i wielu innycłi, o których we właściwem miejscu dłuższą lub krótszą podamy wia- domość. Przecłiodzimy do komitatu tekowskiego. Najbogatsze kopalnie znajdują się na zachód od Zwolenia w Krzemnicy, złote, na południe w Szcza- wnicy głównie srebrne. Okolica Krzemnicy zostaje długo we wspomnieniu podróżnika przez nadzwy- czajne krzywizny i. wzniesienia, po jakich droga że- lazna tu wiedzie; okolica Szczawnicy sławna siedmio- ma górami, które tu miasto otaczają, a między niemi najwyższa — Sitno. Stiavnical Sitna pekneho dcera K Sitnu SYOjmu sa prirovnajl Obraz jeho maj aj tvoja vitra Mohutnost' jeho aj ty maj; NezYratnost' siły vidiS v tych bralach, Yysost' slavy v tej yyfiine, Prisnost' v oblafinych jego povalach: Silnom tvojej bud* rodinel '). W górze Sytnie mają spać zaklęci rycerze; po- dług innych, miał tam żyć smok ogromny, ale go już działem zabito. Z góry tej roztacza się prześliczny na całą okolicę widok, na dalekie ku północy Małe Tatry i drobne ku południu falisto spadające wzgó- rza. Pod Sytnem od południa leży wieś Prenczów, w której żyje niezmiernie zasłużony patryota i uczo- ny przyrodnik X. Andrzej Kmet', prezes obecnie ist- *) Szczawnico, córo pięknego Sytna, upodobnij się do swego Sytna, Nie obrazem jego będzie twoja wiara, a ty miej jego potęgę. W tych skałach widzisz niezłomnośó siły, wyso- kość sławy w tej wyżynie, powagę w jego niebotycznych wy- ftiosłościach — Sitnem bądź swojej rodzinipl 2S niejącego Towarzystwa muzealnego w Turcz. św. Marcinie. Przebiegliśmy, jakby pospiesznym pociągiem, najciekawsze okolice Słowaczyzny, o których pisa! poeta Stefan z Opatówka: Tak kraj Słowaków dziwi cudnie, Kraj głośnych gór, a cicłiycli ludzil Kto z Tatr się spuści na południe. Taka go swojska woń obudzi, Tak nic nie cudze, ni on komu, Jak w ukocłianej siostry domu. Przy patrzmy ż się teraz ludziom. II. Chaty i stroje. Nawet mniej bacznego obserwatora uwagę mu- si zwrócić właściwość słowacka stawiania domów tuż przy sobie tak, że dachami się często dotykają. W ten sposób każda osada, nizinna, czy górska, przedstawia mniej lub więcej prostą ulicę, po której obu stronach ciągną się chaty, przerwane chyba w środku budynkiem kościelnym, lub obszerniejszem domostwem karczemnem, a niekiedy tylko dworem. W porównaniu do naszych osad mają słowackie po- zór miasteczek, zwłaszcza w zamożniejszych okoli- cach, i fym charakterem przypominają wsi moraw- skie i dolnoaustryackie. Ma to dla podróżnika na przykład tę nieprzyjemną stronę, że opuściwszy wieś, idzie, czy jedzie często długo, nie spotykając, jak to mówią, ani żywej duszy, chyb)a, że to jest w czasie robót wiosennych lub letnich; dla samych mieszkań- ców przynosi to niekiedy szkody i nieszczęścia, je- żeli wybrawszy się w pole, zostawią w domu same dzieci bez dozoru, lub kiedy z bardzo daleka muszą o sprowadzać do domu zboże lub siano. Ale zwyczaj zwyczajem, od którego nie odstępują, chyba na gra- nicach ludności polskiej. Niktby nie uwierzył, do jakiego stopnia właści- wość ta trzyma się terenu słowackiego, zwłaszcza w dolinach większych rzek, choćby nawet w okoli- cach bardzo górzystych; gdy się jednak zbliża np. od Żyliny ku Jabłonkowu, lub od Trzciany na Ora- wie, albo ku Rabczy nad Polhoranką, albo ku Ja- błonce nad Białą Orawą, widzi się ze zmianą mowy, bardzo blizkiej mowie polskiej, zarazem i wsie wię- cej rozrzucone, często nawet bardzo rozproszone po wzgórzach i zboczach. Rzecz naturalna, że gdzie więcej chaty skupio- ne, gospodarstwo jednego właściciela mieści się tuż obok siebie na wspólnem podwórku; całe zaś obej- ście od ulicy, czyli drogi (hradska cesta), oddzielone bywa (ale nie z reguły) bramą z desek zbitą. W tych warunkach przy wązkim froncie dom mieszkalny stoi do ulicy szczytem, z jednem lub dwoma okna- mi, i jeżeli tylko miejsce pozwala, z małym zagro- dzonym sztachetkami ogródkiem, mieszczącym kwia- ty i zioła. W przedłużeniu domu mieszkalnego pod tym samym dachem mieszczą się stajnie, a od stajni pod kątem prostym ku sąsiedzkim budynkom cią- gnie się stodoła z boiskiem, czyli klepiskiem, którego szerokie drzwi prowadzą jakby brama druga z pod- wórza na pole. Jeśli stajnia jest osobnym budyn- kiem, dzieli się wtedy pod jednym dachem na stajnię i stodołę. Ponieważ szczyt tworzy ścianę frontową, nic tedy dziwnego, że w zewnętrznej chaty ornamenty- ce na niego najbaczniejszą zwracają uwagę, zwłasz- cza tam, gdzie dachy kryją gontem, t. j. w okoli- cach górzystych i lesistycłi. Szczyty dachów są zwy- kle na trzy częci podzielone: część dolna, czyli okap, jest spadzista i pokryta zwykle 4 — 6 rzędami gon- tów; część środkowa jest pionową ścianką z desek, 31 2 jeJr)ym lub więcej otworami, rozmaitych kształ- tów, najwyższa (zwana halką lub hnbugem) jest po- łową stożka wzdłuż wysokości przeciętnego, którego podstawa wysuwa się prawie dołkiem ponad okap, a płaszcz złożony znowu z 2 lub 3 rzędów gontów. Szczyt dacliu czyli wierzchołek tego stożka zdobi z\\ykle drewniana lub gliniana lilia, rzadziej kogut lub inne jakie zwierzę. Część środkową szczególniej przyozdabiają. Dol- ną jej krawędź bramuje zębata deska, nad nią pozo- stały rąb zapełniają listwami wązkiemi, od środka podstawy w gwiazdę ułożonemi, albo z listew, przy- bitych prostopadle na spojeniu desek ściany, tworzą architektoniczne linie, jakby żebrowania, zakończone w górze bądź trawersami, bądź łukami dwu bocz- nych, u szczytu dachu pod kątem ostrym zbiegają- cych się desek. Górskie chaty, kryte gontem, nie mają komi- nów; dym wychodzi z izby otworem w powale lub drzwiami na strych, a ztamtąd otworami w szczycie wydostaje się na zewnątrz. Jeżeli w szczytowej ścia- nie znajdują się dwa okna (najczęściej tylko jedno), umieszczają między niemi na zewnątrz domu obrazy Świętych lub krucyfiks, a niekiedy na osobno przy- bitej półeczce kwiaty w wazonach. Rozumie się, że w okolicach urodzajnych, gdzie kryją dachy słomą lub trzciną, albo gdzie domy mu- rują, bo kamień i cegła są tańsze niż drzewo, tam o ozdobności szczytów nie ma mowy. To jeszcze dodać trzeba, że im uboższa chata, tem mniejsze ma okienka, nieraz tak małe, że ledwoby się w nie gło- wa zmieściła. Wejdźmy do wnętrza. Domy zamożniejszych Słowaków miewają dwie izby, z których jedna biała (świetlica), głównie na przyjęcie gości przeznaczona, ma za umeblowanie dwie długie ławy pod kątem prostym się zbiegające; w kącie nad niemi wisi trójboczna (lub czworobocz- 32 na) szafka (almarya), gdzie chowają książki, doku* menty, papiery wartościowe i kosztowniejsze przed- mioty. Jaworowy lub lipowy stół przed ławami po- kryty bywa szytym obrusem, a na nim lub w nim zawinięty leży chleb, którego ani na chwilę w domu zabraknąć nie powinno. Znaczną część izby na le- wo od wejścia zajmuje wielki piec z przypieckiem do siedzenia i leżenia. Sień (pitwor) obszerna bywa pierwszą (czarną izbą), służącą zarazem za kuchnię, a więc prócz wiel- kiego ogniska z kotłami i beczki z wodą, stoją tu naczynia kuchenne. Jeżeli sień nie jest kuchnią, mie- szczą się w niej różne narzędzia gospodarskie. W Nitrzańskiem i Trenczyńskiem można wi- dzieć w niektórych izbach białych wspaniałe wyroby gliniane wysokiej nieraz wartości, bo z bardzo da- wnych pochodzące czasów. W chatach ubogich znajduje się tylko jedna iz- ba i sień; sprzęty mniej ozdobne, piec z ogniskiem i nad niem wiszącym kotłem, zamiast podłogi ziemia ubita, a na powale sadza lśniąca — oto cechy chaty górskiej, pod tym względem bardzo podobnej do cha- ty naszego górala beskidowego. Przy wielu chatach przedłużają dachy ku ziemi, aby pod nie pod ścianą ukryć zapas drzewa na zi- mę, lub ułożyć na czas jakiś słomę, snopki lnu lub t. p. Szpeci to bardzo budowę, która przez to wy- gląda jakby dachem na ziemi spoczywała, ale cho- ciaż nie piękne, przecież pożyteczne. Jeszcze jedna uwaga, dotycząca chat i ich obej- ścia. W przeważnej części Słowacy, a zwłaszcza gó- rale, nie są wcale zamożniejsi od naszych górali. A przecież — przyznać to trzeba otwarcie, zarówno obora, podwórze lub sionka, jak i wnętrze izby, od- znacza się nierównie większą schludnością i dbałością o porządek niż to bywa u nas. Nie można też ni- gdzie dostrzedz bydła w izbie mieszkalnej, co u nas do wyjątków wcale nie należy* Jedno tylko mają |C i ci i tamci wspólne: nie otwierają nigdy w izbach okien, zwykle przybitych, a nie na zawiasach osa- dzonych. Pochodzi to prawdopodobnie ztąd, że cały dzień przepędzają pod otwaitem niebem, zwłaszcza w porze letniej, nie czują potrzeby przewietrzania, w zimie zaś chętnie chronią się do ciepłego kąta. Różnica topograficzna, uwydatniona w budowi^s i urządzeniu chat, musi jeszcze wyraźniej występować w ubiorach ludu słowackiego. Kiedy u nas z ka- żdym rokiem coraz więcej znikają stroje ludowe, ustępując miejsca taniej wprawdzie, ale lichej kosmo- politycznej tandecie, na Słowaczyźnie utrzymują się jeszcze w całej sile i krasie, zwłaszcza w okolicach górskich; można też powiedzieć śmiało, że poznać Słowaka po stroju. Nie znaczy to bynajmniej, jako- by na całym obszarze, zamieszkałym przez Słowa- ków, jeden typ stroju panował, ale przy całej roz- maitości ma takie wybitne typowe znamiona, po któ- rych go łatwo rozpoznać można. Konserwatyzm w zachowaniu tradycyi wieków i zwyczajów ojców posunięty jest tak daleko, że nawet biednego drucia- rza tylko ostateczna bieda zmusi do przywdziania innego niż narodowy stroju, że dziewczęta wędrujące z koronkami i wyszywkami, wróciwszy w jesieni do rodzinnej zagrody, za ciężko zapracowany grosz ku- pują barwnej bawełny lub jedwabiu, aby sobie przy- ozdobić suknie, choćby w zimie przyszło nawet przy- mrzeć głodem. Mały, czarny kapelusz filcowy z wywinłętem rondem, bardzo szerokie, poniżej kolan sięgające spo- dnie płócienne dołem frędzlą obszyte, na nogach dżmy lub rzadziej kierpce, a na ramionach zarzuco- na krótka guńka ciemno-bronzowa lub czarna — ce- chują Słowaka z komitatów, w których się spotyka z ludnością madziarską, a więc gemerskiego, zwoleń- skiego, małohontskiego, takowskiego. Wielki, czarny kapelusz z miernie wywiniętem rondem, wązkie pió- BibUoteka. - T. lOl. 3 34 denne spodnie lub sukienne opięte od kolana po ko- stkę, kierpce na nogach, a nś, ramionach długa gu- nia brunatna lub biała, wskazują Słowaka z okolic górskich, podtatrzańskich, jak z komitatu trenczyńskie- go, orawskiego, liptowskiego lub spiskiego (zob. ry- cinę nr. 12 i 13). Wysokie buty z cholewami u kobiet i męż- czyzn, bogato wyszywane różnobarwne spodnie i spó- dnice, wiele wstążek i koronek, właściwość stroju okolic zamożnych, jak w preszberskiem, witrzańskiem, częściowo w trenczyńskiem; kierpce zaś i odzież płó- cienna biała lub wełniana brunatna, z dodatkiem czar- nych części perkalowych u kobiet oznaczają miesz- kańców górnego komitatu trenczyńskiego, orawskie- go, liptowskiego — częściowo turczańskiego i spiskie- go, a więc komitatów ubogich. Czarny ubiór u męż- czyzn ze skromnem wyszyciem na spodniach i liczne- mi błyszczącemi guzami u kamizelki i kabata widzieć się daje w dolnej części komitatu turczańskiego. W szczególności zauważyć trzeba, że lud od Tyrna- wy poznać łatwo po bogatym ubiorze, strojnym w wyszycia i br-rwne wstążki, od Trenczyna po dłu- giej białej guni i barwnych spodniach z wyszyciami (ewent. spódnicach); Orawiaka po kapeluszu szero- kim, średnio długiej brunatnej guni 1 jasno niebieskiej kamizelce; Liptaka po nieodstępnym serdaku, szero- kim skórzanym pasie, guni białej i takichże spo- dniach, czarno wyszywanych; Spiżaka po małym ka- peluszu, granatowej kamizelce z 4 rzędami okrągłych guzików i po ciżmach, noszonych zamiast krypci. Mieszkańcy komitatu zwoleńskiego i gemerskiego wyróżniają się króciutką koszulą z szerokiemi ręka- wami, króciutką kamizelką, bogato wyszywaną, pa- sem skórzanym, na dwie sprzączki zapinanym i bar- dzo szerokiemi spodniami, przyozdobionemi dołem trendzlą. Niepodobna opisywać szczegółowo nietylko czę- ści stroju, ale i.awet wszelkich jego odmian; są czę- 35 sto w tym samym komitacie znaczne różnice w szcze- gółach, natomiast inne mało albo nic się nie różnią w dwu komitatacti. Słusznie mówi Rudolf Pokorny (Z pohulek I, str. 128): „W innej dolinie dostrzega- my „lialeny* (gunie) czarne, gdzieindziej bronzowe, tu małe okrągłe kapelus::e, tam duże szerokie (sira- ky), u cłiłopców kamizelki czarne, czerwono wyszy- wane, u kobiet rozliczne chustki (Satki) na głowie, „kabaty" wszelkich barw — tu kierpce, tam ci- żmya t. p." Jak wszędzie, tak i tu wyróżnić trzeba strój świąteczny od codziennego i roboczego ubioru, nadto ubiór pospolity od obrzędowego, np. weselnego stro- ju, ubiór letni od zimowego, ubiór młodych a sta- rych i t. p. Mężczyźni przy pracy używają płóciennych grubych spodni, wolnych, nie przylegających i grubej koszuli, często konopnej, po największej części z sze- rokiemi nie zapinanemi rękawami. Kapelusz (kłobuk) noszą stary, ale tego samego kształtu jak w święta. W zimie odziewają się kożuchami, ale najpospoliciej noszą futrzane serdaki, w dolnycli komitatach z rę- kawami i bogato wyszywane różnobarwnym jedwa- biem. Noszą też zamiast kapeluszów czapki baranie czarne, w trenczyńskiem z czerwonym chwastem weł- nianym, zwanym „pochwalone." z głów się junaków czapka wełni, Na każdej czapce „pocli walone" — Jako nad basztą słońce w pełni; (Stefan z Opatówka)* W trenczyńskiem również noszr\ w zimie, zwłaszcza starsi, białe wełniane buty (kapce), sięgają- ce do połowy łydek, niekiedy bardzo misternie czar- nym jedwabiem wyszywane; na Orawie są niższe i czarne. Młodzieniec, mający narzeczoną, nosinakapelu szu zieloną wstążkę, a po za nią przymocowany z je- 36 dnej strony ze sztucznych kwiatów bukiecik (perko% który mu narzeczona każdej soboty zmienia na nowy, często i ze świeżych kwiatów zrobiony *)• Dawny zwyczaj, który był i na naszem Pod- halu, splatania długich włosów (zwłaszcza na prze- dzie) w warkoczyki — dziś dochował się tylko w gór- nej części komitatu gemerskiego i w Zwoleńskiem, zwłaszcza w Detwie. U kobiet mniejsza jest różnica między strojem świątecznym a roboczym, chyba tylko w tem wido- czna, że do pracy używają spodnie i odzienia więcej kolorowego i grubszego, do kościoła delikatniejszego i z przewagą białej barwy, zdobionej wyszyciami. Dziewczęta na Spiżu noszą koraliki szklane na szyi, zdtugiemi wstęgami, związanemi na karku i spadają- cemi na plecy. Mająca narzeczonego nosi u warko- cza zieloną wstążkę, wszystkie zaś dziewczęta nie* wydane noszą w ;^więto na głowie t. zw. party, t. j- wianki z kwiatów sztucznych z szychem złotym lub srebrnym i wstążkami, a czasem tylko z samych ko- kard wstążkowych (zob. ryciny nr. U i 14). W niektórych okolicach noszą kobiety i dziew- częta w poście wielkim suknie żałobne, ozdobione tylko białemi, czarnemi lub żółtemi wyszywkami, a przynajmniej wystrzegają się wtedy jaskrawycłi barw w ozdobach stroju. Szczególnym ubiorem kobiet starszych w zimie w komitacie gemerskim jest tak zwana „handlarka**, rodzaj spódnicy, utkanej z nici konopnych i pasków szmat rozmaitych. W Liptowskłem, a szczególniej w Zwoleńskiem noszą kobiety zamężne pod chusteczką nagłowię ro- dzaj czepeczków, krajem haftowanych. Do osobli- wości zaliczyć jeszcze trzeba, że w Liptowskiem ko- *) Drużbowie weselni dla fantazyi i junactwa przypinają sobie niekiedy do boku oficerskie szable, jak to widaó na ry* ćmie ńi*. 11. 37 biety używają chętniej czarnych chustek na odzie^ nie, niż innej barwy, w Spiskiem znów białych. Wspomnieliśmy powyżej przy charakterystyce osad słowackich, że na pograniczu z polskiemi tracą charakter skupionych gromad i są rozrzucone. To samo można powiedzieć i o strojach ludu słowackie- go: im bliżej ku granicom ludności polskiej, tern strój podobniejszy, a nawet taki sam się czyni. »Im bar- dziej na południe od Krakowa posuwać się będziemy ku Tatrom, tern większe napotkamy w ubiorze pol- skiego ludu podobieństwo do słowackiego, aż wresz- cie pod Babią Górą, na Podhalu, nad Dunajem w oko- licach Pienin i na Spiżu odmiany stają się tak mało znaczące, iż trudno jest tu według ubiorów rozróżnić linię, etnograficznie dzielącą Polaków od Słowaków... Strój ludowy polski a słowacki jest, jak się z tego pokazuje, jednego pochodzenia" 0« III. Gospodarstwo. Pasterstwo. Przemysł. Taka przyroda kraju, jaka w przeważnej części jest cechą Słowaczyzny, zachwycić wprawdzie może podróżnika, ale mieszkańcowi tu osiadłemu krwawy prawie pot wyciska na czoło, jeżeli chce żyć z pło- dów tej ziemi. Podczas kiedy w okolicy Preszburga dojrzewają melony, a wina nie uprawiają tylko w pół- nocnych komitatach od Orawy na wschód idąc, w Trenczyńskiem większość mieszkańców nie zna chleba, bo nie ma ani pszenicy, ani żyta, a!e zna tylko owies i ziemniaki. Rolnictwo we właściwem tego wyrazu znaczeniu rozwinąć się tu nie może; na zbo- czach gór skalista ziemia i jałowa, zaledwie może O Giller. „Z podróży po kraju słowackim" str. 71. 38 dać pożywienie krzakom jałowcu i lichej trawie, a brak przystępu i większa zwykle od osad odle- głość nie pozwalają na należyte uprawienie gruntu. W dolinach ziemia wprawdzie lepsza, często nawet pod pszenicę przydatna; ale doliny wązkie, przerżnię- te górskiemi potokami nieuregulowanemi, podlegają bardzo często zalewom powodzi, niszczącym urodzaj- ną zieirJę, a znoszącym z gór żwir i kamienie. Ztąd to pochodzi, że na zboczach sieją tylko owies lub sadzą ziemniaki, na dolinach sadzą kapustę, sieją ję- czmień, czasem i żyto i parę zagonów lnu, dla wy- robienia domowego płótna. Nie ulega wątpliwości, że przy wytężonych usiłowaniach dałoby się i tu więcej osiągnąć staranniejszą uprawą; ale bez popar- cia, bez zachęty i przykładu, wobec zresztą bardzo skromnych potrzeb a możności zarobku na innej drodze, nic dziwnego, że lud słowacki do uprawy roli ze szczególniejszem nie przykłada się zamiłowa- niem. A jednak ziemia jest dla niego wszystkiem; ideałem jego dokupić gruntu, łąk, lasu, a choćby mu nie wydawała ziemia nawet skromnego procentu od włożonego kapitału, zarobi w inny sposób, a dołoży do gospodarstwa rolnego, byle raz pozyskanej ziemi nie utracić. Można z tego faktu utworzyć sobie wyobraże- nie, jak niesłychanie nieprzychylne muszą być inne stosunki, jeżeli Słowacy, mimo wielkiego przywiąza- nia do ziemi i długiej nostalgii, w takiej liczbie emi- grują do Ameryki... Najzwyklejszym sposobem płodozmianu jest t. z. trójpolowe gospodarstwo, to znaczy, że przez dwa lata na pewnym kawałku sieją lub sadzą, trzeci rok się zaś ugoruje. W dalekich, między lasami lub górami niedostępnych częściach roli sposobem nawo- żenia jest t. zw. koszarowanie, polegające na tem, że owce pasące się na tym łanie, zamykają do za- mkniętych zagród przez dwie lub trzy noce na tem samem miejscu, póki całego łanu nie znawożą. 3£ Odległe w lasach posiadłości, jeżeli tylko można, zapuszczają na trawę, którą koszą dwa razy do ro- ku. Kośba i żniwo — to dwie prace polne najwięcej ożywione i z rozmaitemi zwyczajami złączone. Mło- dzieńcy, dziewczęta i młodzi małżonkowie wyctiódzą do tycti robót w świątecznycł) sr::tacłi. Spożywają też przy pracy lepsze potrawy niż zwyczajnie, a mianowicie wieprzowinę wędzoną, lub baraninę, kwaśne mleko, pierogi lub „łiaiuszki" (jakby gruby makaron z bryndzą). Po skończonym żniwie zano- szą gospodarzowi wieniec ze zboża do domu, , przy ozem częstowani bawią się v^esoło, czasem przy mu- zyce i tańczą (dożynki). Na dalekie łąki wybierają się nawet z całym zapasem potraw, napojów i z kob- zarzem. Są też przy tej pracy polnej nieznuźeni, bo bardzo często nietylko dzień cały pracują, ale ca- łe noce księżycowe, odpocząwszy tylko nieco wie- czorem, i nie śpiąc prawie, idą rano do nowej pracy. Zato w zimie można powiedzieć, że w zimowy sen zapadają, śpiąc 12 — 16 godzin na dobę. Jednym ze zwyczajów gospodarskich jest ob- chodzenie roli co święto lub niedzielę i oglądanie ro- snących lub dojrzewających płodów. Czynią to szcze- gólnie gospodarze i starsi, przyczem spotkawszy się, snują różne piany co do przyszłych zbiorów. Wszystkie osady w górach, nie w dolinach rzek, powstały przez wyrąbanie i wykarczowanie lasów. Nazywają je w przeciwieństwie do „dziedzin** „łazami** lub „kopanicami.** Tam w większej części nie mogą orać ziemi, ale ją tylko kopią na zboczach siejąc owies lub sadząc ziemniaki. Siano układają w kopy, zbożowe snopy w krzy- że na ostrewkach (ostrew*), t. j. uciętych młodych jodełkach lub świerkach nie grubszych u dołu jak noga w kostce, które z igliwia oczyszczają i wbiw- szy jak kół w ziemię, na gałązkach snopy dla le- pszego wysuszenia umieszczają. Takie krzyże mie- wają po 13 lub 9 snopków; ostatnim przykrywają 40 poprzednie, jakby czapką, i tworząc z niego dach na przypadek słoty. Taki sam sposób mają i nasi go- rało beskidowi. Okolice Preszburga, św. Jura (St. Georgen), Pezinku (Bosrug), Modry, obfitują w winnice, które dostarczają dobrcjo i zdrowego wina stepowego. Gdzie tedy można, zasadzają winną latorośl, ale nie zajmują się hodowlą tej rośliny z taką starannością, jakiej ona wymaga do dobrego zużytkowania. Przyczy- ną tego wielka praca, wielki podatek, a w stosunku do nich zysk nie wielki. O wiele więcej zrjmuje ich prymitywne sado- wnictwo. Komitaty: gemerski, trenczyński, zwoleń- ski, honcki, nowohradzki, noszą nazwę sadów wę- gierskich; na Spiżu pielęgnują szczególniej wiśnie. Nie ma tu mowy o umiejętnem pielęgnowaniu I szczepieniu, ale o wydatności samej przyrody, za- czem - idzie tradycyjne pielęgnowanie owoców, ale bez umiejętnego knetywowania. Wspomnieliśmy powyżej o uprawie lnu. Po- nieważ ta roślina udaje się nawet w wysoko poło- żoa}'ch okolicach, ztąd pochodzi, że uprawa jej szczególnie powszechną jest w komitacie orawskim, liptowskim, turczańskim i spiskim, i że wyrób i han- del płótnem w tych okolicach należy do cech chara- kterystycznych. Daje to w pierwszym rzędzie wiele zajęcia kobietom w rodzinie, które wyłącznie zajmują się wybieraniem, międleniem i przędziwem, a nawet tkactwo bardzo często jest w ich rękach, nie mówiąc już o bieleniu płótna i szyciu z niego bielizny. Tyl- ko „rafanie" lnu, t. j. obrywanie z łodyg główek na- siennych, jest czynnością pozostawioną młodym, którzy schodzą się wieczorem i nieraz przez noc ca- łą przy muzyce i poczęstunku pracują. Gospodarstwo rolne nie może się obejść bez chowu bydła, a więc koni, wołów, krów, owiec, co wszystko Słowacy krótko „statkiem" nazywają. Szczególniej chów owiec jest wielce rozpowszechnio- 41 ny i rodamy, nie tyle jednak dla wełny, ile raczę; dla mleka i sera. .Liptowska bryndza* jest słynna na świat cały. Wyprawiane futra owcze służą Sło* wakom, w mniej lub więcej ozdobny ^x>sób usacyte, za codzienny strój nawet w lecie, zwłaszcza w wyż- szych górach. Z wełny swego gospodarstwa tka sukno białe lub brunatne, i szyje z niego spodnie, gunię, a często, jak w Trenczyńskiem, nawet buty. Nici jedwabne różnokolorowe są jedyną t>xh wyro- t>ów ozdobą i zbytkiem; jakość wyszycia stanowi o wytwomośd i bogactwie. Bez owcy tedy nie mógłby Słowak ani żyć, ani się odziewać, a ztąd nie t>ez przyczyny nazywa- ją Słowaków narodem pasterskim. Ci gospodarze, którzy mają swe pastwiska większe, mają na nich swoje szałasy, mniejsi zgromadzają swoje trzody i kierdele razem i oddają je pod opiekę jednego pa- sterza — t>acy, który ma pomocników — wałachów. Z nimi i z pewną liczbą psów owczarskich (noszą- cych zwykle imiona rzek, aby się nie wściekfy) cią- gnie baca w maju na hale i wraca z końcem wrze* śnią. W .Kolibie* bacy, oprócz izby z watrą (ogni- skiem) i naczyniami na mleko i bryndzę, znajduje się spiżarnia, w której gromadzi na pólkach sei (oStSpki i bryndzę), a w beczkach żentycę; tam ró- wnież przechowuje sól dla owiec, placki owsiane i t p. Laska czworograniasta, zwana ,,rowaszem* to księga, w której baca zapisuje karbami, ile owiec od którego gospodarza wziął na paszę, ile ich wilki zjadły, ile ,słunecznica* zgubiła i t. p. („Słuneczni- ca", córa słońca, gubi owce za to, że jej niszczą kwia* ty polne). Obok koliby bacy znajdują się proste szałasy jego pomocników wałachów, w środku zaś ^kosza- ry", czyli zagrody oplotkowane na owce. Jeżeli nie gonią bydła i owiec na nocną paszę (obnockę), sia- dają zwykle około ogniska (watry), grają na kobzie 42 lub fujarze, a część młodych pasterzy tańczy »od- zietńka**j taniec bardzo do kołomyjki „przysiudami* zbliżony. Tu też powstają liczne podania, baśnie, pieśni, pełne ctiarakteni pierwotnego, .przekazywane z pokolenia w pokolenie. Idealnym bohaterem sło- wackich pasterzy jest Janosik i jego towarzv^ze, zwa- ni .górnymi chłopcami." Komu robociXia (pań- szczyzna) dokuczyła, lub groziła ciężka kara za dro- bne przewinienie, uciekał w góry, lasy i stawał się „harnim hlapcem", swobodnym Janosika towarzy- szem. Ulubionem miejscem pobytu Janosika była „Kralowa Hola", jeden ze szczytów Tatr Mniej- szych. Lud zwoleński śpiewa za Samuelem Cłia- lupką: Na Kralowej Holi jasna watra świeci, Dwanaście przy watrze siedzi górskich dzieci: Hej! dzielna to młodzież, jako jeden wszyscy, Z wałaszkami w ręku, przez piec karabiny. Za szerokim pasem pistoletów para, Takie dzieci rosną na Kralowej Holi. (KraVohoV8ka). Zbójnictwo Janosika lud słowacki pojmuje nie jako rabunek, ale jako szlachetne usiłowanie wyzwo- lenia ludu z niewoli pańszczyźnianej; jego zaś uwa- żali za mściciela swej biedy, co jeszcze raz się zjawi dla wybawienia ludu. W tem mniemaniu utrzymuje lud podania o Janosiku, podług których on bogatym zabierał, a biednym rozdawał. Często przebierał się w różne suknie i chodził po wsiach, jako żebrak, mnich lub pan. Nie tknęła go się żadna kula, bo nosił pierścienie zdjęte wisiel- com, a do koszuli miał wetkaną nić, którą przędła sama Matka Boska ^). Wielką w tych wędrówkach ^) Podług innych podań, była w jego pasie jakaś nić, czy rzemień czaro wny, czyniący go nadzwyczaj silnym. Miał go do- stać od jednej z nimf wodnych — Wili. 43 pomocą był mu wrodzony dowcip. Dziesięciu uzbro- jonym poganiaczom zabrał stado wołów w ten spo- sób, że się przy drodze na drzewie obwiesił, a kie- dy poganiacze go minęli, zeskoczył z drzewa, lasem zabiegł im drogę i znów się powiesił. Spostrzegłszy go powtórnie, zaczęli się sprzeczać, czy to jest ten sam wisielec, którego niedawno widzieli. Dla prze- konania się zostawili woły, a sami wrócili się na dawne miejsce, tymczasem Janosik całe stado wołów im zabrał. W bardzo wielu miejscacti na Słowaczyźnie pokazują mrejsca, gdzie mają być zakopane skarby Janosika; dostanie je tylko taki, który siłą i odwa- gą jemu dorówna. Skarb zyskany musi następca Janosika podzielić na trzy części: jedną część oddać biednym, drugą na kościoły, a trzecią może so« bie zatrzymać. Największe skarby mają być ukryte w Tatracli; często wsypywano złoto i do wypróctmia- lycli pni drzew, dotąd wszakże nikomu tych skar- bów nie udało się znaleźć. Dwa tylko lata miał chodzić na zbójnictwo Ja- nosik, ale przez ten czas tak się wsławił, że do dziś dnia żywe o nim są opowiadania. Najwięcej doty- czy jego pojmania i śmierci. Podług jednych, zdradziła go kochanka, podług innych, jeden z jego towarzy- szy, który się dał przekupić. Jeden namówiony ga- zda zaprosił na zimę Janosika do siebie; już na wo zie podstępnie odebrał mu wałaszkęÓ» ^by się nie mógł bronić, w izbie podsypali mu pod nogi grochu, a wtedy rzucili się na niego hajducy i powiązali go sznurami. Ale wnet pęta pękły i Janosik niemi po- bił i hajduków i żołnierzy. Dopiero skoro na we- zwanie starej baby z zapiecka przecięto mu pas, a w nim tę „mocną żyłę," która go czyniła niezwy- ciężonym, wtedy go już łatwo pojmano. Więzio- ') Nasi górale zowią to „ciupagą.* 44 ny w liptowskim zamku „Vranovo," potem w Lika- wle, torturowany podczas śledztwa, został ostatecznie skazany na śmierć przez powieszenie za żebro. Żył do dnia trzeciego. Trzeciego dnia miało nadejść uła- skawienie od cesarza, ale kiedy to usłyszał, powie- dział tylko: ;, Kiedyście mnie upiekli, to mnie i zjedz- cie" i ducłia wyzionął. Lud śpiewa o jego nieszczę- snej szubienicy: Gdybym ja był o tem wiedział, Źe ja na niej będę wisiał, Byłbym ją dał wymalować, Srebrem, złotem powykładać; A na spodzie talarami, A po wierzchu dukatami, W środku skała marmurowa, Tam, gdzie spocznie moja głowa. Podług aktów sądowych, zginął Janosik w roku )713. Z postaci ludowycłi dostała się ta postać do literatury słowackiej; największym utworem jest Jana 'Botty » Śmierć Janosikowa," wiernie podług podań opowiedziana '). Ponieważ rola i chów bydła nie wystarczają na opędzenie najistotniejszych potrzeb życia, rozwinąć się musiał w tych okolicach przemysł domowy, zwłaszcza drzewny, i wszystko, co z nim w bliższym lub dal- szym pozostaje związku, a więc flisactwo i woźni- ctwo. Z wiosną, kiedy stan wód na Wagu, Nitrze, Hronie i Hemadzie jest znacznie wyższy, widzi się cale szeregi tratew, płynących w dół z biegiem rzeki. Cały rok spotyka się na gościńcach sznury wozów z deskami i gontami, cały rok pracują też w tarta- kach, „piłami" zwanych. O W podaniach górali naszych podhalskich żyje również Janosik i z wyjątkiem drobnych różnic, te same o nim opowia- dają historye. Bohater to więc ogólny góralski. Przedmiot prze- pyszny do opery lub t. z w. ^feeryi." 4£ Obok tego kwitnie też wyrdb wszelkiego rodza- ju sprzętów gospodarskich i naczyń drewnianych, jak misek, łyżek, fasek, cebrzyków i t p., które na tar- gach wielki mają popyt. Nad górnym Hronem, w gemerskim i zwoleń- skim komitacie, gdzie lasy państwowe zalegają ogro- mne przestrzenie, utworzył się cech rębaczy, zwanych »handelcami/ Nie podlegają oni żadnej władzy, ale tylko urzędowi górniczo-leśnemu. Rozdzieleni są na 8 klas, podług wieku i pracy. Z początkiem maja w grupach po 8 idą w lasy, zkąd raz w tydzień, a czasami i rzadziej zaglądają do rodziny. Pierwszą czynnością w lesie jest założenie ogniska i zbudowa- nie szopy, czy budy dla noclegu; potem wybierają z pomiędzy siebie gazdę, aby miał o ich żywno- ści staranie. Podług słońca i gwiazd oryentują się w czasie. Do tego związku „handelców* należy 14 wsi; pracujących chłopów w lasach liczą do 1,500. Spę- dzają oni w lesie cały swój żywot, rąbiąc drzewo, paląc węgle i rżnąc gonty i deski. Zarząd domen państwowych wyznacza im miejsca na domy, potem korczowiska na zasiewy i płaci im każdorocznie za wykonaną pracę. Żyją bardzo skromnie: chleb żytni, ft gdy go nie starczy, placek owsiany jest najgłó- wniejszem ich pożywieniem. Tworząc jakby osobne społeczeństwo, wytworzyli swoje podania, powieści, wierzenia i obyczaje, a nawet strojem różnią się od okolicy. Wszystkie ich właściwości, jakie istniały przed laty kilkudziesięciu, przedstawiła szczegółowo znana czeska autorka Bożena Niemcowa w dziele pod tytułem ^ Kraje i lasy w Zwoleńskiem" (Dzieła zebrane, t. IV, str. 400—452). Słowak, w ogólności przetnyślny i sprytny, łatwo się uczy, „co raz zobaczy, to już zrozumie" i dlate- go wszelkiego rodzaju napotykamy między nimi rze- mieślników. W komitacie liptowskim, gemerskim i zwoleń- 46 skim znajdujemy wielu garncarzy; nie rzadko spotkać można na jarmarkach i kamieniarzy z osełkami do kos i z kamieniami do ręcznych młynków, czyli żarn. Wyroby z drutu są poniekąd specyalnoścłą w komitatach: mistrzańskim, trenczyńskim i spiskim, a że w nich najwięcej biedy, więc ztamtąd rozcho- dzą się druciarze daleko w różne strony. Kowalstwo rozwinięto więcej niż gdzieindziej w komitacie tur- czańskim. Handel obnośny spoczywa też przeważnie w rę- kach Słowaków. Kiedy jedna z pastorałek, śpiewa- nych u nas w czasie Bożego Narodzenia, mówi o ró- żnych narodach, śpieszących z darami do żłobka, gdzie spoczywa nowonarodzony Chrystus, wspomina także o Węgrze, który „śpieszy z olejkami." Przez owego Węgra nie kogo innego należy rozumieć, tyl- ko Słowaka; dawniej bowiem całe zastępy t zw. olejkarzy wychodziły z komitatu turczańskiego i roz- nosiły po świecie olejki na zęby, czy, bóle żołądka i t. p. nawet cudowne środki symj. ityczne dla zje- dnania względów nieczułej kochanki. O handlu płótnem już była wzmianka; oddają się mu dotąd mieszkańcy górnej Orawy, Spiżu i oko- lic Bardyowa. Nie mniej znaczny jest handel koron- kami i wyszywkami, któremu się poświęcają głównie mieszkańcy komitatu zwoleńskiego (zwani czypkarza- mi). Zarobek ich dzienny bardzo mały, prawdziwie w pocie czoła daje im chleba kawałek, bo cały swój kram w głodzie i chłodzie noszą na plecach w oso- bno na ten cel sporządzonych workach, albo, co gor- sza, pracują dla żydów. Szklarstwo jest mniej powszechne, ale przecież poświęcają mu się Słowacy z gemerskiego i tren- czyńskiego komitatu; zakupiwszy w jednej z hut po- blizkich szkła rozmaitego, chodzą we dwóch lub we trzech, wprawiając szyby dobrze i tanio. Również jak nasi Podhalanie, chwytają Słowacy 47 w późnej jesieni kwiczoły i noszą je aż do Wiednia i Pesztu. Gdzie jakie takie górnictwo jest rozwinięte, jest Słowak niezawodnie robotnikiem wytrwałym i tanim. Z rozwojem kolei woźnictwo naturalnie podupadło, ale w okolicacli, nie mającycli kolei, kwitnie dotąd dobrze. Zresztą, jeżeli nie ma z czem iść w świat, aby łiandlować, rusza Słowak na robotę z narzędziami rolniczemi i podobnie jak nasz Podłialanin, ukończy- wszy robotę na nizinacłi, wraca do siebie z zapraco- wanym groszem, aby dokonać żniwa owsa, a później wykopać ziemniaki. Ze stepów naddnieprzańskicłi, czy od gór Herczyńskicti, z nad Adryatyku, lub z nad Bałtyku śpieszy Słowak między swe „bory i lesy," bo go ciągnie nieprzeparta siła — miłość ogniska ro- dzinnego... IV. Życie rodzinne. Przez rodzinę rozumie lud słowacki przedewszy- stkiem ojca, matkę i icłi dzieci; potem dziada i bab- kę (stary otec, stara mat*), wnuków, a w dalszej do- piero linii najbliźszycłi krewnycłi ze strony ojca i matki. Po za tymi powinowactwo przez ożenienie się uzyskane, albo kmotrostwo uznają za blizki do- syć związek, ztąd w jednej wsi są w szerokiem sło- wa znaczeniu wszyscy jak w rodzinie, bo albo isto- tnie pokrewni, albo powinowaci, albo pokumowani. Ojciec w rodzinie ma najwyższą władzę i po- wagę, której zewnętrznym znakiem jest prawo nie- zdejmowania kapelusza w izbie, gdy synowie lub służba, wcliodząc do wnętrza domii, zdjąć go muszą. On tedy jest panem domu, w jego zarządzie pole, stodoła i szafka za stołem (almazya); on wyznacza 48 pracę męzkim członkom rodziny. Matka ma pod kluczem komorę i skrzynię z przyodziewą i bielizną, zarządza domem, wskazuje pracę kobietom, do rodzi- ny należącym. Gdy ojca braknie, zastępuje go w go- spodarstwie matka z najstarszym synem; starzy ga- zdowie do śmierci zwykle nie wypuszczają władzy z rąk, chyba, że im choroba psychiczna lub ciężka niemoc fizyczna nie pozwalają dłużej w rodzinie wła- dać. Synowie, żeniąc się, wprowadzają swe żony do domu rodziców i wspólnie pracują dalej na tej samej roli, poddając się dalej kierownictwu ojca, a młoda żona (niewiasta) matki. Rzadko się zdarza, żeby rodzice za życia oddawali majątek w ręce dzie- ci, rzadko też po ich śmierci dzielą grunt między sie- bie, ale pracują dalej wspólnie pod kierunkiem naj- starszego brata, wspólny mając stcH, wspólne ognisko i wspólną komorę. Tylko, gdy dwóch pozostało braci, lub gdy w rodzinie wybuchną swary i niesna- ski, dzielą między siebie gospodarstwo i wynoszą się do nowego domu. Pożycie w rodzinie bywa zwykle wzorowe, oparte na wzajemnym szacunku i posłuszeństwie. Okazuje się to nietylko w karności młodszych wobec starszych, ale nawet w formach przemówień, w ty- tułowaniu się. Dzieci nietylko rodzicom i dziadkom, ale wszelkim starszym osobom, nawet w rodzeństwie mówią „wy," a sposób ten przemawiania zachowy- wa nawet żona wobec męża, zwłaszcza, jeżeli jest znacznie od niej starszy, lub wdowiec powtórnie oże- niony z młodą dziewczyną. „Tykanie,"czyli mówie- nie sobie „ty," jest właściwe wieśniakom lub star- szym wobec młodszych. Znakiem nie tyle poufało- ści, co przychylności i przywiązania jest, według ich pojęć, przemawianie do kogoś jego imieniem chrze- stnem; zaniedbanie tego tam, gdzieby być powinno, uważają za obrazę. Do wspólnego stołu siadają zwyczajnie dwa razy dziennie w porze zimowej, t. j. do śniadania .»« 49 (hruby fruStik) i obiadu (obed)i podczas robót pol* nych do małego śniadania (tenk]^ fruStik), podwieczor- ku (olcorant, svaiina) i wieczerzy (veŚera). Jadają wszyscy z jednej misy, zarówno rodzina jak i cze- ladź, dzieciom tylko na mniejsze naczynia ubierając. Pospolicie jadają to samo rano, co i po południu, t. j. ziemniaki z kwaśnem mlekiem, kapustę, rzadziej ka- szę lub zacierki z mlekiem. Na przednówku, kiedy się wszystko wyczerpie, źj^ją przeważnie kukurydzia- ną kaszą, którą jedzą gęstą samą, tylko osoloną, lub z mlekiem, jeżeli jest jeszcze kapusta kwaszona, to służy za przysmak. 'J Oczywiście, że przy ciężkiej pracy w polu lub ;2 w okolicach zamożnych, pożywienie nietylko jest le- .5 psze, ale i obfitsze; jadają wtedy i „haluszki z bryn- ;| dzą"" (rodzaj ^makaronu grubego, niekrajanego, ale ;^ palcami ugniecionego), pirogi z bryndzą lub twaro- .g giem, a u zamożniejszych i wieprzowinę wędzoną !chodzi wieś, wstępując zwłaszcza do domów, gdzie się we- sele odbywa lub do znajomych. W ten dzień go- spodyni kryje koguty, bo inaczej schwycą go i łeb mu utną (ścinanie koguta). Wieczorem kończy się obrzęd obiadem i poczęstunkiem, często zabawą go^ lenia mężczyzn i podkuwania kobiet, a zawsze skład- ką na „hospodara'' i datkiem na kucharki, które na ostatek podają jaglaną kaszę. Do pierwszej niedzieli nie wolno małżonce opu- szczać domu; w niedzielę jedna z mężatek a kre- wnych jej męża, idzie z nią do kościoła, obchodzą ołtarz, dają ofiarę i dopiero wracają między kobiety zamężne. Wyszedłszy z kościoła, idzie młoda z mę- żem, jego rodzicami i swą towarzyszką do kościoła na odwiedziny do rodziców i zostaje tam na obiad; następnej niedzieU znów jego rodzice proszą jej ro- dziców do siebie. W przedstawieniu tem bardzo zwięzłem uwy- datniliśmy tylko najcharakterystyczniejsze cechy; z nich już można sądzić, ile przeżytków starej kul- 55 tury, ile specyalnych zwyczajów zachował jeszcze lud słowacki, podczas gdy u nas przeważnie wszy* stko zagin^o i ledwo ślad tego pozostał. Wspomnieliśmy tylko o teńcach, nie wymienia- jąc nawet icłi rodzajów, których jest kilka. Najpo- spolitszy jest t. zw. „fryszki** albo r»hystry taniec" zu- pełnie podobny do czardasza madziarskiego, który madziarowie od Słowaków przejęli i tylko po swojemu nazwali, drugi „run6ikovy** taniec właściwy jcbt obrzę- dowi weselnemu: kładą chustkę (zwaną ,,ruczni- kiem") albo obrus na ziemi i na jego dwu końcach stawiają dwie gorejące świece. Pan młody bierze wtedy żonę, obtańcuje chustkę do koła, potem świe- cę każdą z osobna, poczem klękają oboje naprzeciw siebie na chustce, całują się, a pan młody rzuca grajkowi pieniądze. Po nich idą inni parami i tym samym porządkiem tańczą. Wyłącznie męzkim tańcem jest „odziemek", tak- że „hajduckim" tańcem zwany. Podparłszy sobie boki rękoma, wyprostowani tylko do taktu muzyki nogami przobierają, powoli to jedną, to drugą nogę podnoszą, przykucają (prysiudy), poczem szybko od- bijają się od ziemi, wyskakując bardzo wysoko. Po- chwyciwszy wałaszki, to z nimi czynią różne figury, to rękami bądź o powałę, bądź o podłogę uderzają, posuwając się dokoła i pogwizdując przeraźliwie na palcach. Oprócz tych, znają „gęsiego," „koguciego,**" taniec makowy (naśladują zbieranie i jedzenie maku),, łopatkowy (łopatkami drewnianemi uderzają do taktu muzyki), wreszcie straszaka. Choćby pieniądze przez państwa młodych pod próg domu przed ślubem włożone „jarko" się paliły i żadne z nich w pierwszą noc nie zasnęło — prze- cież nie ustrzegą się ani młodzi, a tern mniej starzy od wsoólnego wszystkim losu — śmierci. Gdzie naro- dziny tam musi być i pogrzeb, gdzie wesele, tam musi być i smutek. 56 Słowacy wyróżniają się bardzo korzystnie pod względem fizycznych właściwości i budowy ciała. Silni i proporcyonalni wzrostem, zahartowani na słońcu i wietrze, więc czy blondyni czy bruneci zawsze cery smagłej, miewają oko żywe, czoło wy- sokie, nosy regularne, zęby białe, a nogi małe nad podziw. Zwykle mężczyźni są przystojniejsi w sto- sunku do ilości pięknych kobiet, w które obfituje ko- mitat turczański za świadectwem piosnki ludowej: Tie turiianske diev6i6ky maju biele ruj^i^ky; ofii bierne, ako trnky (tamki), ska^u V tancl, ako smky. Są przytem żony słowackie dobremi matkami i nader płodnemi; rodziny, posiadające 10 lub 12 dzie- ci, nie należą do rzadkości. Między szczególnemi przymiotami uwydatnić trzeba wielką ich cierpliwość na choroby i niemoce, z któremi się pasują póki tylko mogą i nie chcą się im poddać. Ztąd pochodzi, że po lekarza posyłają dopiero wtedy, kiedy (jak to mówią) już dusza na ramieniu i kiedy wszystkie środki, przez sąsiadki i kumy zastosowane, nietylko nie pomogły, ale naj- częściej zaszkodziły *), a lekarz przybywający często może tylko skonstatować — śmierć lub stan bezna- dziejny. Umierają spokojnie, z rezygnacyą i można- by o nich powiedzieć, co mówi Niemcewicz (w Ele- gii na cmentarzu wiejskim), że mrą swoją śmiercią, ^jak ma umierać, kto poczciwie żyje.** „Niejeden czując śmierć bGzką, gromadzi rodzinę swoją około siebie, przeprasza ich i żegna z każdym serdecznie, jakby bohater idący na bój i ni3 lękający się mie- cza; sam rozporządzi nietylko majątkiem, ale da roz- ') Rzecz o lecznictwie ludu słowackiego, bardzo ciekawą i oryginalną, musimy pominąć dla braku miejsca. 57 porządzenia co do swego pogrzebu." Świadkiem ta- kich chwil był nieraz Dobrzyński 0> z którego to zdanie cytujemy. Narzekanie, łamanie rąk i wychwalanie czynów i cnót zmarłego należy koniecznie do obrzędu po- grzebowego, równie jak dawanie do trumny ulubio- nych części ubrania, narzędzi rzemieślniczych i ksią- żek nabożnych; dawniej miano dawać chleb i wino- a nawet zboże. W pochodzie pogrzeIx>wym męż- czyźni idą naprzód, potem rodzina, a na końcu ko- biety. Jeżeli cmentarz daleko, wiozą trumnę na wo- zie, ciągnionym przez kilka par wołów. Zwyczajem, 2właszcza u ewangelików ściśle przestrzeganym, jest mowa pogrzebowa i wiersz na cześć zmarłego. Pier- wsza należy do księdza (pastora), druga do „rechtora**, czyli organisty i nauczyciela w jednej osobie. Musi tedy każdy „rechtor** być urzędowym wioski rymo- twórcą pogrzebowym. Po pogrzebie odbywa się stypa (kar), przy któ- rej znów chwalą zmarłego, stosownie do rzymskiej maksymy: de mortuis nil nisi benel Na stypę zapra- szają, podobnie jak na wesele; rodzina po zmarłym nosi żałobę w czarnych szatach. V. Życie społeczne.— Język. Z tego, co o znaczeniu rodziny powyżej po- wiedziano, można łatwo wnosić, że stosunki sąsiedz- kie będą dobre, na szacunku i wyrozumiałości opar- te, skoro każda wieś to prawie jedna rodzina. Wi- tają się zawsze pozdrowieniem chrześciańskiem, tak samo żegnają się słowami: „Z Bohom." Gościnni są *) .Prostonarod. obyczaje* str. i07. 58 nadzwyczajnie; czem mogą, przyjmą nawet zupełnie nieznanego, przenocują chętnie, a jeśli chudobny, na- wet na drogę zaopatrzą Że wobec obcego zachowu* ją się z pewną rezerwą i nieufnością, nie można się dziwić; więcej zawsze na świecie złego niż dobrego. Pomoc wzajemna neJeży do wrodzonych ponie- kąd przymiotów Słowaka, więc też sąsiad sąsiadowi pomaga w budowie, w karczowaniu, w pracy rolnej bez oglądania się na wynagrodzenie lub poczęstunek. W razie nieszczęścia, ognia,*czy powodzi, spieszą i ra- tują, co można; w chorobie nawiedzają, przynoszą^ co mają najlepszego do zjedzenia lub wypicia, przy zmarłym długo w noc pieśni nabożne śpiewają i w po* grzebie liczny udział biorą; nawet najuboższy żebrak doznaje chrześciańskiej posługi. Mimo konserwatyzmu w życiu i obyczajach, lu- bią w języku pstrzyć się wyrazami obcemi, których znaczenie przekręcili; zdaje im się, że taka mowa bę- dzie piękniejsza i nie tak prosta. Imponują natural- nie tego rodzaju makaronizmami najwięcej byli żoł- nierze. Ogniskiem towarzyskiego życia, do którego Sło- wak ma wielki pociąg, jest naturalnie karczma, gdzie zwłaszcza w niedzielę po południu gromadzi się zna- czna liczba krewnych, znajomych, gdzie się dowie- dzieć można o czemś nowem tak zblizka, jak zdale- ka, gdzie wreszcie można załatwić niejeden interes^ któryby zresztą wielu potrzebował zachodów. A więc kupno i sprzedaż, zarobek lub zjednanie robotników^ sprawy gminy obok spraw rodzinnych, najlepiej się załatwia w karczmie, „bo przy winie i myśl raźnie} płynie" lepsza ochota, zapomnienie o troskach i t. p. Byle tylko miary nie przebrać, poczęstunek nie za- szkodzi. Ale są na Słowaczyźnie przyczyny, które czy- nią karczmę źródłem wielu nieszczęść i występków. Ludność okolic ubogich zamiast napić się wina lub piwa (którego import do Węgier rośnie a nawet kra- 59 jowa produkcya się wzmagaj chwyta się wódki (pa- lenki) i łatwo przebiera miarę. Jest to przy tern inte- res moralny i materyalny karczmarza, zawsze żyda, który dając łatwo na kredyt, osiąga wpływ na wio- skę, łacniej najmie robotnika po pijanemu, namówi go do czynów, którycłiby się po trzeźwemu pewnie nie podjął. Wielka ilość karczem^-nieraz pięć i sześć w jednej biednej wiosce, górskiej! — to nieszczęście tego ludu, bo każdy karczmarz musi żyć i to do- brze, więc wszelkich używa sposobów, aby lud do siebie nęcić. Istnieją i rozwijają się doborowe towa- rzystwa wstrzemięźliwości, ale przeciw nim działać umieją sprytni synowie Izraela tak, że nawet uczci^ wy kapłan liczyć się z tem, a często i bać się ich musi, jeżeli się nie zaparł swej narodowości. Karcz- marze bowiem wiejscy są ekspozy torami madziary- zowania („idea madziarska ** na tym teraz oparła się żywiole), są podczas wyborów agitatorami (czyli, jak tu mówią: kortezami), a jako prawa ręka liberalnego kierunku, nietylko są bezkarni nawet po spełnieniu niegodziwych czynów, ale owszem dostają nagrody i honory!... Nieszczęściem dla tego ludu jest brak narodo- wej szlachty, której przecież tak wiele było na Sło- wiańszczyźnie, że mało wsi było bez dworu szlache- ckiego. Po roku 1848, po zniesieniu pańszczyzny, podupadli ziemianie ekonomicznie, zaczem poszły rui- ny majątków i dziś synowie dawnych panów wysłu- gują się liberalnemu rządowi w urzędach komitato- wych i miejskich. W ten sposób ziemiaństwo da- wne zmadziaryzowało się prawie zupełnie albo prze- szło w szeregi włościan; ci więc nic nie znaczą, tam- ci nawet nazwiska rodowe stare przemienili, jeżeli nie w brzmieniu, to przynajmniej w pisow^ni. Wsku- tek takich stosunków nie ma lud oparcia; ksiądz nie zawsze, niestety, odpowiada swemu stanowisku, zwła- szcza madziaron, t. j. odrodzieniec słowacki, a nie budząc zaufania, nie ma wpływu; — właściciela wiek- 60 szej posiadłości nie ma, albo jest magnatem węgier- skim, siedzącym w Peszcie, Wiedniu lub Paryżu — całą tedy inteligencyę wioski tworzą karczmarze... Ciężka zapewne była dawna niewola pańszczyźnia- na, ale bodaj czy nie cięższa obecna niewola izra- elska. Z jednej strony łatwy kredyt, z drugiej wro- dzona żyłka do pożyczania pctia lud coraz więcej w ręce lichwiarzy. Inteligencya miejska i życzliwi patryoci, choć skromnemi środkami, założyli kasy zaliczkowe po mniejszych miastach, kasy oszczędno- ści i bank , Tatra* w Turczańskim św. Marcinie, ale rozwój tych humanitarnych i pożytecznych instytu- cyj powstrzymują wszelkiemi sposobami ci, którym to nie wygodne i dla kieszeni ich niezdrowe. Karczma w posiadaniu żydów - arendarzy pro- wadzi lud przy pijatyce do zwady i bijatyki, a co za tem idzie, do straty czasu i pieniędzy na proce- sy. Czuli bardzo na słowne przymówki, lub, co gor- sza, obelgi, często nie dlatego idą na skargę do sądu, aby postawić na swojem, ale aby publicznie przeci- wnikowi powtórzyć to, co mu już przymawiali i za- rzucali. Wskutek braku powściągliwości języka przed sądem, często i skarżący i oskarżony dostaje się do więzienia, ale to tylko środek, aby ich ryclilej pogo* dzić w imię wspólnej niedoli. Jak wszędzie prawie u ludu, tak i na Słowa- czyźnie jest mało rozwinięte poczucie swojej a cu- dzej własności, ztąd szkody polne i kradzieże nie- rzadkie. Zrobić szkodę w lesie, w polu, na pastwi- sku, to rzecz bardzo pospolita. Kradzieże żywności, części odzieży, pieniędzy lub bydła są w niektórycli okolicach rzadkie, w innych, jak np. w komitacie Zwo- leńskim, dość pospolite. Rzecz to zaznaczenia war- ta, że w okolicach bardzo biednych najmniej prze- strzegają zamknięć, lx) najmniej tam kradzieży. Mniejsze przestępstwa, zwłaszcza szkody w po- lu, sądzi wójt gminny z przysięźnymi, naturalnie po- dług własnego rozumu, bez znajomości prawa; wiek- 61 £sze przewinienia albo zbrodnie odsyłają do sądów powiatowych. Kary wyznaczane bywają przeważnie w pie- niądzach, jako wynagrodzenie za szkodę wyrządzo- ną, dawniej zakuwano w łańcuchy, karano cieleśnie^ albo przywiązywano do słupa. Spory i nieporozumienia między małżeństwem nie przychodzą prawie nigdy przed wójta lub sąd» ale przed księży, jako duszpasterzy. Wójta wybierają zwykle w końcu roku kalen- darzowego, t. j. około Bożego Narodzenia. W nie- których okolicach panuje zwyczaj, że nowowybrani dygnitarze wiejscy przed rozpoczęciem swego urzę- dowania przystępują do spowiedzi. Znakiem władzy „rychtara" (jak tu pospolicie wójta nazywają) jest la- ska (palica) zwyczajna zakrzywiona i skrzynka z pa- pierami urzędowemi, którą drugiego, a najdalej trze- ciego dnia po wyborze przenoszą do wójta i usta- wiają w kącie obok almaryi. Przybijają też na ze- wnętrznej stronie domu lub na bliższem jeszcze dro- gi drzewie tablicę z napisem madziarskim, z dodat- kiem z łaski: „Obce richtar/ W razie potrzeby zwo- łania rady, posyła rychtar dziesiętnika, który wzywa przez zapukanie w okno, albo posyłają kulę^) (kosi- ba) po wsi, którą sąsiad sąsiadowi czemprędzej po- daje i sam do rychtara spieszy. Na radach gminnych albo postanawiają wykonanie rozkazów wyższych, albo nad sprawami domowemi obradują. Dla wykonania jakiej gminnej pracy, np. napra- wy dróg, używano do niedawna kolejno wszystkich gospodarzy, którzy mieli u wójta podług zamożności złożone swoje „rezki," t. j. znaki na patyku, ile dni dla gminy pracować mają. Gmina wybiera sobie również często pasterza ') Kula to zwykle cudaczny kształt chorego drzewa, który jako osobliwość ucinają. 62 wspólnego, zwłaszcza jeżeli ma na dłuższy czas pę- dzić bydło na tiale, i stróża nocnego, którego tu zo- wią „hlasnikiem.* Ma on obowiązek przechodzić wieś od końca do końca, począwszy od godziny 9 ej wieczorem do 3 ej po północy, i po każdej godzinie trąbić i wywoływać godzinę. Spotkałem takiego „lila- snika* nawet wmieście Turcz. św. Marcinie. Zagwi- zdawszy, śpiewał głosem przytłumionym i nieco drżącym: Udezila desiata hodina — Chwal każdy duch Hospodina, I Jeiifia jeho Synal Opatrujte svetlo, oheti. Aby nebol ludom śkoden. Konaj pracu v mene BoSom, A po prąci spofiifi s Bohom!.. . Żałuję, że nie umiem zanotować melodyi, bo ją dotąd pamiętam; brzmi mi ona w ucłiu tonem me- lancholijnym i jak eclio jakicliś dawnych patryar- chalnych czasów budzi tęskne uczucie. Przepiękny obrazek „hlasnika** dał Svetozar Hurban -Vajansky w swych „Besiedach;" malarzem nieporównanych wyborów gminnych i życia wiejskie- go jest nowelista, M. Kukućin. Jedhostajność codziennych zajęć i kłopotów przerywają ludowi tradycyonalne sswyceaje^ przywią- zane do pewnych dni w roku, lub czynności w nich wykonywanych. P. Dobrzyński przytacza gier i za- baw około 100; wybieramy z nich najwybitniejsze, szkicując tylko ich przebieg. Na Nowy Rok chodzą chłopcy „ze żmiją," z li- stewek drzewnych na krzyż zbitym łańcuchem, któ- rego jeden koniec trzymają w rękach obu, drugi, ozdobiony łbem i koroną, zwracają ku widzom i stra- szą ich kurczeniem się i rozciąganiem tego ,gada." W czasie między dniem Trzech Króli a Matką Boską Gromniczną dziewczęta podlotki pod przewod- nictwem jednego chłopca chodzą „z kołyską "^ małą. 63 w której leży lalka przystrojona jak dziecko; jedna z dziewcząt przystrojona jako Marya, dwie inne jako ^drużyce," przewodnik zaś jako św. Józef. Wyłącznie dziewczęta 8 — 12-letnie bawią się na wiosnę, «na pierwszem słoneczku," w zabawę zwaną „na Dunaj^^ Obraną z pomiędzy siebie, zwa- ną Heluszką, bioi^ w środek i śpiewają, a ona robi to, co zwrotka pieśni każe. Nakoniec każą jej „z Du- naja,* t. j. z kola, potem „doDanaja," wreszcie wy- biera sobie jedne i ta wchodzi „do Dunaja." Urządzają też Sobótkę w wigilię ś. Jana Chrzci- ciela, którą zowią „Vajanó,' polegające, podobnie jak u nas, na paleniu ogni na wzgórzach i bieganiu mło- dzieży z zapalonemi gałęziami. Sobótki coraz więcej giną już obecnie. Dorosłe dziewczęta po ś. Piotrze, gdy wszyst- ko zielone i rozwite, urządzają zabawę w „Królowę," polegającą na przebieganiu jednego rzędu pod pod- niesione ręce drugiego przy wtórze stosownego śpiewu. Znają również przelewanie ołowiu (nie wosku, jak u nas) w przeddzień ś. Jędrzeja i w przeddzień ś. Łucyi; również chodzą ze ś. Mikołajem, a po tygo- dniu przekazują tę samą rolę ś. Łucyi. W tym cza- sie panuje też zwyczaj „Łucka- Klucka," podług któ- rego biało ubrana kobieta przychodzi pocichutku do domów, z zakrytą twarzą, i jeśli ją obecni poznają, mają śmiech i zabawę, jeżeli nie, i ona milcząc, jak weszła, odchodzi, boją się złej wieszczby. Ma lud słowacki nadto wiele i ciekawych wie- rzeń i wyobrażeń, wiele zabobonów i przesądów, których nie płoszy oświata, a właściwy temu ludowi konserwatyzm pielęgnuje. Jeszcze tu „gkriatok," podobny do zmokłego, obskubanego kurczęcia, przynosi kominem pieniądze; na pewnych miejscacli w nocy widzą przepalające się, dukaty, złote kaczki biegają popod skały, a do- stanie je ten, kto łapiąc je, ani słowa nie wyrzecze; 64 nWile* hukają, śpiewają i tańczą po górach i polach, a biada temu, kogo do tańca pochwycą; „wodni mę- żowie" (topielcy) są postrachem nadbrzeżnych mie- szkańców, „bosorki^ przemieniają się w ropuchy i mleko krowom odbierają; „czarnoksiężnicy" latają powietrzem na smokach i sprowadzają burze; „stra- szydła** wszędzie czyhają, a nawet sam czart 2jawia się w rozmaitej postaci. Zarówno mitologia, jak i porównawcza literatu- ra tradycyjna znaleźć tu może niepomyślane nawet skarby; nie mogąc przedstawić tych stron życia ludu dla braku stosownych źródeł i miejsca w tym szki- tu, poprzestajemy z żalem na suchem zaznaczeniu. Wspomnieliśmy na początku tego rozdziału, że narodowej szlachty prawie nie mają Słowacy. Inteli- gencya ich składa się obecnie z żywiołów mieszczań- skich i z ludu wyszłych, a ztąd społeczeństwo ich ma charakter nawskróś demokratyczny- Polak, prze- niesiony np. z Krakowa wprost do św. Marcina na uroczystości słowackie, nie może się na razie zoryen- tować. Duchowni i świeccy, pastorowie i księża ka- toliccy, adwokaci, lekarze i nauczyciele obok kupca, przemysłowca, rzemieślnika — a tak samo ich żony i córki między sobą i z sobą — oto jest ten tłum ró- żnobarwny, który się przesuwa przed oczami obcego na dworcu kolejowym, w kasynie, sali balowej, lub na amatorskiej scenie, i w „spevokole" czyli, w chó- rze mieszanym. Zwolennicy ściśle określonych kon- wenansem form towarzyskich możeby znaleźli nieje- dno w stosunkach społecznych, co się nie zgadza z paragrafami wielkoświatowego „savoir vivre*u* — ale za to znajdą prawdę i szczerość w obejściu, ży- czliwość bez uprzedzeń. Po za grupą prawdziwych patryotów stoją całe masy jeszcze nieuświadomionego ludu i peWna część odstępców (madjaronów), która dla interesu i karyery wypiera się pochodzenia i wstydzi ojczy- stego języka. Zdarza się to najwięcej między urzęd- 65 nikami lub przemysłowcami, mniej pomiędzy inteli- gencyą. To też głos publiczny, piętnując należycie podobnycli renegatów, nie troszczy się zresztą o nich; usiłowania ku zdobyciu siły narodowej zwracają się do ludu, jako przyszłości narodu. Sympatye do ludu objawia też inteligencya na każdym kroku, pieśni lu- du są jej pieśniami, strój ludu jest prawie icłi naro- dowym strojem, a zwyczaj manifestowania tych sym- patyj, np. w noszeniu z wyszyciami narodowcami ko- szul, jest oryginalny i chwały godny. Ztąd nie dziWj że lud zyskuje coraz większe zaufanie do inteligencyi swojej, a uciskany przez rząd i wyzyskiwany przez żydów, szuka chętnie u niej pomocy i otuchy. Niepodobna jednak rozstać się z tym ludem, nie zdawszy sobie sprawy z jego mowy, z jego języka i stoi^nku do naszego. /Język słowacki, można to śmiało powiedzieć, ma tyle narzeczy, w ilu komitatach Słowacy mieszka- ją,yzwłaszcza twierdzić to można o komitatach gór- sloch; inne są własności w tenczyńskim, ^inne w orawskim, inne w liptowskim lub zwoleńskim, ale w gruncie rzeczy jest to ten sam język. Uczeni Sło- wacy z połowy bieżącego stulecia wyróżniali trzy główne narzecza, zachodnie, wschodnie i środkowe, w którem narzecze komitatu turczańskiego uznali za najczystsze i wzięli za podstawę języka literackiego. Umiejętnego opracowania wszystkich gwar i narze- czy słowackich dotąd niema; ale najpewniej usiłowa- nia prof. Dra Fr. Pastmka celem zebrania potrzebne- go materyału niezawodnie pomyślnym będą uwień- czone skutkiem. Tymczasem podług dawniejszych 25asad podzieliwszy cały obszar języka na trzy głó- wne narzecza, zaznaczamy, że stosownie do zetknięcia się języka słowackiego z tym lub owym sąsiadem- bratem, nabierają gwary jego wielu właściwości, zbli- żających je do języka pobratymczego, I tak, jest to już rzeczą naukowo uzasadnioną, że w komitacie ni- BibUotokA. — T. 101. & 66 trzańskim i trenczyńskim graniczne z Morawami wsi mają właściwości morawskie, ze Szląskiem i Ga- licyą — polskie; że w komitacie orawskim, a częścio- wo i w liptowskim są wpływy polskie, jak w spi- skim i szaryckim, gdzie znów ofrócz polskiego i wpływ małoruski oddziaływa. (Porów, piosnkę ze- muńską). Z narzecza turczańskiego podawaliśmy już po- wyżej przykłady i jeszcze poniżej w obrazie litera- tury często się z niem spotkamy; dla wyobrażenia o różnicach wymowy zestawiamy parę innycłi: z Nitry: Anićka susedeh Zavirąj to fitfińa, Ndch ono ne śtdka Na meho frajira. On je Suhaj mal^ On sa n8vybrani Sekerk:^ nS nosi, Ke mnd chodit' mosi! '). Z Trenczyna: Ej sklenifika sklenena — dobre je pic z teba, pozdrav Pan Boh sklenaro ker^ robel teba. Urobel ca veliku my sme z toho radzi! Pozdrav Pan Boh sklenara — moji kamaradzil *). Ze Spiżu: U* ja Se nahodzil i blata natlafiii, e§6e ja tam ndbul, dze mi Buh naznaćil, Ani dra2ku ndznam, ani keho pytać — *) Anusiu sąsiadów zawieraj to szczenię, niech ono nie szczeka na mego kawalera. On jest chłopiec mały, on się nie obroni, siekierki nie nosi, ku mnie chodzić musi. ^ Ej szklaneczko szlilana, dobrze jest pić z ciebie, niech Bóg da zdrowie szklarzowi, który robił ciebie. Zrobił cię wiel- ką, a my z tego radzi, niech Bóg da zdrowie szklarzowi, moi towarzyszel Q'i volcl ja, dzevfiatko, o cebe neslychać! *). Ze Scarysza: Chodziliime na filub, ale nam ne dali bo naio mladzata modlić le neznaly. *). Z Zen" unia: Boli meno holovenka, (Zemplin) boli mene du2e haj, dali me za takoho, AŁo vari8ky stróie. '). Już Z tych przykładów można poznać, że język słowacki ma wjele wspólności z polskim. W samo- głoskach mają niektóre gwary nosówki (a, ę) lub ich odpowiedniki: om, ie nie słychać. ') Cliodziliśmy na ślub, ale nam nie dali, bo nasi pań- stwo młodzi modlić się nie umieli. ') Boli mnie główka, o boli mnie wielce, hej dali mnie za takiego, co warzechy struże. 68 VI. Stosunki polityczne i Jculturalne. Dzieje Slowaczyzny łączą się z dziejami wiel- kich państw: wielkopomorskiego, chwilami polskiego i węgierskiego. Świetna chwila dziejowa w końcu w. IX i początku X za Świętoslawa (Svatopluk) i jego syna Majmira minęła rychło; po knotkiem wła- daniu Bolesława Chrobrego na Slowaczyznie księz- two nitrzańskie włączono do królestwa węgierskiego, a na początku w. XIV ostatni samodzielny książę na Trenczynie, Matusz Czak, podniósłszy bunt prze- ciw Karolowi Robertowi, upadł, a z nim nadzieja sa- modzielności Słowaczyzny, Wspólna dola uległości półksiężycowi lub berłu Habsburgów, wspólna cywilizacya łacińska i język urzędowy łaciński łączy dalej Słowaczyznę z resztą Węgier przez cztery wieki. Musiała jednak w ple- mieniu madziarskiem, jakkolwiek liczbą nie najwię- kszem, tkwić przecież największa miłość swobody i świadomość narodowa, skoro skorzystali z pierwszej sposobności i w roku 1791 na sejmie preszburskim przeprowadzili uchwałę zaprowadzenia jęz3'ka ma- dziarskiego jako urzędowego w całem królestwie. Że uchwała ta odrazu nie weszła w życie, przyczy- ną tego był tylko stan języka madziarskiego, jeszcze bardzo niewyrobionego. Pół wieku pracy wytrwałej i wielostronnej, założenie Akademii nauk funduszem, jak na owe czasy, olbrzymim, rozwój literatury we wszystkich kierunkach wspierany i pielęgnowany, do- prowadził Madziarów do upragnionego celu — zapro- wadzenia języka swego, jako urzędowego, już od r. 1844, ale zarazem tak ich to wszystko wbiło w du- mę, takim przejęło szowinizmem, że odtąd widzą tyl- ko siebie, o sobie tylko myślą, nie chcąc innym na- rodom, mieszkającym w krajach korony św. Stefana, 66 przyznać nawet miana „narodu" i prawa egzy- stencyi. Niezmiernie ciekawym dokumentem publicysty- cznym jest znakomita broszura niemiecka Leona hr. Thuna (późniejszego ministra austryackiego) p. t. „DieStellung der Slowaken in Ungam" (Prag, 1843) (Stanowisko Słowaków na Węgrzech), składająca się z dwu części: z korespondencyj tego autora ze zna- nym przywódcą patryotów madziarskich, Augusty- nem Pulszkym (nazwisko czysto madziarskie?!) i zrea- sumowania poglądów obu tych mężów w krytycznem zestawieniu Thuna. Ten konstatuje przedewszyst- kiem, źe podług Pulszkyego, Słowianom na Wę- grzech nie wolno się czuć Słowianami, fałszywem nazywa pojęcie, jakoby język madziarski mógł zająć miejsce języka łacińskiego w szkole i w urzędzie, i twierdzi, źe właśnia uciskanie nie madziarskicli na- rodowości i usilne madziaryzowanie zmusza ich do oglądania się za pomocą u innych, przedewszystkiem pokrewnych naroJów, i w ten sposób niweczy spo- kojną i wydatną pracę wspólną wszystkim narodo- wościom korony śvv. Stefana. Sprawa ta nie jest spra- wą czysto wewnętrzną, do rządu madziarskiego na- leżącą. Każdy ma prawo, a nawet obowiązek ode- zwać się za uciśnionym, tem więcej najbliżsi bracia za sobą; każdy obywatel austro -węgierskiej monar- chii ma obowiązek dbać o jej potęgę i siłę wewnę- trzną, a podobne postępowanie Madziarów, osłabiając jedną połowę monarchii, osłabia całą. „W narodowej rozmaitości ludów spoczywa właściwość prawdziwie wielkiej monarchii, do której należymy. Zasada na- rodowej tolerancyi zapewnia jej stały węzeł i najpo- tężniejszą dźwignię jej duchowej potęgi; natomiast zasada nietolerancyi byłaby dla niej najstraszliwszem przekleństwem, źródłem niezgody nieprzejednanej i znakiem niechybnego upadku!** Cóż tedy jest powodem — pyta dalej hr. Thun — źe Madziarzy boją się Słowian, że pragną ich za ka- 70 źdą cenę zdusić i pogrzebać w ogólnem morzu ma- dziarszczyzny? Oto nie rzeczone względy, nie rozu- mowanie, ale chorobliwe podrażnienie poczucia naro- dowości, szowinizm i ślepa namiętność. Idea wszech- madziarska ma uratować Węgry, ma wzmocnić ,,sła- be i odosobnione stanowisko Madziarów w środko- wej Europie", ma uchronić patryotów madziarskich oJ kosmopolityzmu! „Wy nie kochacie — woła hr. Thun — waszej całej ojczyzny, ale ulegacie namiętnej próżności na wasze plemię, do którego należycie, albo do którego się liczycie, i ta to próżność czyni was nieczułymi na wszystkie inne, ślepymi na pra- wdziwe dobro waszej ojczyzny i całego świata... Mówicie bezrozumnie, szermując słowami, za które rumienić się musi ten, kto je słyszy!" Wymowny ten głos szlachetnego a bezintere- sownego co do narodowości pisarza przebrzmiał bez echa i nie potrafił powstrzymać wzburzonych fal „narodowej^ madziarskiej wielkiej polityki; jest je- dnak szacownym dokumentem, jak się przed półwie kiem przeszło na podobne kwestye zapatrywali Niem- cy i to wybitni, a jak pojmują dziś równouprawnie- nie Słowian skarleli ich potomkowie!... Dopominanie się o prawo egzystencyi głównie na drodze publicystycznej w broszurach, a później w czasopismach wzmaga się w tym czasie u wszyst- kich narodów niemadziarskich na Węgrzech; z po- między głosów słowackich szczególniej uwydatnić trzeba broszury niemieckie Ludwika Sztura: „Klagen und Berschwerden der Slowaken wider die Ueber- griffe der Magyaren" (Skargi i żale Słowaków na przewagę Madziarów) wydane w Lipsku 1844 roku i „Das XIX. Jahrhundert und der Magyarismus" (Stulecie XIX i madziaryzm) tamże w rok później szczególnie zaś ognistą polemikę Michała Hodży p. t. „Der Słowak. Beitrase zur Belenchtung der sławi- schen Frage in Ungarn." (Słowak. Przyczynki do 71 objaśnienia kwestyi słowiańskiej na Węgrzech) wy- dane w Pradze 1848. Wślad za publicystyką poszły pierwsze petycye do cesarza i palatyna, które nie odniosły żadnego skutku; wtedy L. Sztur, znany patryota słowacki, występuje na pole działalności politycznej i jako po- seł zwoleński na sejmie preszburskim w r. 1847 i 1848 przemawia z zapałem za nadaniem praw miastom, za oswobodzeniem ludu od poddaństwa, za wprowa- dzeniem do szkół języka ojczystego jako wykłado- wego. Wskutek rosnącego terroryzmu porzucił po- selstwo, pracując tylko piórem w „Slovenskych na- rodnich novinach* przez siebie założonych, i budząc rodaków do czynu. Owocem tego były zgromadze- nia Słowaków najpierw w Wiedniu, następnie z po- mocą Józefa Miłosława Hurbana (pastora ewangeli- ckiego z Hlubokiego w Nitrzańskiem), M. Hodży i Bohdana Hrobonia dwukrotnie w Liptowskiem św. Mikularzu i w Brezowej, poczem, jako wyraz prośby całego narodu, zredagowano „Żiadosti sloYenckeho narodu" do monaichy i wszelkich ustawodawczy cti korporacyj. Ponieważ wskutek tych agitacyj zarówno Sztur, jak i Hurban narażeni byli na mściwość Madziarów, musieli tedy opuścić ojczyznę, wzięli udział w kon- gresie słowiańskim w Pradze, następnie udali się do Zagrzebia, aby u Chorwatów szukać pomocy prze- ciwko wspólnemu wrogowi. Od Serbów karłowickich otrzymał Hurban zapas broni i powróciwszy do Wie- dnia, uzbroił ochotników, puszczając się na pole orę- żnej walki. Chociaż nie był Hurban wodzem, ale był duszą tego ruchu; nazywają też to powstanie powstaniem Hurbanowem. Trzy razy wchodził do kraju z ochotnikami odnosząc bądź zwycięztwo, bądź ponosząc klęski, aż wskutek wkroczenia wojska ro- syjskiego powstanie Madziarów stłumione zostało, a na Węgrzech nastąpiła reakcya niemiecka. I wtedy jeszcze patryoci słowaccy nie zwątpili. 72 Wspólnie ze Szturem przedstawił Hurban me mory ał ministrowi Bachowi, upominając się o przyrzeczoną organizacyę narodową na Słowaczyźnie, ale — nadare- mnie... Następne dziesięciolecie nie przyniosło narodo- wi słowackiemu żadnego polepszenia. Zacieśnienie praw dziennikarstwa i publicystyki, germanizac3a, śmierć Ludwika Sztura, były to fakta raczej tłumią- ce narodowe życie, niż je podsycające. Ale w ukry- ciu siły raz ożywione pracowały, czekając sposobnej cliwili, która szczęśliwym sposobem tym razem mo- że wcześniej zawitała niż się spodziewać nawet śmiano. Po wojnie austryacko-włoskiej t. zw. pazdzier^ nikowym dyplomem zniesiono absolutyzm na Wę- grzech, a zaprowadzono ustawę krajową. Wszystkie żywioły narodowe zaczęły się dźwigać do swobody, więc i Słowacy zapragnęli dać znać o sobie, upo- mnieć się o swe prawa i doprowadzić do tego, aby narodowe równouprawnienie na podstawie ustaw było w organizacyę państwa wprowadzone i wyko- nane. W dniach 6 i 7 lipca r. 1861 zgromadziła się w Turczańskim św. Marcinie do 6,000 wysłań- ców wsi, miast i obwodów, jako „Słowackie narodo- we zgromadzenie", i przyjęło memorandum wypraco- wane przez dra Stefana Marka Dexnera. Zasadni- czemi punktami tego memorandum było żądanie, aby odrębność Słowaków i państwowość ich języka była uznana i prawami zabezpieczona; aby tej odrę- bności na przestrzeni zajętej wyłącznie przez Słowa- ków nadano ustawą nazwę „słowackiej okolicy* (slovenske okolć); aby językowe i narodowe prawa były wykonywane zupełnie podług zasady równości narodów korony węgierskiej, a więc, aby w grani- cach Słowaczyzny język słowacki był organem życia politycznego, szkolnego, kościelnego, przy zachowa- niu jęz3'ka madziarskiego w wj^ższych urzędach kra- jowych; aby wszystkie ustawy sejmowe, nie licujące 1 Ubiór ludu w Stankowcach. (liom. trenczyński). ,/ 73 z równouprawnieniem narodów, były zniesione; na- koniec, aby założono słowacką akademię prawniczą,. a na uniwersytecie peszteńskim utworzono katedrę języka i literatury słowackiej. Memorandum kończy- ło się oświadczeniem: „Hasłem naszem jest jedno wolne na konstytucyi oparte państwo, a w niem wolność, równość i braterstwo narodów." Memo- randum przedstawiono sejmowi krajowemu, który nic na nie nie odpowiedział, a wkrótce zamknięty został. Nie znalazłszy sprawiedliwości we własnym kraju, zwrócili się Słowacy do cesarza i króla. Na czele deputacyi stanął niepospolity mąż a zasługami nieśmiertelny biskup bańsko-bystrzyński, dr. Stefan Moyses i d. 12-go grudnia 1861 r. posłał cesarzowi Franciszkowi Józefowi I prośbę, z wyjaśnieniem mo- tywów „Memorandum." Cesarz przyjął deputacyę łaskawie i oświadczy! między innemi, że rzecz tę zbadać każe i postara sici aby życzeniom podług możności stało się zadość. Istotnie objawił się pe- wien postęp, zwłaszcza w szkołach średnich, do któ- rych dopuszczono język słowacki i dawano posady nauczycieli wybitnym Słowakom; pozwolono również na otwarcie prywatnych szkół średnich, jak wyższe- go gimnazyum w Wielkiej Rewncy, niższego gimna- zyum ewangelickiego w Tur oz. św. Marcinie i kato- lickiego realnego gimnazyum niższego w klasztorze pod Zniewem. Drugiem ważniejszem następstwem petycyi było potwierdzenie statutu „Macierzy Słowa- ckiej" (Slovenska Matice), stowarzyszenia literacko- naukowego, które zgromadzenie narodowe w r. 1861 założyć postanowiło, ale trudności ze strony rządu węgierskiego i ze strony bojaźliwych mieszczan, któ- rzy się bali prz3'jąć do siebie siedziby towarzystwa, opóźniały wprowadzenie go w życie. Nakoniec, gdy Turcz. Św. Marcin okazał się gościnniejszym od Bre- zna, rywalizując z Lipt. św. Mikulaszem, a statuty 74 uzyskały zatwierdzenie, odbyło się pierwsze walne zgromadzenie w d. 4 sierpnia 1863 r. Był to najwspanialszy i najuroczystszy dzień ną Słowaczyźnie. Wiadomość o udzieleniu przez ce- sarza na cele Macierzy 1,000 zlr., o zebraniu w krót- kim czasie funduszu zakładowego 94,251 złr. napeł- niła zgromadzonych entuzyazmem; jednogłośnie wy- brano przewodniczącym biskupa Moysesa, który stał się najpopularniejszą i najmilszą osobistością... Odtąd corocznie w dzień 4 sierpnia ściągały się do Martina zastępy patryotów słowacklcłi, aby uczestniczyć w walnem zgromadzeniu. Wzniesiono ^dom Macierzy", założono bibliotekę i muzeum, do którycłi zewsząd nadsyłano dary; życie narodowe i literackie^ znalazłszy ognisko, zaczęło się pięknie ro- zwijać. Wszak statut wyraźnie zaznaczył jako cel , Macierzy" wydawanie i rozszerzanie książek słowa- ckicłi i dzieł sztuki; urządzanie pogadanek o przed- miotacłi literackich, artystycznych, naukowych i mo- ralnych, zakładania zbiorów literackich, artystycznych, naukowych, przyrodniczych i archeologicznych, ja- ko też wspieranie stałe albo chwilowe narodowych uczonych, artystów (ubogich uczniów), wreszcie ogłaszanie konkursów na dzieła naukowe i dzieła sztuki. Praca literacka i cywilizacyjna zr.częła się ro- zwijać, kiedy nastał rok 1868, a z nim dualizm austro-węgierski i ujęcie władzy w ręce przez Ma- dziarów. Rozpoczynają się szykany, systematycznie prowadzone: wojsko, sprowadzone do Martina na czas wyborów, umieszczono w sali „Macierzy", za- kazano nadzwyczajnego walnego zebrania, rzucono wreszcie podejrzenie na czynności „Macierzy" i za- częto coraz częściej i głośniej malować widmo— pan- slawizmu. Słowo to — ostateczna konkluzya wszystkich mo tywów prześladowania Słowaków, jest w ustach Ma- dziarów specyalnością, godną zaznaczenia. Prawdzi. 75 we jego znaczenie nietylko zdaje się być nieznane Ma- dziarom, ale oni go wcale poznać nie pragną; bo im do celu, z góry powziętego, w tern ciasnem po- jęciu jest bardzo wygodne. Dla nich panslawistą jest każdy Słowak, mający poczucie swej narodowo- ści. Nie mogą oni zapomnieć Słowakom, że w r. 1848 stanęli po stronie cesarza, a więc przyjaźnie zachowywali się wobec posiłkowych wojsk rosyj- skich; po klęsce, która ich z tego powodu spotkała, wszystko, co uważali za zbliżone do Rosyi, było dla nich wrogie i odwrotnie. Nienawiść jednego państwa słowiańskiego przenieśli na wszystkie mniejsze naro- dy słowiańskie, zwłaszcza w krajach korony św. Szczepana zamieszkałe, i drżąc przed ich liczebną większością, postanowili terroryzmem przygnieść je i nie dopuścić rozwoju kulturnego i literackiego, który mógłby rywalizować z rozwojem madziarskim. Prze kręciwszy pojęcie „kraju węgierskiego" (Magyar or- szag) na „naród madziarski", postanowili stworzyć jednolite państwo, z jednym językiem madziarskim i jedną kulturą — madziarską! Cokolwiek z tą ideą nie szło ręka w rękę, nazwali zdradą kraju, a więc miłowanie zachowania swej indywidualności przez niemadziarskie narody, jak Rumuni, Niemcy, Serbo- wie, Słowacy i Rusini nazwano dako romanizmem, pan- germanizmem, illiryzmem — panslawizmem... A wszak ustęp 44 w § 26 konstytucyi z r. 1868 zabezpieczał prawo niemadziarskich narodów na Węgrzech, ale widocznie tylko na papierze. Celem rozszerzenia języka madziarskiego i ma- dziarskiej kultury między innemi narodowościami na Węgrzech założono liczne towarzystwa, między inne- mi „Górno- węgierskie towarzystwo kulturowe** i n Wę- giersko- słowacki związek kulturny" (Uhorsko-krajiń- skł vzdelavaci spolok slovensky), od początkowych liter nazw madziarskich zwane Femka i Emka (F. M. K. i M. K.), jak nasze poznańskie H. K. T. W miarę wzrostu szowinizmu madziarskiego 76 rosły podburzające i denuncyacyjne artykuły dzienni- karskie, przedstawiające w najfałszywszem świetle działalność „Macierzy słowackiej." Zdarzyło się, że przy otwarciu akademii cłiorwackiej w Zagrzebiu przedstawiciel „Maticy" słowińskiej z Lubiany wyra- ził się nicprzycłiylnie i ostro o Madziarach. Ponie- waż jedna i druga ,,Mtica* po słowińsku i po słowa- cku nazywa się „sloYen^ka,** cłiwycono się tego pozoru i postanowiono „Macierz słowacką" rozwiązać. Dnia 29-go grudnia 1874 r. nawiedził „Macierz" szef poli- cyi węgierskiej L. Jakelfolussy i zabrał ze sobą do Pesztu wszelkie protokóły i raclmnki, celem skontro- lowania. Jeszcze śledztwa nie rozpoczęto, a już 5-go lutego 1875 r. postanowiło ministeryum węgierskie „Macierz" rozwiązać. Bez wszelkiego badania i śledz- twa zamknięto zbiory „Macierzy," majątek w sumie blizko 100,000 zabrano do kasy państwowej, do bu- dynku „Macierzy" przeniesiono sąd powiatowy, a do- zór nad wszystkiem powierzono komisarzowi rządo- wemu za rocznem wynagrodzeniem 600 złr. Mają- tek cały ofiarowano wspomnianemu powyżej „Ułior- sko-Krajińskiemu vzd61avacimu spolku sIovenskemu/ który z pieniędzy tycłi wydaje „Slovenske Noviny" i „Vlast' a Sviet" dla bałamucenia ludu słowackiego i zobrzydzania mu ojczystej mowj'. Wszyscy dró- żnicy kolejowi, gajni, służba państwowa rozmaitycłi stopni pochodzenia słowackiego są obowiązani pre- numerować przynajmniej tygodnik „Ylasf a Sviet,* często zarząd sam abonuje i służbie rozsyła. W ten sposób wdowi grosz Słowaków, zebrany na cele na- rodowej ich literatury, stał się narzędziem madziary- zacyi! Czemże podobny gwałt upozorowano wobec szerokiej publiczności i cywilizowanej Europy? Ów- czesny prezydent ministrów, Koloman Tisza, w moty- wach wyroku zaznaczył: 1. „Macierz" słowacka nie starała się uczynić 77 zadość celowi w § 1 statutów wytkniętemu pielęgno- wania literatury słowackiej i sztuk pięknych. 2. Pod firmą towarzystwa szerzyła propagan- dę słowiańską, państwu wrogą, a w literackiej czyn- ności przeważały publikacye polityczne, fałszowanie dziejów kraju i szerzenie błędnych wiadomości, nie- zgodnych z patryotyzmem (rozumie się madziar- skim). 3. Zarząd majątku nie byl prawidłowy ze wzglę- du na § 29 i 32 statutu. Za dalekoby nas zawiodło zbijanie nierzetelnych twierdzeń; wystarczy przytoczyć kardynalny i ostate- czny argument p. Tiszy, źe „na Węgrach niema Sło- waków!" — naturalnie, bo sobie ich rząd węgierski nie życzy... W imię tych samych zasad zamknięto utrzy- mywane z prywatnych funduszów słowackie ewan- gelickie gimnazyum i seminaryum nauczycielskie w Wielkiej Rewucy, ewang. gimnazym niższe w św. Marcinie i katolickie gimnazyum realne w klasztorze pod Zniewem, skonfiskowawszy sprzęty i przybory szkolne, które potem na licytacyi na pół darmo sprzer dano. Rozumie się, że jeszcze przedtem usunięto ze szkół z językiem wykładowym madziarskim język słowacki, tolerowany jakiś czas jako przedmiot nad* obowiązkowy. Tak po dziesięcioleciu jakiej takiej swobody i' garnięciu się do oświaty i cy wilizacyi wstrzymano wszystko, urągając szydersko wszystkim szlachetnym uczuciom i depcząc brutalnie wszelkie usiłowanie ku podniesieniu i oświeceniu ludu. Trwa to już blizko ćwierć wieku. Dzielnych obrońców prawa i konstytucyi po większej części ziemia już dawno pokryła, z dawnych bojowników żyje tylko Jan P>ancisci w Turcz. św. Marcinie i, o ile mu siły pozwalają, bierze udział w każdej pracy na- rodowej. Ale uczniowie i synowie dawnych bojo- wników żyją jeszcze, aby krzewić miłość języka oj- 78 czystego i krzepić mdłe serca, ściskane ze stron wszy- stkich twardą prześladowań obręczą. Prześladowanie objawia się głównie w dwu kie- runkach: w odsuwaniu Słowaków od wszelkiego udzia- łu w parlamencie i rządzie i w utrudnianiu ich cywili- zacyjnego i literackiego rozwoju. Aby nie dopuścić do sejmu żadnego Słowaka narodowca (nie Madziarona), używa się wszelkich środków, jak przekupstwa, obietnic, intryg, opilstwa, gróźb i teroryzmu, a jeśli trzeba, nawet bagnetów wojska, przez które wybory węgierskie stały się sła- wne. Wprawdzie istnieje ordynacya wyborcza, na- znaczająca wysokie kary na wszelkie ogranicza- nie praw obywatelskich i na nacisk urzędowy, ale prawo prawem i wykonanie idzie taką drogą, jaka w danej chwili rządowi wygodna. Trudno tu roz- wijać i ^objaśniać przepisy wyborcze; dla zrozu- mienia jednak późniejszych szczegółów zaznaczyć wy- pada, że komisye wyborcze zestawiają dowolnie listy wyborców, że z największą łatwością, jeśli im tego potrzeba, głosy unieważniają, a niekiedy całe wsie od głosowania usuwają, że nakoniec w razie rzadkiego zwycięztwa nierządowego kandydata wybór się z naj- błahszych przyczyn unieważnia i do powtórnego wy- boru dopuszcza się tylko tych, na których glosy mo- żna liczyć. Przez kilka lat po wprowadzeniu konstytu- cyi kandydowali w komitacie turczańskim narodowi Słowacy: Jesensky i adwokat Paweł Mudroń (zob. rycinę roz. 21), ale zawsze pressyi rządowej ulegli. Charakterystyczne są wybory w r. 1878 w Sucza- nach (tegoż komitatu). Gdy pomimo wszelkich środ- ków, szala przechylała się na stronę Mudronia, chciano koniecznie W3^bory odroczyć, powołując się bądź na brak miejsca chroniącego od słoty, bądź na brak aktów jakichś; zapomnianych w Turcz. św. Marcinie, a kiedy te wszystkie przeszkody usunięto, przewo- dniczący komisyi znalazł się w niepewności, czy on 79 jest wybrany przewodniczącym i odroczył z tego po- wodu wybory. Przy powtórnych wyborach zwycię- ży! naturalnie — madziaron. Niejednokrotnie użalali się Słowacy na niefor- malne wybory. Wtedy rozkazano im złożyć kaucyi 2,000 złr. na koszta komisyi weryfikacyjnej, która^ ukończywszy swą pracę, znalazła wszystko w porząd- ku, a Słowacy musieli jeszcze dopłacić na pokrycia kosztów!... Wobec takich stosunków nic dziwnego, że w \ ostatnich czasach Słowacy zaniechali stawiania swego kandydata, a łączą się na podstawie kompro- misu ze stronnictwem t. zw, ludowem, które stoi . w opozycyi do liberalnego stronnictwa rządowego. Przeciw temu stronnictwu walczy rząd również, bo większość jego jest. zwykle bardzo niepewna. Gdy- by sprawiedliwość rządziła wyborami, mieliby Słowa* cy z 58 okręgów wyborczych przynajmniej tyluż posłów — obecnie nie mają ani jednego!... A teraz dla charakterystyki jeszcze parę obraz- ków ze słynnych wyborów w 1896. Ówczesny prezydent ministrów węgierskich wy- dał hasło, że nieliberalni opozycyjni kandydaci ulęda muszą za jakąbądź cenę. Aby opanować 885,000 wyborców, użyto 500 kompanij wojska, 4 miliony złr., bo często zdobycie jednego mandatu kosztowała 60, a nawet więcej tysięcy... W okręgu czacańskim (Csacza) na granicy Szlą- ska i Galicyi, wskutek rozbudzonego ruchu ludowe- go i agitacyi za kandydatem nierządowym, zmniej- szono liczbę wyborców z 1,616 na 885, w żylińsko- rajeckim z 1,415 na 900, w nitrzańsko-źambokreckim z 1,179 na 835. Wybory w Czacy przedstawiają obraz gwałtu, lekceważenia ustaw i przekupstwa. Kandydatem był Jan Czernoch, kanonik kapituły ostrzyhomskiej, który miał za sobą prawie wszyst- kie głosy wyborców wiejskich. Gdy ani presya, ani groźby, ani usilowane przekupstwa nie pomogły. 80 ogłosi] prezes komisyi wyborczej, że tylko ci wybor- cy będą przypuszczeni do urny, którzy mieć będą le- gity macy e wyborcze. Tłumy tedy stały przed mie- szkaniami notaryuszów wiejskicłi (pisarzy), ale tych nie było w domu. W dniu wyborów była Czaca pełna żandarmów, dragonów i piecłlotJ^ Około 600 wy- borców wydalono z miasta bez powodu. Po otwar- ciu aktu głosowania oświadczył prezes komisyi, że jest dwu kandydatów przedstawionych na posłów: Leo Lanczi (żyd), bankier z Budapesztu i Jan Czer- noch; ponieważ jednak tożsamośbi osoby Czernocha nie sprawdzono, nie może on kandydatować i dlate- go ogłosił Lanczi'ego za jednogłośnie obranego po- słem!... Płaczący lud rozkazano w asystencyi wojska odstawić do miejsca zamieszkania, wmawiając w nie- go, że kanonik Czernoch odstąpił, bo mu rząd przy- rzekł nominacyę na biskupa pięciokościelnego, a du- chowieństwo czacawskie, otrzymawszy od Lanczi* ego 30 tysięcy również lud opuściło!... Tak to gwałt chodzi w parze z kłamstwem i bezczelnością. Lanczi widząc, że jego mandat nie jest legalny, sam go niebawem złożył; powtórny wybór odbył się 3-go stycznia 1897 r. po skreśleniu połowy wybor- ców na rozkaz z góry dany. Jako kandydat wystą- pił dyrektor kolei koszycko-bogumińskiej, wszystkich tedy robotników kolejowych zobowiązano do solidar- nego za nim głosowania. W Rakowie zamknięto sklepik chrześcijański Bukowana, ponieważ nie chciał Agitować za tym kandydatem; księży, jadących z Cza- cy do Skalistego, w drodze zatrzymał wachmistrz żan- "darmeryi i kazał im wrócić, plebania w Czacy była przez kilka dni przed wyborami kordonem żandar- meryi otoczona. Wyborców, dzieci i kobiety masa- mi aresztowano. W dniu wyborów wielu wyborców nie puszczono do miasta. Do południa głosować mo- gły ledwie dwie gminy, bo przystęp do lokalu wy- borczego, strzeżonego przez żydów, był utrudniony. Wydzierano legitymacye z rąk i udaremniano głoso- Ubiór męiczy?!! w Turaoach. (Kom. turczański}. 81 wanie rozmaitemi środkami. Duchowieństwo znie- ważano i obrzucano obelgami, a żandarmi je odpro* wadzali precz lub aresztowali na rozkaz — żyda Pop- pera. Prezes komisyi unieważniał legitymacye, jeżeli na niej obok nazwiska nie by|o wypisanego przezwi- ska, jeżeli wieśniak podawał swe imię Jano, a na le- gitymacyi było po madziarsku Janosz. Po takiej nie- słychanej presyi udało się komisyi ukończyć głoso- wanie o godz. 10-ej wieczorem i kilkudziesięciu gło- sami nieżyjących lub nieuprawnionych wyborców przeprowadzić wybór liberalnego kandydata. Sławny był w tym czasie wybór w Warnie, w okręgu Żylińskim. Ponieważ zwycięztwo liberal- nego kandydata było niepewne, komisya wyborcza zrzekła się swej godności i głosowanie udaremniono. W d. 12-go listopada tegoż samego roku przyszło dc powtórnego wyboru. Co się tu działo, trudno opo- wiedzieć, bo uwierzyć jeszcze trudniej. W całym okręgu panował stan oblężenia, mnóstwo wyborców aresztowano na czas wyborów. Miasteczko całe oto- czono kordonem żandarmów, targowicę przed loka- lem wyborczym wojskiem obwarowano, a głosowa* nie rozpoczęło się w zupełnej nieobecności wyborców, marznących ćwierć mili za miasteczkiem. Noc za- padła, a lud o głodzie i chłodzie czekał w ważkiej uliczce^ zbity w masę Nagle, krokiem przyśpieszo- nym, z bagnetami, jak do szturmu, zbliża się oddziaj żandarmaryi. Byłoby przyszło do rozlewu krwi, gdy- by nie bezstronny kapitan piechoty, który żandar- mów wstrzymał i kordonem wojskowym od ludu oddzielił. Kiedy jeden z oficerów głośno karcił takie postępowanie z wyborcami, odezwał się jakiś pisarz gminny — „Proszę pana ten motłoch musi być tak traktowany. Właściwie należałoby go razem z jego popami porządnie zmasakrować!** Inny oficer austrya- ckk-Bto^no zawołał wobec prezesa komisyi wyborczej „Teraz wiem, co sądzić o wolności węgierskiej!" BlhUotekiw-T. lOi 6 82. Z książki o 160 str. (Liberale Wahlen in Un- gam im J. 1896) wybraliśmy tylko te dwa przykłady. Setki innych gwałtów i l>ezprawi okrywają tiańbą rząd węgierski, który depcze ustawy, drwi z konsty- tucyi, piwa na szlachetne uczucia, byle tylko cel osiągnąćl... Nie inaczej postępują Madziarzy, utrudniając Słowakom wszelki rozwój kultury narodowej. Osła- wiony Wojciech Griindwald, twórca idei państwowej madziarskiej i autor książki p. t. ^Felvidek/ t. j. „Górnicy' (ma to oznaczać Słowaków), między in- nemi twierdzi, że jeżeli Madziarzy pozwolą innym narodowościom rozwijać się narodowo i kultumie, te zatęsknią wkrótce za samodzielnem państwem na- rodowem i sprowadzą niezawodnie rozkład państwa madziarskiego. Naród, mający swoją kulturę, nie może bowiem nigdy utworzyć z innym politycznej całości, opartej na jedności kultury. Przyrodzone pra- wo powinno i musi podług Grunwalda, ustąpić ma- dziarskiej idei państwowej. Z takich zasad płynie madziaryzowanie przez kościół i szkołę — te ogni* ska kultury, z nich poddanie wszelkich organów rzą- du jednej myśli i utrudnianie wskutek tego każdego objawu narodowego i kultumego bytu. Zdawałoby się na pozór, że kościół chrześcijań- ski wogóle, oparty na Chrystusowej miłości bUźniego, nie może wbrew swym podstawom służyć krzywdae, niesprawiedliwości i uciskowi, jeżeli nie chce wyrzec się swej istoty. A przecież, patrząc na to, co się dzieje na Słowaczyźnie, trzeba uwierzyć, że mogą się dziać niesłychane rzeczy. Biskupi poświęcają ty- siące „Ferace" na cele madziaryzacyi, a narodowych księży prześladują. Bez względu na potrzeby przy- szłego duszpasterza, językiem wykładowym w semi- naryach duchownych jest język madziarski, chociaż dyecezya jest czysto słowacka, księża starzy zmusza- ni są do uczenia się tego języka i doszło już do te- go, że księża katoliccy chlubią się nieznajomością ję- I 82 zyka i literatury słowackiej, a alumnowie za czytanie słowackich książek bywają wydalani z zakładów ja- ko panslawiści. KJsięża narodowcy siedzą na naj- lichszych parafiach lub fiUach, madziaroni otrzymują najlepsze beneflcyal Sami katoliccy księża są tego zdania, że nadejdą jeszcze gorsze czasy, bo gdziekol- wiek kilku tylko parafian tego zażąda, pozwalają bi- skupowi na kazania madziarskie kilka razy do roku! Nie trzeba długo czekać, aby się to stało co niedzie- la, zwłaszcza, że niektórzy duszgubiciele z gorliwo- ści sami wprowadzają kazania madziarskie. Co za pożytek z „tureckiego" kazania, co za straszny dla pospolitego ludu przykład zaprzania się mowy ojczy- stej i narodowego pochodzenial Nie lepiej się dzieje w kościele luterańskim, cho- ciaż ten na podstawie szerokiej autonomii mógłby się bardzo długo opierać wszelkim najazdom madziar- szczyzny. Mogą ewangelicy węgierscy stawiać sobie zbory, urządzać szkoły i akademie, mają prawo wy- boru swycli duchownych od pastora do biskupa, wy- boru nauczycieli, ustanawiania wykładowego języka i organizacyi w szkole, zakładania towarzystw reli-^ gijnych. Tymczasem zbory ewangelickie praw swych same się zrzekają. Przez odstępstwo i przeniewier- stwo superitendenta, który przed wyborem wszystko przyobiecywał, a po wyborze niczego nie dotrzymał, rozdzielono tak dysktykty (dyecezye) ewangelickie i słowackie, aby w nich Słowacy nie mieli większości, a wszelkie protesty nic nie pomogły. Chcieli ewange- licy założyć niższe gimnazyum wyznaniowe w Turcz. Św. Marcinie, ale konwent generalny superitendentów nie widział tego potrzeby, bo uczniów słowackich w gi- mnazyach państwowych jest mało (niby tylko 567o0> nadto gimnazyum słowackie nie dawałoby tego pa- tryotycznego (I) wykształcenia, jakiego każdy Węgier potrzebuje. Ten sam konwent generalny chce jednak za usługi wynagrodzenia, więc przedstawia ministe- ryum prośbę o subwencyę na bojowanie z narodo- 84 wym ruchem, jaki się „tu i owdzie między ewange- likami pojawia." Dlatego to, zdaje się, nie zgodził się konwent na założenie towarzystwa im. Iranowskie- go (autora kancyonału najpopularniejszego z XV II-go wieku). Towarzystwo miało być słowackie. Wobec podobnego, dobrowolnego oddawania się liberalizmo- wi madziarskiemu nie dziw, że duch, panujący w in- stytutach teologicznych (Preszburg i Preszów) jest madziarski, że mowy na pogrzebach pastorów brzmią w języku madziarskim, że organista śpiewa pieśni madziarskie, chociaż lud śpiewa swoje słowackie. Najprzykrzejszym faktem, jaki zanotować trzeba, to uchwalenie t. zw. kościelno-politycznych ustaw, pod- dających kościół pod władzę świecką —większością czterech głosów, czterech ewangelickich dostojników duchownych! Znaczenie szkoły w celach madziaryzacyi zrozumieli dawno politycy madziarscy. Rozumie- jąc, że dla uniwersytetu madziarskiego w Peszcie po- trzeba dobrze przygotowanych uczniów z gimnazyum, postanowili i zmadziaryzowali szkoły średnie; aby zaś te mogły prawidłowo funkcyonować, trzeba im dostarczać materyału dobrze w szkołach ludowych przysposobionego, więc i w szkole ludowej uczyć jak najwięcej madziarszczyzny. Ale ł na tem nie koniec — trzeba dzieci słowackie wychowywać od nie- mowlęctwa w duchu i języku madziarskim, trzeba je . nawet karmić piersią madziarską, więc trzeba ma- dziarskich ochronek! *). Po tak logicznem rozumowaniu poszło zupełne zmadziaryzowanie 50 średnich szkół, znajdujących się na ziemi słowackiej, prześladowania uczniów nie za* pierających się swego pochodzenia i nazwiska, na- Los dzieci upro wad zony cti ze wsi i zawiezionych do ochronki madziarskiej, a potem w ucieczce zmiażdżonych przez koła pociągu kolei, opisuje prześlicznie Svetozar Hurban-Vajan« sky w poemaciku p. t. ^Herodes* (Tatry a morę, 137—168). 81 gradzanie stypendyami słowackiemi największych re- negatów, a wydalanie najpilniejszych i najbardziej wzorowych uczniów, jeśli na nich padło tylko podej- rzenie panslawizmu. Przy układaniu planów szkolnych wyznacza się niesłychanie wysoką liczbę godzin szkolnych na nau- kę języka ojczystego, t. j. madziarskiego, bez wzglę- du na narodowość uczniów, posyła się nauczycieli Madziarów do szkół słowackich, narażając i ich i dzie- ci na śmieszność, twierdząc zwłaszcza, że tym spo- sobem łatwiej się nauczą madziarszczyzny, niż gdy- by się musiały uczyć najpierw swego, a potem obcego języka! Tak to i pedagogia zaprzęgła się do rydwa- nu „madziarskiej idei państwowej!" Dziecko słowackie na szkole czyta tylko ma- dziarski napis, w szkole widzi obrazy, tablice i ma- py tylko z madziarskiemi napisami, widzi tylko mapę Węgier, bo o innych krajach nie potrzebuje wiele wiedzieć, uczy się na pamięć kilku wyrazów, których zupełnie nie rozumie, i po roku, dwóch i trzech, tak samo nie umie nawet czytać, ale nauczyciel za usil- ne wpajanie w nie narodowego ducha madziarskiego otrzymuje pochwały i nagrody, choćb}' nawet nieta- ktowność jego i wymyślanie słowackim rodzicom za- sługiwały raczej na przykładną karęl.., Cywilizacya XIX wieku opiera się głównie na pracy zbiorowej, podejmowanej przez towarzystwa, związki i spółki, w pewnym oznaczonym celu zawią- zywane. Dla Słowaków jednak, którym się odma- wia prawa bytu, nie istnieje prawo wolnego zgro- madzania się i stowarzyszania, nie już w celach po- litycznych, ale nawet literackich i naukowych. Nie wolno zakładać nawet śpiewackich towarzystw, a istnie- jące (np. w Liptowskim Św. Mikuleszu, w Sw. Mar- cinie turczańskim) sekaturami się niszczy aż do skut- ku. Takie towarzystwa śpiewackie (spevokoly), chcąc urządzić np. teatr amatorski, muszą prosić służnego lub nawet źupana o pozwolenie i przedstawiać mu 86 tekst utworów, do grania przeznaczonych^ chociaż tego inne narody w tern samem królestwie czynić nie potrzebują. Wobec tego iluż zachodów, ilu przeszkód przęr zwyciężenia i jakiej wytrwałości było potrzeba, aby po zamknięciu „Macierzy", częściowo przynajmniej, wynagrodzić narodowi jej stratę. Założono w Tur* czańskim Św. Marcinie towarzystwo kobiet pod na? zwą „Źivena''; ma ono za zadanie kształcenie ko- biet, rozwijanie przemysłu artystycznego w rodzinach, a nawet ma literackie znaczenie, bo od czasu do czasu wydaje almanach „Źivenę**, mieszczący utwory obu płci autorów, wyborowej, pouczającej i belletry- stycznej treści. Zgromadzenia swoje doroczne odby- wa 3 lub 4 ^sierpnia. Ale „Żivena' chciała utworzyć muzeum koro- nek, wyszywek i strojów słowackich, na co potrze- bowała lokalu; towarzystwo śpiewackie Św. marciń- skie, rozwijające się bardzo dobrze, chciało częściej dawać amatorskie dramatyczne przedstawienia, a nie miało nietylko sceny, ale nawet stosownej sali, po- wzięto tedy myśl wystawienia nowego ,,Domu" na- rodowego, któryby wszystko to pod jednym dachem mieścił, rozpoczęto budowę w r. 1890 i niebawem stanął gmach piękniejszy niż dawniejszy, mieszczący w sobie pierwszą scenę słowacką z obszerną salą, kasyno, ^kawiarnię, hotel, nadto muzeum ogólne i mu- zeum „Ziveny". Skoro był ,,Dom*', zaczęły się mno- żyć zapisy i dary i w kilku latach cudem prawie zgromadzono znaczną bibliotekę, muzeum przyrodni- cze i etnograficzne, poważny zbiór numizmatów i t. p. Ośm pokojów I-o piętra od strony południowej i zacho- dniej mieści w sobie (I) okazy ceramiki słowackiej, przeważnie dawniejszej, pasterskie (wałaskie) trąby i wałaszki (ciupagi), wyroby ludowe z drzewa i oka- zy archeologiczne; (II) portrety wybitnych patryotów tub literatów słowackich w sztychach i akwarelach, :echowe skrzynie, modele tratew ważskich, cłiałup, 87 mapy, a na środku plastyczną mapę Słowaczyzny, darowaną po wystawie praskiej przez Słowaków z Ameryid; (III)' w gablotach oszklonych stare druki i dyplomy (między innemi rękopisy poety HoUego, Pauliny-Totha, listy Kollara) i bibliotekę Aug. H. Kreć- merego, darowaną muzeum; (lY) bibliotekę Sama Cha- łupki i powstałą z darów; (V) zbiór broni i numi- zmatów; (VI) zbiór przyrodniczy z zakresu zoologii i mineralogii, złożony przeważnie z daru X. Andrzeja Kmeta, obecnego prezesa Towarzystwa muzealnego; (VII i VIII) obrazy kolorowane typów ludowych, ko- szule, fartuchy, zapaski z wyszyciami, czepce, ży wot- ki, czyli gorsety, a w oszklonych szafach bardzo pię- kne manekiny w strojach ludowych z różnych stron, szkoda, że dla braku miejsca zbyt gęsto poustawiane, a przez to dla oglądających prawie nieprzystępne. Widzi się tu nietylko niezmordowanej pracowitości ludu świadectwa, ale i pewien gust artystyczny i po- mysłowość w tworzeniu wzorów, co należycie rozwi- nięte mogłoby sztukę omamentacyjną Słowaków wy- soko postawić. Dla zbierania większej ilości okazów, utrzymywania ich i strzeżenia zawiązało się przed kilku laty towarzystwo pod nazwą pSlov. muzealne spolocnost'** — rozwijające się pięknie. Jeszcze o jednym szczególe nie wolno nam za- pominać, który charakteryzuje zarówno polityczne, jak i kulturalne stosunki słowackie. Wolność prasy jest takiem następstwem konstytacyi, które się najtrudniej da ścieśnić bez wywołania głosu opinii. Madziarzy i z temi trudnościami umieją sobie radzić. Nie kon- fiskują dzienników słowackich, ale po pewnym czasie wnoszą oskarżenie przeciwko redakcyi, względnie od- powiedzialnemu redaktorowi, a pozwanego o zbro- dnię podburzania ludności sąd przysięgłych skazuje na wysoką sumę kary i długie więzienie, nawet w tym wypadku, gdyby redaktor nie był autorem artykułu i autor się sam zgłosił. W ten sposób w ro- ku bieżącym (1898) skazano Izydora Żiaka (Somo. 8S lickiego) członka redakcyi „Narodnich Novin" na 6 miesięcy więzienia i 600 zlr. kary, a wkrótce potem odpowiedzialnego redaktora Ambrożego Pietora na 8 miesięcy więzienia i 800 złr. kary! Sąd w Buda- peszcie złożony był z osób, co do którycli Madziarzy nie mieli obawy o wydanie wyroku; nie wątpili też i Słowacy, że icli bojownicy ulegną karze, bo naj- wymowniejsze głosy obrońców, jasna prawda nic nis pomoże wobec z góry powziętego zamiaru. Nie dosyć na tem. Objawy współczucia, oka- zywane wracającemu do Martina redaktorowi, były tak straszną zbrodnią, że żandarmi bagnetami rozpę- dzali zebranych na peronie, towarzyszyli orszakowi przyjaciół i znajomych aż do lokalu redakcyi i wtar- gnęli nawet do mieszkania prywatnego. Prokurator zaś oskarżył 33 osoby o podburzanie, między niemi kilka kobiet. Proces ten jeszcze nieukończony; o je- go wyniku nie ma co wątpić, wszak w języku ma- dziarskim nie ma słów na przetłómaczenie znanej maksymy: Jmtitia regnorum fundamentum!,.. VIL Literatura dawniejsza. Jaką moż6 być literatura narodu, nie mającego samodzielności politycznej, nie mającego szkół dla pielęgnowania ojczystego języka, nie mającego wresz- cie własnej kultury? Może to być literatura trady- cyjna, z pieśni, podań, baśni ludowych złożona, nie drukowana, ale z ust do ust przez pokolenia przeka- zywana. Literatura taka jest istotnie u Słowaków nader bogata i mieści w sobie skarby dla poró- wnawczej mitologii, paremiologii, muzyki i języko- znawstwa. Częściowo i fragmentarycznie zebrana, Puma młodA i drużba z Jasenowej. (Kom. orawski}^ • » \ Jk jest już bardzo interesująca; do wyczerpania lub przy- najmniej ogólnego zestawienia jeszcze bardzo daleko. Ale obok tej istnieje — wprawdzie nie wiele dłu- żej niż lat sto — i literatura artystyczna, ogólnie naro- dowa. Dowód to, że naród posiada w sobie wiele siły żywotnej ł że, mimo najbardziej nawet nieprzyja- znych okoliczności, zdąża za innymi narodami, pra- gnąc dotrzymać im kroku na drodze postępu cywili- zacyjnego. Najstarszym pomnikiem języka słowackiego ma- ją być kościelne pieśni Wacława Bzenickiego z n 1385, zaopatrzone glossami słowackiemi. W wieku XV z wtargnięciem Husytów czeskich na Węgry pod wo- dzą Giskiy z Prandysa i osiedleniu się ich między Słowakami, rozpowszechniła się znajomość języka czeskiego literackiego; reformacya, posługując się języ- kami narodowemi, zaprowadziła w Czechach i w Sło- waczyźnie język czeski do obrządków kościelnych; dlatego też po czesku drukowano w r. 1551 w Bar- dyjowie Katechizm Lutra, w r. 1583 we Frasztaku Katechizm Pruna. W czeskim też języku składano i śpiewano kościelne pieśni, zachowane w kancyona- łach ewangielickich, z których najważniejszy, do dziś dnia na Słowaczyźnie i Szląsku używany, jest kan- cyonał p. t. „Cithara Sanctorum" z r. 1635. Właśnie w owym roku założono katolicki uni- wersytet w Tyrnawie, wskutek czego duchowieństwo z zachodnich części Słowaczyzny zaczęło brać żywszy udział w ruchu literackim, jednak co do treści wy- łącznie religijnym, w języku zaś czeskim, czyli „bi- blijnym", bo używana biblia „Kralicka** była czeska. Była to literatura uboga treścią, bo wyłącznie apolo- getyczna, niewyrobiona w formie, bo nie we wła- snym pisana języku. W drugiej połowie w. XVII i w wieku XVIII wpływ czeszczyzny słabnie, a nawet powoli znika; duchowieństwo katolickie zwraca się ku językowi ojczystemu i już w r. 1691 wychodzi w Tyrnawie 90 „Ruczna kniżka** Mikołaja Tomeszego, mnożą się ka- zania, pojawiają się nawet świeckie wiersze, np. fran- ciszkanina Hugolina Gawłowicza, które przypominają nietylko formą, ale nawet tytułem i treścią naszego X. Baki: „Uwagi o śmierci niechybnej"; jestto „Księ- ga o marności świata'*, drugi utwór świeckiej treści po „Wataskiej szkole'* tegoż samego autora. Właściwa literatura słowacka rozpoczyna się z wystąpieniem Antoniego Bernolaka (1762 — 1813), który w r. 1787 wydał dwie rozprawy treści teore- tycznej po łacinie napisane; z jednej z nicłi określa stanowisko języka słowackiego w rodzinie języków słowiańskicłi, uznając tak zwaną średnią słowaczyznę za najsposobniejszą do literackiego użytku, z drugiej chciał podać prawidła pisowni na podstawie fone* tycznej. W praktyce poszedł za wprowadzonym już zwyczajem i sam pisał zachodniem (tymawskiem) na- rzeczem, ponieważ nie chciał zrywać z tradycyą. Wydał też gramatykę słowacką dla szkół (po łacinie) i pracował całe życie nad wielkim „Słownikiem sło- wacko-czesko - łacińsko - niemiecko - węgierskim", który wydano już w kilkanaście lat po jego śmierci (1825 — 1827) w 6-ciu wielkich tomacłi. Nie jestto wprawdzie słownik umiejętny, ale jest nader ciekawym materya- łem dla lingwistyki słowiańskiej. Bernolaka też zasługą jest założenie „Uczonego towarzystwa słowackiego" z siedzibą w Tymawie, którego celem było wydawanie dzieł słowackich. Wnet powstały filie w Nitrze, w Równej, w Bańskiej Bystrzycy, w Solnej Bawi (przy Preszowie). Książka słowacka nie była odtąd rzadkością, ruch literacki rozpoczął się istotnie. Dobą, której inicyatorem i mistrzem był Berno- lak, trwa mniej więcej do r. 1840 i nosi na sobie znamiona pracy, zakładającej podstawy przyszłego rozwoju literackiego. Doba to wyrabiania się piso- wni słowackiej i kształcenia języka, doba gramatyk, słowników i przekładów Pisma Św. W tym kie- 91' runku pracuje kanonik Jur Palkowica (biblia), w tym sławny Paweł Seafareyk^ chociaż pisał po niemieckie i po czesku. Jego pierwsze dzieło: „Geschichte der slavischen Sprache und Litteratur nach allen Mundar- ten" (Historya języka słowiańskiego i jego literatury we wszystkich narzeczach) okazało w nim uczonego slawistę, który i język słowacki znał, jak nikt przed- nim. Uznał go za osobny język, mieszcząc go jak- by pomost między czeskim a chorwacko-słowiańskim; on pierwszy rozdzielił go na trzy główne narzecza: zachodnie, średnie i wschodnie, chociaż nie był przy- jacielem samodzielnej literatury słowackiej. Dalsze^: dwa jego dzieła „Słowiańskie starożytności" i „Sło- wiański narodopis", napisane po czesku, są do dziś^^ dnia w cenie, mimo postępu obu tych nauk i licz- nych zmian w zapatrywaniach. Charakterystyczną- rzeczą jest i to, że działalność swoją literacką rozpo* czął Szafarzy k od zbierania „Pieśni świeckich ludu* słowackiego na Węgrzech", których wydał dwa tomi- ki (1823 i 1827). Kierunek ten głównie naukowy był jednostron- ny i było niebezpieczeństwo, że początkującej tej lite- raturze zabraknie rosy ożywczej, kiedy prawie równo- cześnie zjawia się KoUar i Holly* Jan Holly *) jest nawskróś klasykiem, wielbi- cielem Tyrteusza, Homera, Teokryta, Owłdyusza, Wer- giliusza i Horacego, przejętym do głębi kultem form« i prozodyi staró-greckiej i staro-rzymskiej. Nic tedy dziwnego, że od przekładów z tych literatur rozpo- czął swoją działalność poetycką w r. 1824, wydając: w Tymawie nakładem „rzeczywistego literatury sło- ^) Ur. 24 marca 1785 w Borach Św. Mikołaja (Bor-Sv. Mikolasa), w kom. preszburskim. Do gimnazyum uczęszcza]^ w Skalicy i Preszburgu, na teologię w Tymawie. Największą.. część życia spędził jako pleban w Madunicach nad Wagiem. Podczas pożaru kościoła stracił wzrok i odtąd tyl u przyj aciela* Laskowicza w Dobrej Wodzie, gdzie umarł 14 kwietnia 1849 r. ^2 wackłej miłośnika*' — kanonika Palkowicza „Rozliczne utwory poetyckie bohaterskie, eiegiackie i liryczne z Wergiliusza, Teokryta, Homera, Owidyusza, Tyr- »teusza i Owida, z przydaniem prozodyi". Są to przekłady bardzo wierne i piękne, jak niemniej w 4 iata później wydany tym samym nakładem przekład wergilowej „Eneidy". Po takiej szkole pokusił się HoUy o poemat -epicki oryginalny, z przeszłości Słowaczyzny wysnu- ty. Był nim „Svatopluk** poemat bohaterski w 12 pieśniach (wydany w Tyrnawie w r. 1833). Książę słowacki, Swatopluk, pojmany do nie- woli przez Karlomana, modli się w więzieniu do Bo- ^a, który wysłuchawszy jego prośby, zsyła we śnie -anioła do króla bawarskiego i ten nietylko obdarza Swatopluka wolnością, ale mu daje swą córkę za żo- nę. Rozgniewany książę piekła Czernobog stara się lud słowacki podniecić do rzucenia wiary chrześciań- skiej, ale to się mu nie udaje; chce się zemścić na Methodym i udaje się do Panonii, a zastawszy tam przygotowania wojenne przeciw rywalowi Swatoplu- ka, Sławimirowi z Dziewina, zjawia się we śnie te- mu księciu, przestrzega go przed niebezpieczeństwem, a zastępy swoje rozpuszcza po słowaczyznie, pod- niecając braci przeciw braciom. Na Qzele Niemców Swatopluk podstępuje pod Dziewin, ałe Czernobog 'tak wzburzył fale rzeki Morawy, że nie można jej było przebyć nawet na tratwach. Swatopluk z czę- ścią wojska przechodzi w bród rzekę w innem miej- scu i uderza na rodaków. W toku układów, które Swatopluk osobiście prowadzi z grodem, budzi się w nim miłość ojczyzny, łączy się ze swoimi przeciw wpólnemu wrogowi — Niemcom. Czernobog przysię- ga zemstę, ale Cyryl, apostoł, uprosił u Boga upo- korzenie złych duchów, a w ostatecznej walce Swa- topluk, spotkawszy się z wodzem niemieckim Brit- waldem, zabija go w pojedynku i szalę zwycięztwa na swoje przechyla stronę. 9» Jak łatwo poznać nawet ze szczupłego stre- sączenia, Holly nie trzyma się dziejów, ale puszcza swobodnie wodze fantazyi tak w przedstawieniu zda- rzeń, jak i cłiarakterystyce osób, zwłaszcza głównego • boliatera. W każdym prawie wierszu znać wpływ Homera i Wergila, a przy tern Miltonowego „Raju* utraconego/^ któremu zawdzięcza może najpiękniejsza sceny poematu. Drugą, mniejszą epopeją w 6 pieśniach jest „Cyrylo-Metodyada" (wydana w Budzie w r. 1835)^ osnuta wiernie podług podań historycznycłi, jak Ra- stisław powołał braci, Konstantyna i Metodego, aby wyplenili resztki pogaństwa na ziemiach słowackich^ jak owi apostołowie słowiańscy w pracy nawracania postępowali: Cyryl ku źródłom Wagu jego doliną,, a Metody w górę doliną Morawy, burząc bałwany pogańskie, a stawiając krzyże i chrzcząc lud; jak na Dziewinie przekładają Pismo Św., a nakoniec, przez bawarskie duchowieństwo oczernieni, idą do Rzymu^ zdać sprawę ze swej pracy papieżowi; jak Cyryl go- rąco broni zaprowadzenia słowiańskiego języka w li- turgii, a skoro głos z nieba pochwalał czyny braci,, papież puszcza ich wolno, obdarzywszy godnością, biskupią. Do poematu dołączył Holly żywot obydwu- świętych Apostołów i rozprawkę o mitologii pogań- skich Słowaków, ponieważ w poemacie przedstawił całe mnóstwo bożków (jak Letnica, Czemobog, Try- glaw. Wiła, Strybog, Besy, Żiwa, Parom, Tras^. Oslad, Porewit, Radigost). Mimo całe bogactwo mitologicznego żywiołu,;, poemat ten pod względem artystycznym stoi niże} od „Swatopluka;" jest w nim za mało dramatyczne- go pierwiastku, a za wiele epizodów i dobrej wiar3^ w to, że wszystko za wolą Bożą stało się gładko^ bez przeszkód, walk i oporu. -94 Czas obu umówionych epopei jest ten sam; do- •pełniając się nawzajem, zobrazowały poetycznie naj- piękniejszą kartę dziejów słowackich. Przebija z nich do pewnego stopnia artyzm, ale przedewszy- stkiem wielka miłość ojczyzny. Zupełnie fantastyczną treść ma trzeci poemat Hollego p. t. „Sław'' (w 6 pieśniach). Pod dowódz- twem króla Bondora wtargnęli dzicy Czudowie do tatrzańskiej krainy, grożąc Słowakom zagładą. Sław pod opieką bogów, Swatowita i Orlada, zbiera lud, sprawia szyki i staje do walki. Chmary strzał nie- przyjacielskich bóg Strybóg odwraca przeciw nim sa- mym, Swatowid goni pierzchających do przepaści, wreszcie Sław zabija samego Bondora i tym sposo- bem od najazdu uwalnia ojczyznę. Pomimo dość skąpej treści, osnutej na poda- niach i powieściach, dopełnionej fantazyą, poemat najwięcej odpowiada pojęciu bohaterskiej epopei, po- nieważ odległe i zamierzchłe malując czasy, pozwala 'Wierzyć w blizkie stosunki świata bogów ze świa- 'tem ludzkim, nie krępuje poety historycznem tłem 4 charakterystyką osób, zostawiając mu swobodne tworzenia pole. Zadaniu podjętemu sprostał tu Hol- ay w największej mierze; ten też poemat daje najle- npszą miarę jego talentu. Oprócz utworów epickich, próbował Holly i li- €y w „Sielankach," „Odach" elegiach, zwanych „Ża- tlo-śpiewami", wreszcie w utworach religijnych, z któ- ?rych złożyły się dwa „Śpiewniki'' kościelne (katoli- -ckie.) Między odami znajdują się dwie poświęcone Janowi Kochanowskiemu, a jedna oswobodzicielowi Wiednia, Sobieskiemu. Znaczenie Hollego w poezyi słowackiej najle- gjiej uwydatnia Jarosław Vlćck (Dejiny liter., sloy. stro- inica 54): „Holly wiele znaczy w poezyi słowackiej. Nad 95 czem czescy i madziarscy klasycy pracowali wszy- scy razem, tego on sam dokonał. Sama forma jego poematu, nawskioś klasyczna, niedotknięta żadnemi innemi wpływami, jest unicum w swoim rodzaju. Ale on i nie literackie narzecze podźwignął z poni- żenia i wykrzesał na bogaty język poetycki. Sam utworzył większość poetyckich gatunków: po kilku bemolakowskich kazaniach i popularnych książkach nagle powstała słowacka epopeja, słowacka oda, ele- gia, pieśń. A zimna forma klasyczna miała dość ciepła, aby w niej poeta wysłowił silnie nowożytną ideę narodową... Idea ta okupuje artystyczny ana- chronizm formy u Hollego; ona jest tą czarowną różdżką, która otwiera zaklęte zamki jego poezyi." Jako liryczny poeta, stanął nierównie wyżej od Hollego Jan KoUar^ (zob. rycinę nr. 19), który z po- chodzenia Słowak, ale piszący po czesku, zarówno w słowackiej, jak i w czeskiej literaturze poczestne zajmuje miejsce. Sława KoUara nie polega na mno- gości lub wielostronności dzieł poetyckich; nawet pod względem artystycznym niejedne mają słabą stronę, ale ze względu na treść i idee, które rozwijają, na- leżą do pierwszorzędnych. Przedmiotem tak poety- ckich, jak i prozaicznych pism KoUara, są narody słowiańskie wogóle, ideą — ich wzajemność, przede- wszystkiem kultuma i literacka. Tej idei służy „Có- ra Sławy" (Slivy dcera) liryczno-epiczny poemat w 5 pieśniach z przedśpiewem *), tej idei rozprawa „O literackiej wzajemności między narodami a na- rzeczami słowiańskiemi", wydana najpierw w almana- chu Kuzmaniego p. t. Hronka'* w r. 1836, a potem w przekładzie niemieckim samego autora w Pe- szcie r. 1837. O Pieśń I. ma tjrtuł ,.Sala" i zawiera 129 sonetów; II. Łaba, Ren, Wertawa— 146; III Dunaj— 124; IV. Lethe — 133; V. Acheront — 113 — czyli razem 645 sonetów. 90 Mickiewicz tak charakteryzuje ^Córę Sławy" ^); i;Przebieglszy wszystkie krainy zachodnie i południo- we słowiańskie, wspomnienia swoich wędrówek zło* żył w dziele „Slavy dcera," Córa Sławy, albo Córa Słowiańszczyzny, bo może to znaczyć i jedno i dru- gie. Dzieło to ma formę niezwykłą, składa się z cią- gu mnóstwa sonetów... Opiewając wszystkich bo- haterów słowiańskich, opowiadając, co tylko poety- ckiego znajduje się we wspomnieniach, przywiązanycłi do różnych miejsc Czech i Polski, Kallar z sonetów swoich utworzył cidość, która nawet pod względem scyentyficznym ma wartość. Sonety te tchną jakąś wonią Petrarkowską, często przypominają poetę wło- skiego; ale kochanka KoUara, idealizując się coraz bardziej, zamienia się w postać urojoną, w wyobra- żenie umiłowanej narodowości. Kochanką jego, Lau- rą, o której śpiewa, którą opłakuje, do której vvzdy- cha, jest Słowiańszczyzna. Nie trzeba wszakże wi- dzieć w tem tylko zabawki poetyckiej; KoUar seryo oddaje się tej myśli, przedsiębierze podróże dla wi- dzenia pomników, stara się zabierać znajomość z uczo- nymi Słowakami i Serbami, dla obudzenia w nicłi uczuć ku wspólnej, ojczyźnie, zagrzewa, podnosi od- wagę w pobratymcach, gnębionych przez Turków, Węgrów i Niemców. Dzieło jego jest dziełem patryotycznem. W jednym ze sonetów swoicli powiada, że trzy żałobne dni w roku święci, po- szcząc i płacząc w zaciszu. „Słowa te nie są figurą poetycką, KoUar isto- tnie ma łzy w oczach, ilekroć mówi o niedoli Cze- chów, Polaków, Serbów; nosi on w sercu wszystkie te ludy, wszystkie kocha zarówno; z bezstronnością uczonego czeskiego wszędzie i zawsze obejmuje my- '^lą całe plemię słowiańskie." Znaczenie KoUarowej poezyi dla Słowaków *) Liter. słów. III, 26 (wyd. poznańskie z r. 1865). Ubiór mętezyzn z Jasenowej. (Kom. orawski). 07 I przedstawia Miłosław Józef Hurban ^ w tych sło- wach: „Smutny pogląd poety „Sławy córa** na krwawą przeszłość słowacką, a pełna zapału tę- sknota za piękniejszą przyszłością, wpływały na serce z nieprzepartą, magiczną siłą... Potworzyły się instytucye słowackie po liceach i gimnazyach ewan- gielickich, do których uczęszczała młodzież słowacka. Ogniskiem była „Córa sławy/' Jej pieśni wygłasza- no, wyjaśniano, czytano, naśladowano... W ojczj'- źnie swej, między ludźmi, w literaturze, w szkole, w ustawodawstwie widział się Słowak wzgardzonym wyrzutkiem; tu w kole tych myśli znajdował zado* syćuczynienie i nagrodę duchową za swe szkody i krzywdy. Była to osłoda gorzkich, codziennie spełnianych kielichów.'* Inne dzieła Kollara, prozą pisane, nie mają tej wartości, co dzieła poetyckie. Rozprawy filologiczne jak „Rozprawy o imionach," „Sława bogini** „Staroi- talia słowiańska*' — straciły już wartość przez postęp badań w tym kierunku i sprzeczne z wnioskami Kol- lara wyniki. Kazania jego (był w Peszcie kazno- dzieją ewangelickim przez 20 lat), pisane pięknym językiem, są dowodem głębokiej erudycyi teologi- cznej, ale dzisiaj są mało znane, równie jak wyda- ne przez niego książki dla młodzieży. Jedqo tylko wspomniane powyżej dziełko ,,0 wzajemności lite- rackiej Słowian** nie straciło dotąd wartości. Ponie- waż nadużywano i nadużywa się i dzisiaj w pe- wnych kołach szlachetnych myśli Kollara do upozo- rowania politycznej zachłanności, podamy tu zwięzlg tej broszury osnowę, bo w niej odmaluje się najle- piej ideje KoUarowe. Wspólny węzeł, którego ani lądy, ani morza ') ,Slovensko a jako źivot literarn;^=w Slov. Pohlaló^b I, str. 128. BibUoteka. - T. lO:. 7 es nie rozerwą, łączący narody i języki, jest podług Kol- lara — między narodami słowiańskiemi nietylko po- trzebny, ale obecnie nawet konieczny. Literacką wzajemność uważa za taki węzeł, i rozumie przez nią udział wszystkich części szczepu w korzystaniu z ducłiowych jego utworów, wzajemne kupowanie i czytanie pism i książek, wydanycłi we wszystkicti językach słowiańskich. Każdy język powinien nową siłę żj^wotną czerpać z drugiego, aby się odmłodzić, wzbogacić i wykształcić, nie naruszając bynajmniej innych i nie pozwalając sobie szkodzić; wszystkie narody i ich języki zajmują przy tem swoje miejsce. Wzajemność literacka nie leży w politycznem zje- dnoczeniu wszystkich Słowian, ani w burzliwych de- magogicznych agitacyach przeciw krajowym władzom i rządom, z których tylko smutek i nieszczęście spły- wa. Ona może bardzo pięknie istnieć i rozwijać się tam, gdzie jeden naród znajduje się pod kilku berła- mi; rozdzielony na kilka królestw, księztw i państw; tam, gdzie w narodzie jest rozmaitość religij i wy- znań, pisma i abecadła, klimatu i krajów, zwyczajów i obyczajów. Nie jest ona niebezpieczna świeckim zwierzchnościom i ziemskim mocarzom, lx) nie tyka granic krajów, ani stosunku poddanych do monarchy lub innych politycznych stosunków lub form rządu — z każdym panem żyje w pokoju, z każdym sąsia- dem w przyjaźni... Nie ma też wzajemność słowiań- ską zupełnie na celu sprowadzenia wszystkich języ- ków słowiańskich do jakiegoś jednego głównego li- terackiego, jak się niektórym marzyło; ale niech ka- żdy inteligentny Słowianin zna cztery główne języki ^rosyjski, ilyrski, czyli serbsko-horwacki, polski i cze- sko-słowacki) i to tak, aby je rozumie i mógł dzie- ła czytać. Głębsze i szczegółowe zajmowanie się te- mi językami i innemi mniejszemi należy do badaczy i filologów. Wzajemność taka nie jest niczem nowem; istnie- je ona od dawna u wszystkich narodów szczepu 08 germańskiego i romańskiego, istniała i rozwijała się bardzo pięknie u starożytnycli Greków, mówiących, jak wiadomo, czterema dyalektami i wydających w każdym z nich znakomite utwory 0. Bez takiej wzajemności narody słowiańskie cier- pią bardzo; wiele nieporozumień, uprzedzeń, niechęci, a nawet nienawiści pochodzi z braku wzajemnego poznania się i porozumienia. Celem u^utecznienia tej wzajemności należy w pierwszym rzędzie zorganizować księgarnie sło- wiańskie we wszystkich większych miastach słowiań- skich, wprowadzić w życie wymianę dzieł między autorami i wydawcami, starać się o utworzenie ka- tedr języków słowiańskich, pisane czasopismo litera- ckie, w któremby każda książka przez specyalnego referenta w tym języku, w którym napisana, była również oceniana; zakładać publiczne i prywatne bi- blioteki słowiańskie, wydawać porównawcze grama- tyki i słowniki wszystkich języków słowiańskich, usu- wać z języków tych obce wyrazy i zwroty, a zastę- pować rodzimemi, wprowadzić jednolitą do wszy- stkich języków ortografię (raczej grafikę) i gromadzić zbiory pieśni i przysłów ludowych. „Przy takiej wzajemności — mówi w zakończe- niu — ukaże się nam szczep słowiański, jego narody i języki, ich losy i sprawy w zupełnie innem świe- tle niż dotychczas. Tylko z jej pomocą położy się fundamenty do literatury narodowej we właściwem i wzniosłem tego słowa rozumieniu, przez nią i z nią rozpadnie się mur chiński, dzielący dotąd narody od siebie, ustanie drobne kramarstwo książkowe każde- go narodu i języka, nie będzie słabych przedsięwzięć literackich i towarzystw, które ledwo powstawszy z braku miejsca i powietrza umierać musiały. Do- Nie wiedział lub zapomniał Kollar, że między języka* mi słowiańskiemi istnieje nierównie większa ró^ca, ni^ była mię- dzy dyalektami greckiemi, 100 • piero wskutek takiej wzajemności poczują Słowianie wyraźnie węzły wspólnego pochodzenia, a wtedy nikt nie będzie mniemał, że tę korzyść drogo okupił. Roztropniejsza część Słowian powinna mniej ^ przy- wiązywać wagi do rzeczy, które nas różnią i odda- lają, niż do tych, które nas łączą. Małe potoki nio- są zaledwo belki i deski na swych falach; Wołga i Dunaj niosą wielkie okręty, odkąd ich dopływ^*- w jeden jednoczą się strumień. Przez tę wzajemność żaden język nie dozna uszczerbku, bo w niej każdy naród zachowa swą indywidualność, swój język i lite- raturę, ale będzie kupował i czytał płody literackie innych Słowian..* Około tego powszechnego, jasno płonącego ogniska narodowego kultury niech się zgro- madzą wszyscy, co mogą czuć i myśleć, i niech się starają innych pozyskać." Lat sześćdziesiąt minęło odtąd, a poglądy Kol- lara nietylko nie straciły wartości, ale owszem, dziś może więcej niż wówczas są aktualne. Stosunki kulturalne i literackie Słowian domagają się konie- cznie wprowadzenia w życie wzajemności, jako pier- wszego kroku poznania się i zrozumienia. Czy idea Kollara rychło stanie się faktem, przesądzać niepo- dobna. VIII, Czasy rozkwitu. Około roku 1840 charakter literatury słowackiej poczyna się zmieniać i to w dwojakim kierunku. Przedewszystkiem z chwilą obudzenia się żywego ru- chu umysłowego prądy i myśli, nurtujące całą cywi- lizowaną Europę, musiały się dostać i do Słowaków, tem bardziej, że prawie wszyscy tego okresu wybit- ni mgżowie, poeci i literaci szukają wykształcenia na 101 uniwersytetach niemieckich, zwłaszcza w Halli. Za- równo tedy t. zw. romantyzm, gdzieindziej już prze- kwitający, jak i ideje filozoficzne, między łnnemi He- glowskie, wnikają i w społeczeństwo słowackie. Obok tego z rozwojem ojczystego języka, znajomością prze- szłości narodowej, rosła świadomość bytu i jego wa- runków, rosło pragnienie narodowego życia, co znów przypadło na ogólny ruch rewolucyjny w Europie między latami 1842 a 1848, głośny i w skutki donio- sły. Nic też dziwnego, że są chwile, kiedy agitacya polityczna, publicystyka i dziennikarstwo są prawie wyłącznym objawem życia umysłowego Słowaków, rwących się z zapałem młodzieńczym do swobody i samodzielności. Po nieudałych usiłowaniach, po smutnych doświadczeniach i dotkliwych zawodach, ruch w tym kierunku słabnie, raczej siły spoczywają, aby do nowej zaprawić się walki, która z nierównie większem natężeniem i nie bez skutku wybucha po r. 1860 i częściowo do pomyślnego prowadzi zwy- cięztwa. Okres ten kilkunastoletni wypełnia, nadaje rnu charakter, a nawet i imię Ludwik Sztur (szkoła Szturowa); właściwie jednak duch jego władnie i w na- stępnych latach piętnastu, a nawet i do dziś dnia nie zmieniły się poniekąd tak cele, jak i środki, do których on dążył i których używał. Owo trzydziestolecie (1845 — 1875), na dwie podzielone części, jest dobą największego i najwszech- stronniejszego rozwoju literatury słowackiej; można- by ją porównać z dobą naszej literatury między ro- kiem 1820 a 1850. Na czele całego ruchu stoi wspo- mniany już powyżej L. Sztur i Józef (Miłosław) Hur- ban; poezyę reprezentuje Jędrzej Braxatonis - Sladko- wicz, razem z Chałupką, Kralem, Bottą i Żellą (że pominiemy imiona licznych i pełnych talentu pisarzy, którzy rozpocząwszy od poezyi, na innem później pracowali polu); powieść Janko, Kalinczak i Wilhelm Pauliny-Toth; dramat Palarik; badania etnograficzne 102 Dobszyński i Franciscl, dziennikki^two I wydawni- ctwo Lichard, Radliński, Yictorin i wielu innych. Kloby chciał działalność Sztura w pełni przed- stawić, musiałby mu poświęcić całą książkę, obejmu- jącą obraz życia narodowego i literackiego Słowa- ków od r. 1835—1855. Szkicowo w obrazie życia politycznego dotknęliśmy i jego działalności politycz- nej i publicystycznej; tu wspomnieć musimy o jego działalności literackiej. Jeszcze jako uczeń liceum w Preszburgu zyskał na kolegów wpływ wielki przez niezaprzeczony ta- lent i niezłomny charakter. W związku literackim tej młodzieży miewał odczyty o języku słowackim, o. li- teraturze i dziejach Słowian wogóle, w prywatnycli zaś zebraniach uczył Sztur młodszych uczniów języ- ka czeskiego, wyjaśniał im poezye KoUara, HoUego, Mickiewicza, Puszkina, wskazywał na ważność pie- śni ludowych, których był wielkim czcicielem. Kie- dy rozpoczął pracę w narodzie, założył również sto- warzyszenie literacko-narodowe p. t. „Tatrin," mają- ce na celu wydawanie dzieł słowackich i wspieranie kształcącej się młodzieży. Organem tego stowarzy- szenia były „Narodnie Slovenskie Nóviny," z literac- kim dodatkiem „Orol Tatranski," pisane już narze- czem średniem, czyli turczańskiem. Wśród tego od czasu do czasu pojawiały się w Kuzmaniego „Hronce,"we „Ylastimilu," w ;,Orle," w „Tatrance" utwory poetyckie Sztura (zebrane pó- źniej i wydane przez samego autora, p. t. „Spevy a piśnie" w Preszburgu 1853) przeważnie liryczne, tchnące gorącą miłością ojczyzny i zachęcające do pracy narodowej, czy to kiedy stojąc na gruzacłi zamku Dziewina (pod Prcszburgiem) tęskni za da- wną sławą, której prochy wiatr tylko rozwiewa, czy kiedy boleje nad obecnym stanem Słowaczyzny, osie- roconej, bo jej synowie nawykli do spania i nie mo- gą się obudzić. 103 riynęly lata, a lud nfe powstawa, Bo mu się żaden witeSS nie nagodzi, Już uciśnionych kryje mogił trawa, t innych już czas do grobu zawodzi, Wieki mijaj Ci..* a Słowacy drzemią... A tam że starych sławy pamiątek Doniosły głos się wyłoni, A ten doliną płynie I pada Jak gdy dzwon wieczór zadzwoni... t kogóż wzbudzi głos ten żałosny, yUko powstrzyma ten proces gnicia, kto stanie wielki na te wyżyny I zagrzmi hasłem: „do życia!** Jest nad ozem płakać, na ojców ziemi Oddawna ciężkie cza«?y. Gdzie przedtem dumne stały pałach, Biedne dziś widać szałasy; Naród, o którym wieść szła po świecie. Teraz niewola dławi, Gdzież ten szczęśliwy, co mu przywróci Dni piękne, dni dawnej sławy?... Co do formy, uderzają one niezwyklem na owe czasy na Slowaczyźnie zaniechaniem form klasycznej starożytności, a posługiwaniem się formami poezyi lu- dowej. Było to rzeczą zupełnie naturalną u Sztura, który umiłowawszy naród, umiłował jego język i je- go pieśni, zrozumiał ważność icłi zbierania i zacho- wania, jak tego złożył dowody w rozprawie p. tyt. „O narodnich pisnich a povestech plemen slovan- skych' (drukowanej w Ćasop. Ćeskeho Musea w Pra- dze w r. 1853). Z wielkiego umiłowania ludu i języka ojczyste- go wypłynęły jego rozprawy naukowe w obronie lite- rackiej słowaczyzny przeciw czeszczyźnie. Hasło do wałki dał J. Hurban drugim rocznikiem » Nitry" po słowacku napisanym, za tem poszły „Noviny," wy- dawane przez Sztura, który dla uzasadnienia potrze- ^~i iir'-L-T "^ — -i- • -^ _> «i'*Ł •:. * « «. »■ — ~«^ . xszy. .ejkar," \ iaściwo- ej, lepszy 10 c: ^To, czego on dokonał, dość było na krótki żywot ludzki. On naszą literaturę podniósł i pogłę- bił, a nawet, można powiedzieć, stworzył. Jego na- rodowa, artystyczna i umiejętna dążność w porówna- niu z tern, co było przedtem, wniosła do literatury wysokie stanowisko ludzkie, . czyste słowiańskie po- czucie i dobry pogląd plemienny. Widział on wielki kaw ał świata i przyniósł do ojczyzny bogaty zapas nowycli idei; przeszedł wszerz i wzdłuż Słowaczy- znę, przysłuchując się wszystkim dźwiękom rodzin- nego języka, oparty na KoUarze i Szafarzyku, spo- glądał daleko w przyszłość słowiańską, pocieszając swój szczep opuszczony malowidłami ideału; spoił literalnie naród, różnicą wy2jnania od wieku rozdzie- lony, obudził i wycłiował poważny zastęp młodycłi talentów, wspierając nimi literaturę i życie; ożywioną literaturę przeniósł z uczonych eksperymentów na szeroką podstawę ludową, na której wyłącznie ma przyszłość i znaczenie, a uchronił ją od osłabienia. Poczucie narodowe, o ile się uwydatniło w latach 1848 i 1849, było głównie jego dziełem, a jego wy- łączną pracą w ostatniem dwudziestoleciu obrona ży- cia i narodowości naszej. Chociaż jako poeta nie na- leży do szczęśliwych, jako uczony nie do pierwszo- rzędnych, jako stylista nie do najlepszych, przecież jako pełen zapału, poświęcający się przewodnik na- rodu, mężny i idealny co do charakteru, a pierwszy przedstawiciel zjednoczenia w najpamiętniejszym okre- sie słowackiego odrodzenia, ma w naszej i w sło- wiańskiej literaturze znaczenie epokowe." Jego towarzysz, przyjaciel i druh serdeczny, Jó- zef Miłosław Hurban, ma z natury rzeczy wiele z nim podobieństwa. Działalność jego polityczna była tylko wybitniejsza i donioślejsza, i przeważnie na praktycznym gruncie oparta. W świecie naukowym zjednał sobie imię apo- logią luteranizmu, w obronie samodzielności Słowa- ków tego wyznania, przed usiłowaniem połączenia 106 go z kalwinami madziarskimi, a uczynił to ze wzglę- dów narodowych i teologicznych. Uznanie, jakiego się niebawem doczekał, zwłaszcza po broszurze «Z ne- ucteni (zniesławieni) pamatky Dra M. Luthera,** obja- wiło się w dyplomie doktorskim uniwersytetu lipskie- go i orderze od cesarza. Jeszcze i później występo- wał z pismami w tym duchu, jako biegły teolog ewangielicki i dzielny szermierz. Był równie założy- cielem tygodnika dla duchownych swego wyznania, p. t. „Cirkevne listy." Nierównie większe zasługi położył na polu wy- dawnictw literackich, które rozpoczął po czesku w chwili, kiedy bój o słowacki język w literaturze dopiero się rozpoczynał* Po pierwszym czeskim ro- czniku „Nitry" (1843) wydaje już następne po sło- wacku, pracuje następnie ze Szturem w redakcyi ,,Narodnich slovenskych Novin," wreszcie zakłada pierwszy naukowo - literacki miesięcznik „Slovenske Pohlady" (1845—1852, z wyjątkiem lat 184811849), który sam w znacznej części wypełnia i w którym umieszcza doniosłej wagi rozprawę: „Slovensko a je- ho źivot literami." Ulegając ogólnemu prądowi, występuje jako be- letrysta z utworami poetyckiemi, głównie okoliczno- ściowemi, i z powieściami. O pierwszych, przeważnie rozrzuconych po czasopismach i almanachach (dwa zbiorki wyszły w późniejszych latach „Piśnie na te- raz" 1866 i „Yzdychy vacovske" 1870), można pra- wie to samo powiedzieć, co o poezyi Sztura: mają w sobie wiele patryotyzmu, przystępny styl, formę lekką, piosenkową i przez to popularną, ale nie są to utwory, które znaczą w rozwoju literackim i o któ- rych dziejopis literatury mówić musi. W powieści, zwłaszcza w noweli z podkładem satyrycznym, był Hurban nierównie szczęśliwszy. Z dwu wcześniejszych: „Svatoplukovci" i „Olejkar,* osnutych na tle pozornie historycznem, z właściwo- ściami i charakterem osób doby współczesnej, lepszy 107 jest „Olejkar,** który w czasie ogólnego zapału do rzeczy swojskich nawet był ulubioną lekturą. W po- dobnym rodzaju jest ostatnia historyczna powieść z wieku XI p. t. „Gottsalk." („Slov. Besedy,** 1861). Dodać należy, że „Svatoplukovci** i »Gottśalk" pi- sane były po czesku; zważywszy, że jeszcze w ro- ku 1876 i 1877 wydał Hurban dwa roczniki „Nitry** po czesku, widzi się u niego dziwną chwiejność w użyciu literackiem języka narodowego, którego Sztur tak bronił. W życiu Hurbana więcej było cierni, niż róż. Za wybitną patryotyczną działalność prześladowali go Madziarzy prawie bez wytchnienia, aż do końca żywota (1888); więzienie wacowskie otwierało mu ponure swe kaźnie po kilkakroć, a nie dosyć na tem, że prześladowano ojca, przeniesiono tę nienawić i na jego dzieci, żądając między innemi, aby nazwisko im nienawistne koniecznie zmienili. Kalinowski, powieściopisarz, tak śpiewa o Hur- banie: PriScl junak ocelisfy' '), povedal Slovafii: Jeden iłovek od nehody *) t'a zbavit postaci ') A ked' tak chces, Slova6 moja, tu su prs'a moje Nech strielaju do nich, jak chcu, tisic nehod broje Nech strielaju, nech burcuju, fio mna tam do toho, Prsia moje oceliste tak vydrźia mnoho. I strielaly do pis jeho slovanske nehody... Zato lud słowacki wymawia imię Hurbanowe ze czcią, a powstanie r. 1848 nazywa „powstaniem Hurbanowem.** Pamiętają wszystkie szczegóły, wska- zują miejsca, osoby, a czynią to wszystko z dumą, jakby rozumieli dobrze, że takimi mężami, jak Hur- ban, chlubić się mają prawo. A tych nehod nagich tisic iste sa pominie Ale slava Hurbanova nikdy nezahynie! KalmczaJc, 1) Stalowy. ^) NieszczęściOr *) Potran. 108 Obok Sztura i Hyrbana nie wolno zapomnieć trzecim ich przyjacielu, Michale Hodży, pastorze z Liptowskiego ś. Mikulasza. Wśród najcięższych oko- liczności i między osobistymi nieprzyjaciółmi działo bez wytchnienia jako pastor, narodowiec i liberał. Głęboka a porywająca jego wymowa była głośna; z jego słów wiało coś proroczego, nad jego pieśni kościelne niema piękniejszych w ewangielickim śpie- wniku. W walce o byt literackiej słowaczyzny zajął nawet wobec KoUara stanowisko nieprzyjazne, tak w broszurze pod tyt. „Dobro slovo Slovakom," jak zwłaszcza w znakomitej na swój czas pracy po łaci- nie napisanej, p. tyt.: „Epigenes slovenicus. Liber L Teulamen orthographiae slovenicae" (w Lewoczy 1847). Zasady, jakie tam Hodża postawił, wnioski, które uczynił, celem udoskonalenia literackiej słowaczyzny, pisownia, której sam używał, przyczyniły się znacz- nie do zjednoczenia Słowaków. Nadto w „ Yetinie" od- rzucił formy teoretycznie niemożliwe, a w praktyce trudne do przyjęcia, wskazał na różnicę miedzy i a y, 1 a V i nadał doskonałą postać zewnętrzną oryginal- nemu charakterowi języka słowackiego,^^ Jak dalece działalność jego polityczna była nie- bezpieczna dla Madziarów, świadczy o tem ich usil- ne staranie (uwieńczone nareszcie skutkiem), aby go pozbawić miejsca pastora. Po wyrównaniu z Madzia- rami w r. 1867 cesarz dodał mu do pensyi 800 złr. rocznie, byle tylko zamieszkał po za granicami Wę- gier. Umarł w Cieszynie w r. 1870. Podług Pokornego („Z potulek po Slovensku," I, str. 62), pozostał po nim obszerny rękopis poematów p. t. „Vieroslavin" i „Matora." Piękną bibliotekę, mie- szczącą się w 20 -tu pakach, nabyło madziarskie mu- zeum w Peszcie za 600 złr.l Że powszechnie znana maksyma starożytnych: hiter arma sileni musae nie ma w nowszych wiekach zastosowania, dowodem, jednym z wielu, może być literatura słowacka w latach, które opisujemy. Zda- 109 waćby się mogło istotnie, że zwłaszcza w narodzie niewielkim, liczącym przodowników narodowych na- wet nie na tysiące, w chwilach zmian politycznych wydarzenia i sprawy codzienne zupełnie pochłoną, i na głębsze odczucie stanu narodu, na dźwięk lutni nie będzie ani czasu, ani miejsca. Tymczasem w okresie m. r. 1845 a 1875 poezya słowacka nie- tylko nie milknie, ale się zupełnie normalnie i orga- nicznie rozwija.- Jak na polu działalności politycznej trzech wybitnych przedstawiliśmy mężów, tak. i na niwie poezyi uwydatniło się głównie trzech utalento- wanych pisarzy: Andrzej Sladkowicz, Samuel Cha- łupka i Jan Botto, między którymi Sladkoviz pierw- sze zajmuje miejsce. Właściwe jego nazwisko było Braxatoris, pseu- donim zaś, czyli imię poetyckie przybrane Sladko- wicz (lo20 — 1872). Syn ubogiego nauczyciela wiej- skiego i jeden z siedemnaściorga dzieci, walczył z niedostatkiem przez cały ciąg studyów w Szcza* wnicy bańskiej, w Preszburgu i Halli, wcześnie kore- petycyami zarabiając na utrzymanie. Sztura wpływ, wywarty na Siadkovića podczas studyów preszbur- skich, filozofia niemiecka, której zakosztował w Halli, rozczytywanie się w utworach Puszkina, którego „Oniegin" formą swoją całej twórczości Sladkowića dał charakter — to wszystko pierwiastki, które się zło- żyły na jego działalność poetycką. Sladkowić jest piervvszym i najwybitniejszym reprezentantem powie- ści poetyckiej w literaturze słowackiej i ona zapewni- ła mu nieśmiertelne imię i miejsce poczesne. Wrażliwa dusza poety, szukającego po skoń- czeniu studyów kawałka chleba w nauczycielstwie pry watnem, nie mogła pozostać niemą na tyle krasy, ile go otaczało w ziemi zwoleńskiej w Rybarach, później jako pastora w tej samej ziemi w Hrocho- tach, a wreszcie w Redwanie (pod Bańską Bystrzycą) W Rybarach powstała pierwsza \i'iększa jego po- 110 wieść „Marina", w Ilrochocie najwspanialsza „De- tvan". W piękny wieczór, kiedy przebrzmiał gloS dzwonu z wieży i cisza zaległa dolinę, stanęła przy oknie piękna dziewica Marya i zapatrzyła się w utka- ny gwiazdami „całun niebios*, potem usiadłszy ude- rzyła w struny lutni i zaśpiewała piosnkę tęskną. Gorące serce przycisnęła ręką, poczcm ułożyła się do łóżka, oparła się na ręce i zasnęła. Poeta z rozkoszą opisuje jej wdzięki, nie dające się z ni- czem porównać, przewraca księgę, daną mu przez „boginię wieczności", a zawierającą szereg obrazów przepięknych, rafaelowskich, ale żaden w porównanie iść nie może z jego Maryą, to wszystko karj'katury przy niej. Oczarowany woła: Slovensko mladel rodisko moje, Aj mohyla mojich kosti! V tebe mam pekn^jh obrazov dwoje A dvoje verk;^ch Tubosti! Jako je krasna ta moja deva, Jako k tej Tiiubost vo mne horieva, Tak ty a k tebe, obfiinal Jako tyś pekna, kraino moja, Jako mladistvost' mila mi tvoja. Tak pekna, mila Marina! '). I Wtedy uniesiony szczęściem: Chcel by eh vas objat, kraje rodinyl Naruóie uzke, fiiry cit: Jak mi je stadko v ńadrach Mariny Objatio yage pocitit'1 ') Przekład dosłowny: „Stowieńsko młode, moje miejsce urodzenia i mogiło moicłi kości! W tobie mam dwa piękne obra- zy i dwa wielkie przedmioty miłości! Jak piękna jest ta moja dziewica, jaka ku niej we mnie goreje miłość, taką ty dla mnie, ojczyzno, i ja ku tobie; a jak tyś piękna, krasno moja, i jak mi iriła twoja dziewiczość, tak piękna i miła jest Marya! 111 Jak mi je błaho, ni* ni5 nciiadal' Z objemu v objem na veky padał' Troch nebies slasti prijimat'! Vlast' drahii Tiibit' v peknej Marino Marinu drahii v peknej otcine, A obe V jednom objimat'1 ') Ale wnet budzi się w sercu niepokój. Marya w ogródku stanęła przy krzaku róży białej, gdy wtem przyleciał motyl ciemno-czerwony i usiadł na młodym pączku. Marya ucłiwyciła go paluszkami swemi za skrzydełka, aby go ukarać, i wypowiedzia- ła mu wzgardę nad jego lekkomyślnem przelatywa- niem z pączka na pączek. Motyl pochlebca chciał się chętnie poddać nawet śmierci, byle go Marya ko- chała. Gniew budzi się w sercu poety na tego obłudnikai na którego ustach zaklęcia, a w sercu złe zamiary, na zewnątrz słodkie słowa, a w głębi brak wszelkiego uczucia. Ale niepokój poety nieuzasa- dniony; Marya takim podszeptom nie ulegnie. Anioł- Stróż Maryi karci motyla i oznajmia mu, że ona do- brze go przejrzała, a jej cnota jest ponad wszystkie zaloty. Poeta uspokojony czuje się szczęśliwym, bo ma pewność serca Maryi; biorąc obraz z Biblii, jak Matka Boska ze św. Józefem i małem Dzieciątkiem uciekać musieli do Egiptu przed srogim Herodem, porównywa miłość do dzieciątka, z którem przed Herodem - światem chronić się muszą, bo świat uczucie czyste zwykle prześladuje oszczerstwem. Ale po motylu zjawia się gorszy współzawo- dnik w szatanie, który wziąwszy na siebie postać ■węża, z dyamentową koroną na głowie, zjawia się przed Maryą, siedzącą pod lipą i wiążącą wieniec O Chciałbym was objąć, ojczyste kraje, ale me objęcie sa szczupłe, a uczucie za szerokie, jak mi jest słodko w piersiach Maryl uczuć wasze objęcie, jak mi jest dobrze niczego nie żądać, ale na wieki padać z objęcia w objęcie i trzech niebios rozkoszy doznawać: ojczyznę drogą kochać w pięknej Maryi, Mu'yę drogą w piękne] ojezyźnie, a obie razem ściskać w objęciul 112 Ł róź I przestrzega ją, aby losów swoich nie wiąza- ła ze swym lubym, bo ,nad jego przyszłością kruki wieszcząc kraczą", bo on jest „synem tysiąca nie- szczęść." Natomiast. za wyrzeczenie się kochanka ofiaruje jej szatan siebie i wszystkie skarby i rozko- sze. Marya bez wahania odrzuca propozycye czar- ta, bo Ja som sa jemu yefine oddala Prisaha srdcia naie sviazala ^rudir ju nieto możnosti; A nech svet vojska, deld posiela Na los mój, ja som mocna, vesela Na zamku mojej veznostiI ^ Szatan zniknął, ale troska Maryi nie zniknęła: złe przeczucia ogarniają duszę i wkrótce się spra- wdzają; chcą ją wydać za mąż za starego, ale bo- gatego człowieka, gwałcąc lube młodości marzenia. Rzeczywistość twarda nie da się pokonać; poeta wzy- wa tedy ukochaną, aby „śmiało po nad ludzkie bie- dy, nad ziemskich cierpień nieprzyjazne złości — na skrzydłach miłości wzleciała* z nim nad ziemię. Ukochana zmienia się tedy we „yilę** (rusałkę), z wód Hronu, które ją zabrały, wydobywa się z po- mocą olch i daje wieniec z róż miłemu młodzieńco- wi, wzywając go, aby poszedł do niej Pod' so mnou, milijl — budeg blaźeny A blaźenejfiej nebude jeny Negli s tebou Vila tvojal Pod* so mnou milfj! — v tej jasnej noci Ked spia pnrody słabi otroci Ja by bludit' z tebou cłicelal ') ') Jam się mu oddała na wieki a przysięga serca nasze związała, tej zaś złamać niepodobna; i niech świat wojska i działa wysyła na los mój; ja jestem mocna i wesoła na zamku mojej wiernościl ') Pójdź ze mną, miłyl będziesz szczęśliwy, a szczęśliw- szej nie będzie żony, niźli z tobą będzie Vila twojal Pójdź ze mną, miłyl w tej jasnej nocy, gdy śpią słabi niewolnicy przyrody, jabym błądzić z tobą cliciała. Panna młoda ze Stortlcu. (Kora, spiski). 113 Ale mlod;:ienioc nie słucha wabiących głosów rusałki: S Bohom Sirena! (wo!c) s Bohom dievoina, Sypiacich t^ch miłych mi vlnl Suhajnl tebou vladne obcina śrub a zakon verne vyp1fil Vo svet neznamy z neznanom Vilou Bars sladkohlasou, bars licomiloa V hrtau pustifsa chladnych vód? Je Hron mój obraz mójho naroda Ale obraz ten predca len voda, A duch je slovensk^ naród! ') ' Z Gustawa robi się tedy Konrad, szczęście oso- biste składa na ołtarzu powszechnego dobra roda- ków i chce służyć ojczyźnie: Vllal ty zostaA tam v tvojem nebi — Mia eSte zemske viaźu potreby, A vlast* moja je na zemil Na „Cżartowskiej Swadźbie" schodzą się „yile" z Wagu i z Hronu, tańczą i śpiewają, tylko królowa „vii" hrońskich jest smutna, pomimo troskliwych po- ciech Dobrosławy, królowej „vii" Wagu. Równo- cześnie na szczycie góry Sitna pojawia się poeta z ukochani*; Dobrosława spieszy ku nim i otoczyw- szy ich , dziwnym uściskiem" oznajmia, że ponie- waż „służyli świętym przykazaniom", ona, jako słu- ga Boża, wzywa ich do „wiecznej piękności, za któ- rą ich miłość tęskniła." Z jej tedy pomocą znajdują ') Idź z Bogiem, Syreno, z Bogiem dziewczyno, tych miłych mi szumiących fal. Mlodzieńczel tobą rządzi ojczyzna, a ty przysięgę i prawo wypełnij wiernie. W świat nieznany z nieznaną Vilą, chociażby słodkogłosą i licomiłą puścić się w gardziel chłodnych wód? Wszak Hron mój jest obrazem me- go narodu, ale obraz ten jest tylko wodą a dachem słowa- cki naródl 114 się w szczęśliwości wiecznej, na głos trąb budzą się i wtedy poeta chce szczęście przenieść i na ziemię. Piatelia slavy, dajte nam kridlal V doliny zemske zletime, A te smrtelńych biednikoY bydła (siedziby) V chramy laski (miłości) posvaIime: L'ubost' nas nafia tam nazpak vola Jej slava tato zda sa len ikola, Sdelifsa jej je uloha; Sucha je rosa, która nevlaii, Blazenost', która druh^cłi nebłaii To blaŁenost' je uboha! *) (Czy to nie te same myśli, które wspanialej tylko wyrażone są w „Odzie do młodości?') Wita tedy nanowo swą krainę rodzinną, chce ją śpiewem wielbić i jej biedy cierpieć, krzepiony wspomnieniem chwil szczęśliwych i snów przema- rzonych: Padajii hviezdy, a my padneme Vadnu te kviety, aj my zvadnemę A klenoty hruda kryje: Ale tie hviezdy predca svietily A pekn^ źivot tie kvcty żily A diament w lirade nezłmijel ^ Oto w słabym zarysie osnowa „Mariny**, miej* scami nieuchwytna, często luźno w częściach spojo" ') Przyjacidle stawy, dajde nam skrzydła, w doliny ziemskie zlecimy, i te śmiertelnych biedaków siedziby w świąty- nie miłości zmienimy; miłość nas nasza tam nazad woła, a ta jej wspaniałość to tylko szkoła, dzieUć się z drugimi .to jej zadanie; sucha jest rosa, która nie zwilża, szczęście, które drugicłi nio uszczęśliwia, to szczęście bardzo ubogie. *) Spadają gwiazdy i my zginiemy, więdną te kwiaty i my zwiędniemy, a klejnoty ziemia kryje: ale te gwiazdy prze- cież świeciły, a pięknem życiem te kwiaty ty^y, ą br^lanjt w g)y jRAC me z^nyel ,1 ■3 L ■ > "* " llf na, w pierwszej części realniejsza, w drugiej fanta- styczna, a wszędzie bogato wytkana refleksyą. Ona też jest głównie żywiołem poetyckim , Mariny" i mieści w sobie skarbiec klejnotów myśli i uczucia. Marya nie jest postacią zupełnie fantastyczną; była to bowiem córka mieszczanina z Bańskiej Szcza- wnicy (Schemnitz), u którego Sladkowicz, jako uczeń liceum szczawnickiego, był domowym nauczycielem i gorącem uczuciem do Maryi zapłonął. „Marina", jako pierwszy większy utwór Sladko- wicza (druk. w Peszcie 1846 r.)* ma jeszcze liczne usterki w formie, tak co do iloczasu, jak i co do bu- dowy zwrotek; znać, że poeta krępowany był zna- cznie budową sztucznej strofy i powoli do niej do- piero się przyzwyczajał. W rok później napisany „Detvan" (wydany w „Nitrze* w r. 1853) wolny już jest zupełnie od tych usterek i przedstawia się zarówno w kompozy- cyi, jak i w formie, jako dzieło artystycznie skończo- ne. Jak „Marina" bogactwem refleksyi, tak „Detvan** błyszczy bogactwem najwspanialszych obrazów przy- rody, nietylko drobiazgowo zaobserwowanych, ale i głęboko odczutych; kilka z nich w ogólnym obra- zie Słowaczyzny zacytowaliśmy. Świat zewnętrzny splata się tu z czuciami i myślami żyjących w nim ludzi w jedną organiczną całość, która zarówno in- teresuje, jak również zadawalnia smak estetyczny. Kiedy „Marina" składa się bez przerwy i bez podziału na części z 291 dziesięcio wierszowych zwro- tek, „DetYan" je-st podzielony na 5 pieśni (1. Mar- cin; 2. drużyna; 3. slatyński jarmark; 4. zaloty; 5. pobór) i oparty jest o czasy króla Macieja Kor- wina. Marcin Hudec przybywa do grona dziewcząt, bawiących się wieczorem w niedzielę. W białej ko- szulce, w nowym pasie, z opuszczoną na plecach kabanką czarną, w kapeluszu kwiatami ubranym i czerwoną wst^ż^ opasanvm, miody parobc^ąK 116 zwraca na siebie uwagę: mały wąsik zdobi jego gór- ną wargę, a para warkoczy kruczych zwiesza się około uszu ')i dając oprawę smagłej twarzy i błyszczącym na niej oczom. Wszystkie oczy na niego zwrócone; on jedną z dziewcząt porwał, obrócił się dokoła i znów zniknął, dążąc na polanę. W drodze zoba- czył sokoła goniącego za zającem; rzucił na niego swą wałaszką i uratował życie zajączkowi, ale zabił sokoła królewskiego. Nie przeczuwając niczego, wy- szedł na polanę, wyciągnął fujarkę i zaczął przygry- wać, następnie gwizdnął przeraźliwie i pies jego, Belko, przybiegł, łasząc się i kręcąc ogonem. Powoli ton fujarki ciclinął, potem Marcin fujarę puścił, oparł się na ręce i na pół się zamyślił, na pół zdrzemnął i miał sen nieprzyjemny, że go uzbrojeni wojacy związali i zabrali. Zerwał się i przetarł oczy; na szczęście, sen zniknął, natomiast ze zbójeckiej polany rozległy się tony kobzy, wzywające go do towarzy- szów. Wprawdzie ciągnęło go i do wsi, ale że noc już zapadła, poszedł za hasłem towarzyszów na po- lanę (I). Obok dwu kolib paliła się wielka watra; paste- rze obok niej tańczyli, a baca przyrządzał wieczerzę. Wtem zjawił się Marcin i zatańczył z wałaszką tak, jak żaden z jego towarzyszów nie potrafił. Tymcza- sem upiekł się baran, więc siedli do wieczerzy, tru- nek poszedł koleją z rąk do rąk, a baran niebawem zniknął. Tymczasem niespokojni byli rodzice starzy o Marcina, jeszcze więcej krasna Helena, ukochana Marcina, która nie mogąc snu uzyskać, wybiegła z domu i wolała gD na wszystkie strony, idąc w las. Za jej głosem przybliżyło się dwu rozbójników i po- chwyciło dziewczynę. Prośby nie pomogły, puścić jej nie chcą, ale wezmą ją za gospodynię. Helena pyta się o Marcina, czy go gdzie nie widzieli, ale *) Pgruwiiaj ubigr łydy koipitfttu gwolęfiskiejo, str. 2§, 11? cni ją wyśmiewają ł zdążają na wierzch polany, prowadząc płaczącą Helenę. Właśnie Marcin rozma* wiał z Jankiem Zwałem i opowiadał, jak zabił sokoła; oglądając go bliżej, dostrzegli żółty płatek przywiąza- ny do nogi czerwonym sznurkiem, a Janko wytlóma- czył Marcinowi, że to królewski sokół. Ten posta- nawia pójść sam do króla i opowiedzieć, jak się to stało; ufa w jego dobroć i sprawiedliwość. Ponieważ się już ku świtaniu miało, Marcin żegna towarzy- szów i zawiadamia, że będzie jutro na jarmarku w Statinie. W drodze spotyka rozbójników z Hele- ną, uderzeniem wałaszki powala jednego, drugi uciekł i oswobodzoną kocłiankę odprowadził do domu, zma- wiając się z nią co do spotkania i podarunków na jarmarku. W domu rodzice sędziwi, a zwłaszcza oj- ciec, gniewali się na Marcina, ale zadowoleni byli, źe mu się nic złego nie przygodzilo (11). Wczesnym rankiem wyjechał i król Maciej 2 orszakiem na jarmark do Statiny, a Marcin nie wiedząc o tem, przybył na zamek zwoleński z zabi- tym sokołem. Kiedy go w bramie chcieli hajducy pojmać i osadzić w więzieniu, wyrwał się im, pobił ich i zniknął, spiesząc do Statiny. Tam w tłumie dogonił króla, przedstawił swą winę, ale bez zamiaru spełnioną, poczem oświadczył, źe zabił również ja- strzębia, który porwał ulubioną gołębicę. Królowi podobała się otwartość, postawa i dzielność chłopa- ka, postanowił go wynagrodzić i kupił mu uzdę pię- kną, a kiedy on wytłómaczył, że tą gołębicą była jego Helena, a jastrzębiem rozbójnik, postrach okoli- cy, a jeden ze starych Detwanów wszystko to przed królem zaświadczył, wtedy król Marcinowi pozwolił sobie jeszcze wybrać jednego ze stu wronj^ch nima- ków, rżących w jego stajni (III). Jak zwyczajnie, oczekiwała Helena wieczorem Marcina, siedząc przed chatą i grając na drumli. Przybliżył się wtedy nieznajomy jej jakiś wojak, usiadł obok niej i chciał ją za rękę ująć, ale ona 118 powstała i 2ńgrozila mu, że będzie miał do cz3mienia 2 Marcinem, który lada chwila nadejuzie. Ofiarował Helenie pierścień, ale go przyjąć nie chciała, dopiero gdy zażądał, aby mu za niego zaśpiewała, albo za- grała, ona przyjęła i życzenie spełniła. Marcin nad- szedł i krótko odprawił wojaka; usiadł ot}ok Heleny, ale był zadumany. Ona mu data piórko z bukieci- kiem kwiatów do kapelusza, jak to przed każdą nie- dzielą robiła, on wziął od rllej pierścień dziś podaro- wany, bo bał się, czy w nim nie ma czarów. Wy- zna\ jej również, że smutny, bo ma być wojna, a on z innymi będzie musiał odejść i zostawić samą He- lenę (IV). Król Maciej postanowił rzeczywiście wojnę i wy- słał werbowników i do Detwy. Patrzyli oni za Mar- cinem, ale go nigdzie nie mogli dostrzedz; widzieli tylko, jak po polach i lasach na swoim wronym ko- niku uganiał. Po północy już przyszło dwóch wy- słańców od króla, obudzili ojca, kazali obudzić Mar« cina i podah mu rozkaz króla, aby się na zamku zwoleńskim ' stawił; bezzwłocznie udał się z nimi, pożegnawszy starych rodziców: Na zwx)leńskim zam- ku stanął w wielkiej sali przed królem i wyznał, że żyć nie potrafi bez polany, ani bez towarzyszów, bez wałaszki, fujary, bez swej odzieży i swych warko- czy, a szczególnie, bez Heleny. Król mu przysiągł, że tego mu nie odejmie, zatwierdził podanieip ręki i zabrał go na boje w swym strasznym „Czarnym pułku* (V). Poeta kończy: Rod mój, ty Tub si svojho Detvana, V ftom duia tvoja je zmarovana Zhrej obrazom tym, óo schladlol Kde bujno v duii rastu zarody, Tam pyramida vstava svobody — A to jo naSs zrkadlol ')• ') Narodzie mój, ty kochaj swego Detvana, bo w nim dusza twoja jest odmalowana, obrazem tym rozgrzej to, co ozic- •> I M 119 Po za lą osnową zrozumiałą, prostą, przykuwa- ją uwagę czytelnika obrazy życia, jak np. życie na hali u bacy, jarmark w Statinie, zaloty wieczorne w sobotę, werbownicy wystrojeni z cygańską muzy- ką i t. p. Szczególnie zaś obraz ludu, jego charakter, jego duszę odczuł poeta głęboko i przedstawił w ca- łej naturalności i piękności. Świadczą o tern choćby te strofy (17 — 19), w których poeta mówi: • 17. Łebo to ma ten Tud ipatokrasny, Że radosti v iialoch spieva; Zda sa ti, £e je nad dla'stn^ch śfastn^, Zda sa, 2e w źalioch omdleva: A tak je. Jeho cit ftiale tufii, O którj^p^ch jeho svedomie iufii, Które V &om len mudri znaju: A iivot jeho ten vżdy sa smeje, Cudz;:^ mu je strach — cudze nad ej e, ^o 8vet ten nafi previevaju. 18. „Zaspieya mu vtada na kosodrcyinie** On citi, 6o vta6a spieva: 6o komu sudeno, veru ho neminie," To 6ut V spieve sa domnieva: Zda sa mu, źe nlet, krem bied zdeden^ch, Żije V radosfach nepremenen^ch. Tak, ako żil v nich jeho ded, Minulost' peknii sam si yybajil, A buducnost' mu cele zatajil, Nezvedav^ jeho pohrad. 19. Za 51 m obyfiaj ziali t', poźiali, Ćim bavit', t:^m sa zabavi, Spieva, 6o stare matky śpievaly, blol Tam, gdzie bujne w duszy rosną ziarna, wznosi się pira mida swobód yi a to jest naszem zwierciadłem. 120 Rc6 pradedoY swój ich vravf: A hncd' ako blesk hromov zaklaje^ Koho klial, tomu zas fitiastie praje, Hned' v burach je, hned' ma pokój; Hned' v dolinach sa tich;^ch osadi, Hned' virchmi lieta, sta orol miaa^ '). Po wojnie krymskiej napisał Sladkowicz poe- mat z życia Słowian bałkańskich p. t. ,Młlica,** któ- rej treścią jest boliaterstwo Jefrema, który w zwa- dzie zabija w kawiarni Turka, a Milicę, uprowadzo- ną od haremu stambulskiego, oswobadza. Czuć tu jednak brak bezpośrednich osobistych wrażeń poety; czy malowidło kraju, czy ludzi, ułożone jest ze sztucz- nycli kvv iatów, które dosyć bawią oko, ale zapachu nie mają. 17. *) Bo to ma lud ten biednopięknj% że radość w żalach \vv?^pic\vuje; zdaje ci się, će jest ponad szczęśliwych szczęśliwy, zdaje się, że w żalach omdlewa. A to jest takr jego uczucie przeczuwa żale, o których jego świadomość milczy, o których w nim tylko mądrzy wiedzą, a żywot jego zawsze się śmieje, oljy mu jest strach, obce nadzieje, które nasz świat przelatują. 18. ,, Zaśpiewa mu ptaszę na kosodrzewinie" — on czuje, co ptnsrę śpiewa. „Co komu przeznaczono, pewnie ąo nie minie* — do n3' sil przybędzie, że wy łamie kraty więzienia, omyli straże i „w tej kosodrzewinie watrę sobie rozświeci", a z nią zabłyśnie swoboda i dla słowackiego narodu. Jeszcze raz później wrócił poeta do Janosika w elegii » Junak;* Janosika, »co to między braty, ja- ko między gwiazdami ten miesięcznik zloty" — juź nie ma, tylko mogiła mała między skałami, przy któ- rej młodzież, pasąca owce, ctiętnie siada i gra na fu- jarze. Cłialupka nie pisał wiele, a jeszcze mniej dru- kował; przyjaciele pozbierali te cenne okrucliy, szcze- gólnie z roczników „Sokoła", i wydali w Bańskiej Bystrzycy 1868 r., a w bieżącym roku po raz drugi K. Salva w Ruźomberku. Ma on to samo stanowi- sko w literaturze słowackiej, co Erban w czeskiej; jego utwory deklamują, jego pieśni są narodowemi. a nawet ludowemi, znają je wszędzie, gdzie tylko brzmi mowa słowacka, Cłialupka zbierał także wy- rażenia ludowe, zwroty, obrazy, żyjąc całe życie z lu- dem wiejskim; zajmował się oprócz folkloru i stu-^ dyami archeołogicznemi, bogatą bibliotekę darował narodowi (w św. marcińskim „Domu"). Podobny Chałupce usposobieniem, talentem poe- tycznym i formą z ludowych pieśni zaczerpniętą, jest Janko Kral (1822 — 1876), niepospolita, ale marzyciel- ska postać, prawdziwy słowacki romantyk. Łatwość tworzenia i improwizacyi szła w parze z pesymi- zmem, za którym szło lekceważenie własnych utwo- rów, niszczenie lub rozdawanie przyjaciołom. Zale- dwie część ich ogłoszono drukiem, znaczną ilość roz- proszono po czasopismach, między temi uwydatniają się: „Zaklęta panna w Wagu a dziwny Janek" i „Zwerbowany;" z późniejszych: „Bezbożne dziewczę- ta," , Skamieniały." Obszerny poemat o Janosiku 124 zaginął bez śladu. ^W całej jego poezyi silnie dźwię- czy jedna struna: niezadowolenie ze stosunków, któ- re ducha jego wiążą, tęsknota do szerokiego lotu, a wobec niemożliwości głęboka melancholia" (J. Vlćek „Dejiny lit slov.**). Najlepiej cechują jego życie i poezye własne je- go słowa. W pieśni p. t. „Orzeł* matka woła go do domu, ale syn odpowiada: Nie mnie to dano w domowym spokoju Przeżywać czasy żywota cichego — Napawać dumą starodawnych czasów Duszę przy ogniu czasu wieczornego; Nie mnie to dano żyć w cichej dolinie — Me losy rosną w wielkiej pustacinie. A .w Utworze p. t. „Wyswobodzenie" mówi: Cokolwiek-eś robił, wszystko było mało, Darmo się twoje światło migotało; Światełko zagasło nie nad twą mogiłą — Zasię pusto, ciemno, jako przedtem było. Do kategoryi głębokich znawców poezyi ludo- wej i naśladowców jej form w poezyi artystycznej należy najmłodszy z tej grup3% inżynier Jan Botto (1829 — 1881), piszący początkowo pod pseudonimem Maginhradzkiego. Zbiorek jego utworów, wydany przez Rudolfa Pokornego w Pradze 1880 r. p. t. „Spłevy Jana Botto/ daje nam poznać w zupełności i zakres i rodzaj talentu tego poety. Jest to elegik w najszlachetniejszem tego wyrazu znaczeniu. Ani pesymizm, ani melancholia nie mają do jego duszy przystępu; on i wtedy, kiedy cierpi, nie broni ku so- bie przystępu nadziei, że będzie lepiej. A że był mi- łośnikiem ludu, odczuwał też żywo jego niedolę i dla- tego nie szczędzi często gorzkich wyrzutów możnym, piętnując każde nadużycie i wyzysk. Z tego przeję- cia się ludowemi poglądami płynie również jego sym- 4 125 patya do Janosika i jego „hórnich chlapcov," których nazywa „wolnemi dziećmi przyrody ** „Śmierć Janosika" jest największym utworem Botty, składającym się ze wstępu i 9 części. Na „Kraiowej holi** rozłożona watra, a około niej zbój- nicy; brak im jednak Janosika, który już pojmany, i dlatego siedzą w smutku około ogniska, nic do sie- bie nie mówiąc. Janosika pojmano, kiedy sobie spo- kojnie popijał wino. Był sam jeden, ale się nie uląkł tysiąca hajduków; powalił na ziemię zdrajcę Gajdo- sza, pobił móc wojska, dopiero, gdy baba z przypie- cka kazała mu podpsypać grochu pod nogi, a potem strzelać mu w pas, w którym miał cudowną siłę, wtedy pojmano go i jak dziecko związano. Kiedy mu wytykano, źe zabijał, odpowiedział: Zbijałem ja zbijał siedem roczków w lecie: A wy też odkąd już ten lud biedny drzecie? Żądano od niego, aby wskazał, gdzie zakopał skarby — odpowiedział: Nie było to moje, nie będzie to wasze, Lecz tego, kto szablą za prawdę opasze. W ciemną noc podeszła kochanka Janosika pod wieżę i rzuciła mu pęk lilij, poczem długo rozlegał się jej śpiew rozpaczliwy, świadczący o zamiarze uto- pienia się w Dunaju, s::oro Janosika nie będzie. On tymczasem śpi i ma sny przyjemne, dopóki go nie przebudzono, aby się gotował na śmierć. Janosik rozpamiętywa swe życie: , Umrzeć?— to wyrok. Dobrze, ja chodziłem ja- ko zbójnik, ale kto więcej zabijał, ja, czy kaci moi? Jam chodził po szerokich polach, aby zapomnieć o ciężkiej niewoli, aby rozrywać pęta swych braci i za to dla mnie zgotowana szubienica. Żegnaj mi tedy, świecie marny — mój świat jest ną4 9l?lQ* kami." 120 Wiozą go na czarnym wozie, otoczonym szere- gami żołnierzy, a on na nim nie wygląda jak wię- zień, ale jak dowódca. Ksiądz mu się każe modlić za siebie, ale on modli się raczej za tych biednych ludzi, za lud nieszczęsny, dla którego o pomoc błaga Pana Boga. Królowa will woła Janosika do siebie, a on na szubienicy jeszcze wspomnieniami żyje le- pszych złotej swobody czasów. Wreszcie skończył życie, a w tejże prawie chwili nadbiegł goniec, aby mu przynieść ułaskawienie od cesarza, któremu Ja- nosik obiecał pułk cały za wolność. Ale już za późno. późno, późno dobiegły cesarskie pateaty — nie da Janik za siebie cztery regimenty. Lud, przejęty śmiercią, w milczeniu i smutku wraca do domu. Następna wiosna była bardzo pó- źna; wspominają o Janosiku, o jego skarbach,, o je- go towarzyszach, bo wszystką słotę przypisują jemu, a jedna z bab widziała go nawet jadącego na smo- ku podczas burzy; wille ciągle się plątają wielkiemi zastępami, wszystko sposobi się do jakiegoś katakli- zmu w przyrodzie, a to ma być ślub Janosika z kró- lową will: zagrzmi pieśń zmartwychpowstania, rozleją się ziemią zorze, świat zły padnie na kolana, a nasz naród wstanie w góręl niech się zaczną Sławy godyl Taka jest pieśń o śmierci Janosika. Jak wszę- dzie, tak i w tym największym poemacie, Botto uwy- datnia w sposób elegijny, bądź zadumę bohatera, bądź smutek ludu, lub rozpacz kochanki; refleksya bierze górę nad- wątkiem opowiadania, któremu treści fakta historyczne, z aktów czerpane, wiele nie dawa- ły. Cały poemat jest dokladnem śvv}ądęctwem, ialc 127 daleko się Botto pieśnią ludową przejął, jak umiał uchwycić jej ton i jej fakturę, naginając wszystko do całokształtu kompozycyi. Z podań ludowych, tak pospolitych ł u nas, o żakietem wojsku, które oczekuje hasła, utworzył Botto nie wielki śpiew p. t. „Baj Maginhradu** („Baśń Maginhradzka"). Maginhrad, to dziś ledwo ruiny sta- rego zamku nad Rymawą; lud widzi tam po północy często światło i mówi, że to pani zamku, Maga, cho- dzi po nim. Tam w tajemnem podziemiu stoi na stole krzyż i kielich, na krzyżu błyszczy gwiazda, a w kielichu warzy się krew. Przed stołem stoi ry* cerz, podparty na dhigim mieczu, a dokoła niego wojsko uzbrojone, jakby skamieniałe. Kiedy gwiazda na krzyżu zabłyśnie słońcem, a krew w kielichu ki- pić zacznie, rycerz przystępuję do stołu, bierze kie- lich i wypija go, podając potem koleją innym towa- rzyszom, bo nikt kielicha zupełnie wypróżnić nie mo • źel Tak co roku na Wniebowstąpienie ten kielich wypijają, a gdy raz będzie wypity, wtedy wojsko wyciągnie z zamku na pola, rozwinie sztandar biały i poleci „za nowemi Madziarami.** Są trzy szczególnie utwory u Botta, przy któ- rych czytaniu nie można w tej chwili nie przypo- mnieć sobie Mickiewicza. Ta „biała panna" („Baj Turca*) w jeziorze Turczańskiem (kiedy cała dolina była wodą zapełniona), wabiąca ku sobie wszystką młodzież, która potem w jeziorze życie traci, nie jest- że to nasza „Świtezianka"? A „Żółta lilia"? Ta Ewi- czka, która, pochowawszy męża, tak prędko o nim zapomniała i chętnie przyjęła zaloty pana, a wieczo- rem zamiast niego przychodzi mąż, aby sprawdzić, czy dotrzymała przysięgi, i na zapianie koguta z nią się zapada — czyż to nie Mickiewiczowskie „Lilie," nawet rytmem jednakie, tylko, że bez zbrodni, i bez braci, i bez podkładu historycznego z czasów Bole- sława Śmiałego i jego wyprawy kijowskiej? Jeżeli le dwie ballady mogły powstać bez vvplvr« 128 wu Mickiewicza, na podstawie wspólnych nietylko ludom słowiańskim, ale indo-europejskim podań i baśni, to nie można znów przypuścić, aby bez wpływu „Dziadów*' (cz. Il-ga) powstać były mogły Bottowe „Krzyżowe drogi," podobne nietylko sceneryą, ale wierszem i całą kompozycyą. Tu się zjawia pani (Czachtycka, kąpiąca się w krwi dziewcząt, zob. wy- żej), potem pan, szukający spokoju, potem zdrajca, potem upiory »Rajnołia" i „Loktibrada," przyczem mat- ka ziklina: Prefi, preft ty hnusna matocłial Tebe pomoc len u Boha: Kto sam shasil iskru boiiu. Tomu ludia niespomóEul A chór powtarza: Kto sam shasils' iskru bofiu Tomu Tudia niespomcżu! '). Z pomiędzy innych utworów Botty streściliśmy już powyżej (przy charakterystyce kraju) jego „Mar- gitę i Besnę;** tu wspomnimy jeszcze, że w utwo- rach okolicznościowych, których jest znaczna liczba, poezya jego stoi na tej samej wyżynie, czy to kiedy się żali „nad mogiłą Koliara," czy kiedy sławi „4-go sierpnia 1863 r.", czy wreszcie „nad grobem Siad- kowiczowym przy sadzeniu lipy." W części IV jego „Śpiewów" znaleźć można kilka pieśni bardzo ładnych, a przedewszystkiem na- der zręcznie podług form ludowych utworzonych, w części V przefkłady z Chomiakowa i Mickiewicza (Pierwiosnek, Powrót Taty), a te ostatnie mogą słu- żyć za dowód, że Botto Mickiewicza nietylko znał, *) Zwracam na to podobieństwo uwagę dlatego, że je przeoczył J. Yl^ek w tylokrotnie cytowanej „Hist. lit. słowa- ckiej,* zresztą dosyć pilnie podobieństwa wykazujący. Ubiór mężczyzn w Pojnikaoh. (Kom, zwoleński). 129 ale się nim przejmował, skoro umiał w trafnym prze- kładzie oddać jego ballady. Wpływ Kollara i Hollego i dążność do stwo- rzenia wielkiej epopei słowiańskiej wydały epika Lu- dwika Zelle (1809 — 1873), który napisał w r. 1843 powieść z dziejów Słowian połabskich p. t. „Upadek Miliducłia*' (wydaną w przerobieniu w r. 1862), a w r. 1871 epopeę narodową w dwunastu pieśniach p. t. „Rościsław" (Rastislav). „ Upadek Miliducłia" przypomina miejscami „Kon" rada Wallenroda'*. Dawny wojewoda pogańskicTi Lu" tyków, Bołidan, ukrywa się pod imieniem Wolana jako kapłan (Halban?), ponieważ splamił się zdradą swoicłi. Widząc, że drobne plemiona Słowian za- cłiodnicłi giną pod mieczem Germanów, pragnąłby je w jeden organizm silny połączyć pod berłem Wieli- mira, syna księcia serbsko- łużyckiego, Miliducłia. Mi- łość Wielisława do Miliny, córki Luta, księcia Luty- ków, ułatwia porozumienie i bliższe związki. Tym- czasem szczęście rodzinne Wielimira (Alf z Aldoną?) at)sorbuje go zupełnie tak, że nie myśli o politycz- nycłi sprawach. Wolan stawia mu przed oczy wiel- ką ideę (Halban jako Wajdelota?!), ale Wielimir zwle- ka. Tymczasem król frankoński, Karol, napada nie- spodziewanie na wojska łużyckie, a Miliduch z Wie- limirem padają na pobojowisku, nie spełniwszy wiel- kiego planu Wolana. Po za tą główną osnową znajdziemy jeszcze wię" cej podobieństw do Wallenroda, jak błądzenie nad jeziorem przy blasku księżyca, wieści o blizkim nie- przyjacielu; sama Milina przez zaniedbywanie niewie- ścich zajęć, a hasanie na rumaku i branie udziału w wyprawach myśliwskich jest rodzoną siostrą Gra- żyny. Anachronizm uczuć i myśli u bohaterów jest też wspólną obu poetów własnością. Po za tem czuć u Żelly głębokie przejęcie się romantyką rycerskich BibUotokA. — T. 101 ^ 130 \viekdw średnich, ale przez silne słowa- gorące uczu« cia, wspaniałe myśli, musiały oddziaływać na współ- czesnych po zimnych, klasycznych utworach HoUego. „Rościsław** z natury rzeczy mniej dawał pola fantażyi poety, bo był z jednej strony krępowany faktami historycznemi, z drugiej treścią poematu Hol- lego „Swatopluk'*, z którym jest identyczny. „Dum- ka", „Czarnobój", „Duma Metodowa", „Uroczystość na Welehradzie", ,, Namowa do zdrady *, ,;Gonitwy", „Wodna panna**, „Swatopluk w Reznie'', „Swato- plukowa zdrada**, „Sąd**, „Kain** ł „Kara'* — oto na- pisy pieśni dwunastu, z których się składa poemat. Pomimo tytułu, nie Rościsław jest tu właściwie boha- terem, ale Swatopluk, którego żądza panowania po- P3xha do zdrady kraju i sprzymierzenia z Karloma- nem, a w końcu zwrócenia się z orężem przeciw wspólnemu wrogowi. Jak w „Miliduchu**, tak i tu nie potrafił poeta zatrzymać kolorytu wieku, dopuszcza się licznych anachronizmów, a jeśli się doda, że forma wiersza, a zwłaszcza dykcya poetycka, wiele pozostawia do życzenia, wystarczy na umotywowanie zdania, że epopea ta się nie udała. Dla interesującej nas treści utworów poetycz- nych wspomnieć musimy i o Ludwiku Kubanim (1830 — 1869), którego wczesna a tragiczna śmierć (zabójstwo przy grze w karty) odbiła się na Siowa- czyznie żałosnem echem. Oprócz drobnych utworów lirycznych, napisał poemat polityczny „Traja Sokoli** (Trzech Sokołów) w r. 1863 i poemat epiczny p. t. „Radziwiłłówna, królowa polska**. Treść poe- matu, ściśle podług historyi przeprowadzona, na- wet z tradycyą o otruciu Barbary, świadczy o stu- dyowaniu tych czasów; byłaby rzecz wdzięczna po- równać, w czem i o ile odstępuje Kubani od naszych dramaturgów (Wężyk, Feliński, Odyniec, Magnuszev^» 6ki) i histojyków. Pisał również powieści hurno* 131 rystyczne ł historyczne, jak „Mendik", „Pseudo-Za- mojski *), „Głód ł miłość**, „Emigranci", „Suplikant" i największa, a niedokończona powieść łiistoryczna z w. XV, z wielkim talentem napisana, p. t. „Yalgatha** (stronnik Jiskry, dowódca zamku drenczańskiego). Z Kubanlm opuściliśmy dziedzinę poezyi w po- s wszeclinem znaczeniu, a wkroczyli na pole powieści, w tym okresie gorliwie i z powodzeniem uprawianej. Jako wybitny talent w tym rodzaju wyszczególnił się Janko Kalinczah (1822 — 1871), dłuższy czas profesor gimnazyum w Modrem (kom. nitrzańskiego), potem dyrektor gimnazyum ewangielickiego w Cieszynie. Rozpocząwszy od powieści poetycznej, wydanej w r. 1842 p. t „Królewski stół** (Kraluv stul), a osnutej na podaniu łiistorycznem z czasów króla Macieja, zwraca się ctiętnie do rycerskicli i wojackicłi przy- gód, czyta polskie powieści Michiała Czajkowskiego (zwłaszcza „Kirdżali*', „Wernyłiora", „Ukrainki"), z któ- rycłi nawet niektóre przekładał, i przejmuje się niemi tak, że one zostawiły wyraźne ślady na całej jego działalności powieściopisarskiej. Z pierwszej doby za najlepszą ucłiodzi powieść p. t. „Miłków grób" (ró- wnież z czasów króla Macieja), którego treść opo- wiedzieliśmy przy obrazie Poważa trenczyńskiego; z późniejszych, więcej samodzielnycti, osnutycli na tradycyacłi drobnej szlacłity słowackiej, czyli t. zw. ziemiaństwa, wyszczególnić trzeba „Świętego Ducłia" (1848), ^Książę liptowskie** (1852), a szczególniej „Restauracya" (1860), (t. j. wybory komitatowe) zna- ną i w języku polskim z przekładu Bronisława Gra- bowskiego (Warszawa, 1874). „Kto pozna Rzewuskie- go „Pamiętniki starego szlachcica litewskiego" lub Chodźki „Pamiętniki kwestarza", albo wreszcie Mic- ') Ani dzieła samego, ani cjQ|fłpi^'prV 1S3 wi w. XIV pieśni Sztiira, ztąd liczne do noweli przy- piski i wyjątki z archiwów. Ze stanowiska arty- stycznego Pauliny nie dorasta do Kalinczaka, z ogól- no narodowego znaczy w literaturze przynajmniej tyle, co tamten. Jego nowelle wyszły w 4 tomach, p. t. „Be- siedky" (w Skalicy 1867—1870). Nie wspomnieliśmy dotąd ani słowem o litera- turze dramatycznej, zaznaczywszy tylko w ogć-Inym na ten okres poglądzie, że i ten dział literatury roz- wija się stosunkowo dobrze. Nie potrzeba wyszcze- gólniać warunków, jakie są potrzebne do rozwoju tej gałęzi poezyi; to, co dotychczas o życiu Słowaków powiedziano, wystarczy do wypowiedzenia ogólnego zdania, że do rozwoju poezyi dramatycznej brak tu wszelkich zgoła warunków. Ani narodowego teatru, ani aktorów, ani większego miasta z ludnością kilku- dziesięciotysięczną, a co najgorsza, brak większego grona obywateli miast stołecznych, którzyby jako otwarci narodowcy na słowackie widowiska uczęsz- czali — to wszystko utrudnia pracę nawet amatorom, których, dzięki Bogu, na Słowaczyźnie nie brak, a mię- dzy nimi nawet prawdziwych talentów. Tylko Tur- czański Św. Marcin w „Domu" swym narodowym ma małą scenkę; obok niego najczęściej jeszcze w Lip- towskiem Św. Mikulaszu pojawiają się od czasu do czasu słowackie przedstawienia dramatyczne — zresztą są to bardzo sporadyczne objawy. Nic tedy dziwnego, że literatura dramatyczna rozwijać się nie może i że szlachetne jednostek usi- łowania szerszego nie znajdują poparcia. W czasach panowania czeszczyzny występuje niepospolity obserwator drobnego mieszczaństwa, Jan Chałupka (1791 — 1871), i pisze po czesku kilka ko- medyj, z których „Kocurkosvo, czyli Abyśmy tylko się nie powstydzili" w 3 aktach (Lewosza, 1830) stałe się przysłowiowem i typowem. Jak dalece pochwy- 134 cił Chałupka Z źycia postacie niby migawkowym fo- tograficznym aparatem, dowodem tego jest niezwykle zainteresowanie się publiczności, rozchwytanie pier- wszego nakładu i ogólne poszukiwanie autora, który siebie na tytule nawet pod pseudonimem nie przedsta- wił. Mimo to, a raczej właśnie dla tej fotograficznej wierności życia i silnie uwydatnionego pierwiastku satyrycznego, literackiej wartości te obrazki nte mają, zwłaszcza,' źe je szpeci trywialna i makaroniczna gwa- ra madziarsko-niemiecko-łacińska, wprawdzie typom tym właściwa, ale w literackiem dziele niemożliwa. Słowem, jest to nasz mały Voltaire-3oliomoIec, umiejący stworzyć typowe figury, ale nie umiejący icłi pcłmąć w ożywioną i konsekwentnie rozwijającą się akcyę. Dopiero Jan Palarik (1822 — 1870), wówczas wikaryusz w Peszcie, swoją komedyą, p. t. „Inco- gnito" (1858) zwrócił na siebie uwagę. Treść kome- dyi wprawdzie nie nowa, odznaczała się szlachetną narodową tendencyą, a ożjrwiona ludowemł śpiewami i zakończona wy krzykiem: „Chcemy mieć słowacki teatr!" zyskała niespodziewane powodzenie. Druga komedya trzech-aktowa „Druciarz" (1860), słabsza od poprzedniej, była przeróbką z francuskiego; bohate- rem uczynił Palarik Polaka Zalewskiego, podnosząc ideę bratniej miłości dwu blizkicli i sąsiadującycłi z sobą narodów. Nietylko bowiem Polarik znał Pola- ków, ale i ich język i literaturę, czego dowodem przeróbka Korzeniowskiego „Okrężnego", p. t. „Smie- renie alebo Dobrodrużstvo pri obżinkach". Najwię- kszy utwór Polarika, pięcioaktowa komedya p. t. „Dymitr Samozwaniec" ma ideę słowiańską i ogólno- ludzką: oswobodzenia z ucisku i przywrócenia praw ludzkicłi ludowi. „Podnosząc zrozumienie wielkiej dziejowej myśli w tragedyi Palarika, podnieść musi- my także umiejętność w przeprowadzeniu scenicznej ftkcyi, pełnej wspaniałych sytuacyj i logicznego. roz- VSi Woju... Z więksźsm bogactwem wyobraźni 1 lepi< Wyrobionym kunsztem poetyckim pisał Schiller i Szuj- ski swe utwory na temat Dymitra, ale z mniejszem poszanowaniem prawdy i myśli dziejowej" (A. Giller ^Z podróży", 135)* Jeżeli Palarikowe utwory nife stoją na tej wy- żynie, na jakiejby je estetycy mieć chcieli, nie jego to wina, bo tak wysokiego on sobie nie stawiał ideału. Uważając dramatyczną narodową literaturę za jedną z najpewniejszych dróg do rozwoju narodowego ży- cia, chciał pisarzy słowackich pobudzić do nowej czynności literackiej, tem więcej, że bez dramatu be- letrystyka nigdy nie jest pełną, ma wpływ mniejszy i musi się na obce oglądać utwory. Nie miał też pretensyi być Szekspirem, Schillerem lub choćby Ki- sfaludym słowackim, pozostał sobą, zasłużonym pra- cownikiem, chociaż nie wybitnym komedyopisarzem. Dziedzinę historycznego dramatu uprawiał współ- cześnie z Palarikiem Jonasz Zaborski (1812 — 1876), autor dwudziestu pięciu tragedyj: 9 z dziejów wę- giersko-słowackich, 9 z dziejów rosyjskich i 7 z dzie- jów serbsko- węgierskich. Jak Palarik w komedyach nie przestał być publicystą, tak Zaborski chciał fałsze historyczne prostować za pomocą tragedyi. Dramata jego są to poważne studya kulturno-historyczne w twar- dych niepoetyckich wierszach, wstępne prace do jego „Dziejów". Szekspir o we „Historye" były mu drama- tycznym wzorem — ale gdzie naśladowca został poza wzorem! Zaborskiemu szło o historyczną prawdę, jaką wypielęgnował we własnej głowie, a nie o poe- tycką inwencyę, albo poetyczny obraz. O drobniejszych usiłowaniach stworzenia sło- wackiej tragedyi nie możemy się rozpisywać, ale nie możemy pominąć jeszcze jednej cechy, tego piśmien- nictwa w omawianym okresie. Jest to niepospolity ruch na polu wydawniczem i literatury umiejętnej, od 136 roku 1862 skupiony w działalności „Macierzy sło- wackiej". Na czele prywatnych wydawców i budzicieli rucłiu umysłowego stoi Daniel Lichard, od r. 1847 — 1851 wydający w Skaiicy wielki kalendarz „Domowa pokładnica" (Skarbiec domowy), od r. 1848 również „Noviny pre hospodarstvo", a od r. 1849 w Wiedniu urzędowe „Slovenske Noviny" wspólnie z d-rem Ję- drzejem Radlińskim. Ten znów po usunięciu się od redakcyi „Nowin", został redaktorem krajowych ustaw w Budapeszcie, następnie wydawał religijne czaso- pismo „Cyrylo Metody" z dodatkiem niezwykle cen- nego pedagogicznego pisma, p. t. „Przyjaciel szkoły i literatury". Jeszcze większą czynność wydawniczą rozwijał współcześnie Jó^^ef Yictorin, autor słowackiej grama- tyki dla Niemców, którego almanach „Lipa", od roku 1860 — 1864 wychodzący, był ogniskiem wszystkich najwybitniejszych pisarzy tego czasu. Oprócz tego on, ubogi wikaryusz, wydał swoim nakładem utwory Sladkowicza, HoUego, Zaborskiego i własny przekład dzieła Tomasza a Kempis „O naśladowaniu Chry- stusa". Działalność „Macierzy słowackiej" ku rozbudze- niu i podtrzymaniu literatury naukowej skierowana, szła dwojaką drogą: na jednej popierała czysto nau- kowe publikacye, na drugiej popularyzowała zdoby- cze wiedzy Organem pierwszego kierunku był „La- topis, " redagowany przez W. Pauliny-Totha, drugi objawiał się popularnemi książeczkami, wydanemi dla ludu. Oprócz tego założono „Archiv starych ^esko- sIovenskych listin" i „Sbornik slovenskych narodnich pieśni, povesti, prislowi, porekadiel, hadok, hier, oby- cajov a povier" i popierano wydawnictwo- książek szkolnych, między innemi prof. Hattali „Mluvnica ja- zy ka slovenskeho (Peszt i Bystrzyca, 1864 i 1865.) Po za „Macierzą" czynny bardzo na polu hi- 137 storyografli był fr. SasineJc i Stefan HyrosZy na polu pedagogicznem Samuel Ormis, w etnografii Pavel Dobszyński, w mitologii Piotr Kellner-Hostiński i W. Pauliny-Toth. Wspomniany powyżej Lichard pracował w dzie- dzinie nauk przyrodniczych, Holuby w botanice, S. Chałupka i Klemens w archeologii. Rozpoczęte usiłowania dopiero powoli zdążały do normalnego i trwałego rozwoju, kiedy po dwuna- stoleciu rozwiązano „Macierz," a z nią przecięto je- dne z najżywotniejszjch arteryj narodowego życia. IX. Literatura współczesna. Lata 1874 i 1875 zaciążyły kamieniem na spo- łeczeństwie słowackiem przez zamknięcie gimnazyów, konfiskatę majątku „Macierzy" i zamknięcie jej zbio- rów, wreszcie przez rosnący ucisk madziarszczyzny i negacyę bytu Słowaków, wyrokiem ministra Tiszy ferowaną. I los nie oszczędzał ciężkich cłiwil naro- dowi. Po śmierci Sladkowicza (1872) i Kalinczaka (1871) następują kolejno zgony: Żelly, Hostinskiego, Yiktorina, Krala, Zaborskiego, Pauliny-Totha, wre- szcie Botty, Licharda, Samuela Chałupki i Dobszyń- skiego, przeważnie wybitnych i niestrudzonych pra- cowników. Oprócz tego zmieniają się wpływy, kształcące literaturę i wyciskające na niej wybitne piętno; oprócz najbliższych, wywierają wpływ na słowacką literatu- rę angielska, w dalszym ciągu niemiecka, a po za nią rosyjska i skandynawska. Usiłowania starego Hurbana wprowadzenia jeszcze ję^żyka czeskiego ja- i3d ko literackiego nie doznały powodzenia; OWSZćffl, wy twarzą się blizka wzajemność czesko-slowacka, ale z zachowaniem przez każdą swej indywidualności Językowej* Słusznie tóuwaźył dt. Vlćek w swej literaturze, że na dzieje literatury ostatniego dwudziestolecia je- szcze nie czas; idąc tedy za tem, co on podał, roz- szerzymy tylko tu i owdzie charakterystykę pisarzy na podstawie własnych studyów. Na czele poetów tego okresu stoi bezsprzecznie Paweł Orsag (Orszagh— pseudonim Hwiezdosław, ur. 1849, zob. ryc. nr 24), ol)ecnie adwokat w Namie- stowie pod Babią-Górą. W r. 1868 wystąpił po raz pierwszy z , Poety ckiemi pierwiosnkami* (Basnicke povesenky) pod pseud. Józefa Zbrańskiegc; następnie w almanachu „Naprzód" (1871) umieścił wiele wła- snych utworów, od roku zaś 1880, od chwili odno- wienia „Slovenskych Pohladov," stale poezyami swe- mi obdarza ten miesięcznik. W r. 1892 wyszła cz. I jego „Sobranych spisov basnickych," zawierająca utwory epickie, w r. 1896 część II z utworami liry- cznemi, mieszcząca raczej wybór niż zbiór obfitych tego poety pieśni. Liryka wyższa i to refleksyjna, to pole, na któ- rem Hwiezdosław niepodzielnie zbiera laury. Psalmy, i hymny, sonety, elegie, ody, pieśni, kanzony, gazel- le, dystychy w nieprzebranej rozliczności form od drobnej ludowej zwrotki, przewijają się przez liryki jego z niezwykłą krasą i lekkością, bogacąc literaturę słowacką perłami najczystszej wody. Natura niesły- chanie wrażliwa, ale nie przeczulona, odczuwa wszy- stko żywo i bujne kwiaty uczuć przeplatając przędzą myśli, splata w misterne wiązanki. Dola ojczyzny i cierpiącego ludu krwawi prze- dewszystkiem jego miłujące serce, ale głęboko reli- gijny nie wyrzeka, nie rozpacza, ani kwili, opuści- wszy skrzydła, ale w potężnych psalmach i hymnach 139 blaga litości i krzepi w narodzie nadziej?, ie miło- sierdzie blizkie. Tak w ^Psalmie na zakończenie ro* ku" wola: MaliCherniO sme, rtcvzacny pfacJh sme, śrtie jJoffol ź liehoż IskfA [umlkla^)— Ale z bo4ej vdle sme poSIi preds' Łou sme i trvamel Hospodin hradzi') na vlnobitie*) 6asov: 60 chce zachovava: on zachował i teba, Tude m5j, od vekov posavad;^) na paiin^ zeme-Iod'ky b>!ńdi Pan, zrie i v kut jej [v kworom schuleny') dlieS:*) nehajl pod jeho opaterou si — zna i kormidelnik. ') Nes^selne krat* ®) si mrel pod *ernovom '*) vin [vlastn^ch i cudzich; ale Hospodin vskresil t'a zas i zdvihnul k itvotu. Chlieb utiskoY jeS i dnes, blen") pijei krivody, [od muk postanava5 "), ale Hospodin fiita") pilne slz i krve krupaje.l5) Ach, zbedowany si, ubity si, zbolent ai k smrti na hrudi**) tia4*0 hory Garizim, duch v ftiernych osidlach.'*) Opustiłi t'a synovia zradni, zapredaly i dcery neverne, a V radach protivnikov pySnych pc^ukli*') układy. A nieto Tutosti v zhubcoch, niet milosrdenstwa; [b nieto v nich pravdy; krov proti krvi ylastncj, kost* proti kosti vlastnej [je draylia'^) nad lelmy. A W hymnie »De profundis:* A ndrod, z ktoreho som pollel — i ten, i ten, Panel si poniłili: jak stnko kiesa vefier so stropu, 140 tak hiboko ho skłonili; iedva tySia eSte dlane mu, schvatenćmu v neresti *), bied potopu, hor* k nebu trój mu, kde ui jedina the hviezdka chve1a, len iticu ') zjeienu 60? bura z prudov vyrve mu a V stiny ') zapięta... Ćo holo Tudu Izraela na puftti ztratenemu, 60? Mai vodcu, któremu prials'*), radil, smer B) dal vźdy, ba sam vSe oblak ]hols' vie stlp.... O takiego wodza dla swego narodu prosi poe- ta również w jednym z ostatnich utworów, ogłoszo- nych w „Slov. Pohladach** (1898, zesz. 6, str. 313nn.) O, milost*, milost Tudu mCjmu, Bożel... Sme malomocni, słabi, sputnani V nevoli. stihana jak vetrom vlna, jak laftka honena, jak vasnena ćiżatko... Ty uró vodcuI ve8tca pofili mu, apostola: ćo ho prstinou tou prevedie i 2avedie ho v kraj, kde zdrój i leli — ?o mu v krasy obrazoch rozkr;^dli buducznosti zlatohlav, tvm naynadi ho — v mrve svedomie m *o zblyska, udrę slovom hromovym mu. z mrakot tak ho vzbudi k iivotu, vraz odcloni mu Tudskej hodnoty, skvost nepredajn;^, nenarufiitelnu prav boiskach osno\'u mu poznat' da, vynći pravde ho, tej SYobodiacej na veky — a tak vSetci spfisobna: ie mloka strasie, óo mu loga krv, Yzpriameny razom, vórou bujary, zasvati raz i v seba vstupenie: to — V telach eSte — duSi vnebovzatie I^ ') smutek. •) czupryna. •) cień. *) życzliwym byłeś. 5) kierunek. •) Litości, Boże, dla ludu mojego! Myśmy tak d' obn% słabi i spętani w niewoli, jaKO wichrem gnana chmurka, jak łańka tropiona, jak czyżyk schwj^tany. Ty daj mu wodza, Ty mu poślij wieszcza i apostoła, abv go przez puszczę wiódł i do kraju doprowadził, w którym źródło i żniwo — by w pię- knych obrazach roztoczył przed nim przyszłości złotogłów i wpra- wił w zachwyt, w obumarłe serce, co dr^i^a w niemocy, ^.m?m 141 Musielibyśmy przepisać znaczną część utworów lirycznych Hwiezdosława, chcąc uwydatnić wszystkie odcienia głębokiej miłości kraju, którego jest synem. Do wspaniałych głębin uczucia patryotycznego i reli- gijnego należą „Gwiazda wiary," „A jeszcze post!" „Prośba,* „Hymn wskrzeszenia,** „Tyś blizko, Pa- nie!** „Psalm żywota,** Z „Letorostów** I, 7. Po Bogu i ojczyźnie następuje rodzina; tej po- święca poeta utwory przeważnie przygodne w trzech księgacłi „Letorostów** (utworów, które urosły w bie- gu roku), przedstawiając się nam jako syn miłujący, czuły brat i szczęśliwy małżonek. Matce ukochanej poświęca poeta wspomnienie w wierszu „Priadka** (Prządka), szczególnie zaś opła- kuje jej śmierć (Letorosty II, 26). a cała skala uczuć przejawia się tu w prostej smutnej piosence: LJmrela matidka, umrela; jej bielą duiiika sta paprsk*) zlotf zpat') w nebo vzat^ letela... to znów W żałosnym sonecie: „Akoża t'a') opustim — ako, syn mój drah^?* sepia Yyprohlijmi'^) rty 4), yzozruc 5) srdcolomne. ,A ja teba— matifiko?" ozvalo sa vo mne, no nedoiiel na jazyk dotaz 6) hroznej vahy. Jak strom v buri som sazchvel — chvel a slzncj vlahy T) ronił prudy u Stitu łóżka potajemne; słowa wpadnie, z martwoty tak go do żywoia wzbudzi, ludz- kiej godności osłoni zarazem skarb nieprzedajny i nienaruszalną da mu rozpoznać praw boskich osnowę, da- mu naukę prawdy, która zawsze niesie swobodę i tak wszystko złoży, że zrzuci zmorę, co mu krew wypija, promienny czynem, ożywiony wolą wstąpienia w ciebie kiedyś święcić będzie, to — w ciałacli jeszcze —duszy wniebowzięcie! O promyk, ') napowrot, ^) wyscłiły. 4) ^gta, 5) patrząc, 6) pytanie, 7) wilgoć. I4Z srdcom ćesnf *) tmiknul *) h6V, tkubal preohromti^ citil som, jak pukaju*) v8elky svazky, vzt'ahy i). Badał: darmo zowiem tu 8vojim 6obykorwek. So v§etkvm za rozeźechnat' musi biedny filovek; óo ma, ćim je krchkost'. kratka zdania perest' &) straSnel — Ale rodióku videt' v smrtnom boji. óust', jak eSte i tam len o tu svojet' *) stoji a nemóet' ju vykuj:it' — 6i iestva6Sia nerest'1?') Nie chcemy posuwać za daleko porównań, ale nie bpimy się przesady, twierdząc, że w tym szere- gu sonetów (od str. 169 — 176 Sobr. spisów II) w ogólnej liczbie 16 są dźwięki Trenów Kochano- wskiego, zmodernizowane „Ojcem zadżumionych" Słowackiego, a jednak przy wysokim artyzmie nie- słychanie proste i oryginalne. Pamięć siostry, wcześnie i niespodziewanie zmar- łej, święci w Letorostach II, 20; do żony i nader tkliwego z nią pożycia Letorosty II, 7, III, 12, 34, a zwłaszcza wiersz p. t. „Nowy żywot," w którym ją pociesza po stratach rodzinnych, wskazując, że on to już przebył, i wiersz „W prostocie ducha" sławią- cy towarzyszkę życia, jako towarzyszkę pracy, my- śli, trosk i radości. Czy życie poety było istotnie tylko drogą cier- niową? Sam nie wiele, mówi o sobie, wspomi- nając czasy dzieciństwa i czasy szkolne, najszczęśli- wsze chwile powrotu do domu rodzicielskiego na święta lub wakacye, wpływ matki na ukochanie mo- wy ojczystej, mistrzów swych chwaląc w Petolim, Slad- kowiczu, potem w Szekspirze i Tenny sonie (szczegól- nie w Letorostach III, 40). Jeżeli zaś mówi obszer- niej, to chyba o swych fragmentach, o pojmowaniu zawodu poety i niepowodzeniach a niezgodzie mię- dzy uczuciem a formą poetycką, i o niezrozumieniu ') straszny, ^ skręcił, ») pękają, 4) stosunki, 5J fgj, rnuillG^ć (pstrość)^ ^) (swojacz) ra^zm, O sniuleL 143 go przez rodaków (Letorosty I, 1. 8; II 4. 5, 15; III 5, 20, 26, 39, 40.) Z powyższego rysu można przypuścić, że Hwie- zdosław liryk, w utworach epickich sobą być nie przestania i że pisząc powieść, stworzy tylko po- wieść poetyczną. Do takich należą obrazki z ży- cia ludu „Butora i Chutora,** „Na obnócke,** „Polu- tiensk," ,,V źatru" i największa „Hajnikova żena" — wszystkie razem z „Venovaniem" i Doslorem" wy- pełniające tom I „Sobranych spisov." W „Hajnikowej zenie" przedstawił poeta dra- mat rodzinny Czajków, gajowego w pańskich rozle- głych lasach pod Babią Górą, którego młoda żona spodobała się dziedzicowi. W obronie swej czci gajo- wa zabija pana, a mąż dowiedziawszy się, co się sta- ło, bierze zbrodnię na siebie, idzie do więzienia i ocze- kuje śmierci. Żona, postradawszy zmysły, dostaje się do tej celi sądowej, wyznaje swą zbrodnię i ratuje męża, który ocaliwszy przypadkiem dziedzica z nie- bezpieczeństwa, dostaje napowrót miejsce gajowego, a żona odzyskuje zdrowie. Na tej kanwie prostej osnuł poeta wspaniały poemat w obrazach górskiej przyrody i zajęć ludu w każdej porze roku; przed oczyma czytelnika prze- suwają się obrazy ścinania drzewa, zbierania malin, burz jesiennych, polowania, pogodnych nocy letnich. Jest przytem i refleksyi niemało, bo ramy powieści poetycznej pozwalają na nią, jest i piosnek kilka jak- by z ust ludu wyjętych, ą tworzących prawdziwe klejnoty liryki słowackiej. Hwiezdosław jest słusznie uważany za klasy- cznego pisarza; po wyjściu pism jego odezwał się je- den z recenzentów, że dzień, w którym takie utwory objawiają się światu słowiańskiemu, powinien być uroczystym. A jednak — Hwiezdosław nie jest popu- larny. Czy może dlatego, że zdała od gwaru i od 8warów politycznych do żadnej nie należy frakcyi? Nam 6ig zdaję, że inna jest tego przyczyna: jego v/y* 144 soki artyzm, styl oryginalny i język wła^y, cfia nie- wielu, nawet wykształconych Słowaków przystę- pny. Przypominając w wielu razach naszego Kra- sińskiego, wspólnie z nim czekać musi na po::nanie i uznanie, bo jego poezya nie jest dla bieżącej tylko chwili— to balsam mający krzepić naród w dalekiej jeszcze przyszłości. Popularnym poetą w całem tego słowa znacze- niu jest syn dra Józefa Hurbana, tylekroć powyżej wspomnianego, Syetozar Hurban, piszący pod pseudo- nimem Yajansky (ur. 1847). Z zawodu adwokat, jest niepospolitym poetą, pierwszorzędnym nowelistą, niezmordowanym bojownikiem za pomocą pióra w redak- cyi dziennika „Narodnie NoYiny.** (zob. ryc. nr. 23). Wystąpienie jego przj^ada na czas nieco pó- źniejszy niż Hwiezdosława, bo na rok 1873, ale kie- dy ten dłuższy czas potem milczał, pracując w ci- chości, Wajanski szedł śmiałym krokiem naprzód, i po przekładzie Schefflowych „Psalmów z gór" po „Listach od Adryatyku" (Jaderske listy) wyszedł w r. 1880 pierwszy zbiorek utworów poetyckich „Tatry a morę.** W tym czasie wskrzesił niegdyś przez ojca wydawane „Slovenske PoWady" i w nich umieszczał tak poezye, jak zwłaszcza nowelle i po- wieści; pierwszych część wyszła potem w zbiorkach „Z pod jarzma'' (1884) i „Yerśe" (1890), drugie two- rzą kilka tomów, ale osobno wydane są tylko „Be- sedy a dumy" ('2-ty 1833 — 1884), szereg obrazków, między któremi górują „Lecące cienie" (Letiace tiene) i duża powieść „Sucha latorośl" (Sucha ratolest'). W roku 1890 umieścił w „Pohladach" powieść „Na rozebrani,* (Na rozdrożu), w 1896 „Koren a vylion- ky" (Korzeń a pędy). Przejęty nawskroś duchem ojca, uważa Wajan- ski wszelką pracę piórem za służbę dla narodu i dla- tego, gdzie braki, tam on spieszy i lukę zapełnia. Czy trzeba dać wyraz sympatyi do braci południo- wych (Jaderske listy), lub napiętnować haniebne czy- Martin Kukuiia. 145 ny (Herodes), czy wzbudzić miłość do ziemi rodzin- nej przez wystawienie jej krasy, lub współczucia dla wieśniaka (Obrazky), czy wreszcie ironią schłostać odrodzeńców i wskazać cel narodowej pracy (Sucha latorośl) — wszędzie Wajanski, wiedziony szlachetną tendenc3^ą, kreśli z uczuciem postacie dodatnie, z ża- lem ujemne.— Przez dotykanie przeważnie sfer inte- ligentnych, między niemi i szlacheckich, przez rea- lizm w kreśleniu stosunków zarówno miejskich, jak i wiejskich, przez szlachetność prozaicznego stylu, wykształconego przez niego do wyrażania najsubtel- niejszych uczuć ł myśli, zajmu;e on pierwsze miejsce jako powieściopisarz i nowelista. „Powieść Wajańskiego — mówi jeden z kryty- ków — to książka, której cena nie spada; świeżo bę- dzie błyszczeć zawsze jako najpiękniejszy kwiat be- letrystyki sławiańskiej, jako jeden z najpiękniejszych płodów całej zachodnio-słowiańskiej literatury." Zanim zapoznamy naszych czytelników z wy- borem jego pism, przytoczymy tu dla przykładu i charakterystyki ustępy tak z jego prozy, jak i z poezyj. Oto np. jak kreśli pracę rębacza w boru: „Uź zanemel sestoraky tępot O cepov po hu- mnah, uź nekadi *) sa u panskeho najera *) mlótiaci strój *). Tu ćas, kde mozoFna ruka vyhladava pracu V sirośirom *) borę. Muźovia v kratkych kożuchach, na pleciach blyskave sekery, tiahnu za śedeho •) rana na miesto swojho trudu. Snah prasti ') pod t'azkou botou, z list muźov vinii za kotiice *) pary, na cier- nych baraniciach iskri sa mrazny srień ®), każdy z ru- baćov vyzera jako persky śah vo svojej ćapici dia- mantami posiatej. Leu ze tieto slovenske diamanty sii leu poźićane; pride zubate slniecko a poberie si jich. Ćiapky cćernejii, iba na chocholi ^^) cervenie sa kytka." ') bicie, ') dymi, •) dzierżawca, 4) młocarnie, 5) rozległy •) szary, 7) skrzypi, 8) wijące się, 9) sezon, *°) wierzchołek 146 „Pila Skrieka ^), sekera bilcha de masneho dreva! rubaii robią stiepy. Uź cele pewnostky *) pravidelne naukładanych 8tiepov iakaju na odvezenie, Pilena borica ztriasa sa zimni^ne '), drobne sniazky hadźe *) na chobaty*), a hlavy svojich tryzniterov *). Nepo- móze jej ani trasenie, ani hadzanie snahom: sklonit*sa musi hrda hlava, nau6ena na vorny vozduch, na ci- stę objimanie vetra, sklonit^sa musi pysn;^ Stichly driek ') do sńahu smiesaneho s pieskom. Duty buch- uź borica leii na chladnej zemi.. Vzdorovala v pred- snostnej lizkosti padu, jej ramena chytaly sa ziifale ®) najprv vzduchu — no ten nema pevnoty, potom kona- rov siisednych, ale ani tie nemajii dost' siły zachylit' klesajiicehs ') druha. V predsmrtnom hneve zyrtla sa borica, ichly jej zahviźd'aly, ratolesti odćesly ko- nare susedine a tak nićiaCi znićena Tahla k noham SYOJich vrahov. Rubaći podopreli sa na sekery a oddychaj ii nad povalenym stromom *°).* W poezyach lubi używać sonetu, oktawy, se- styny, tercyny, ale równie gładko w całej krasie płynie z jego pióra dwuwiersz krakowiakowy. Sonet: Viem, 4e mój naród • temer") nema mena; viem, bez 2e ho rodni bratia mało znaju: viem, beho za deje odihraju; a mal^m budę,, i ked' pride zmena. Viem, źe je Spatny*^, biedny, svetom bliidi a doma chabo'*) znaSa vrahov rany; że na hrob mój tieź stokne 14) znama hany, bar vylial by som krev zafi z vernej hnidi! Viem, że mój siln^ hlas mrie bez ozveny 15), *) zgrzyta, *) twiedza, ') gorączkowo, 4) rzuca, 5) grzbie- ty, 8) dręczyciel, '^) pień, 8) rozpaczliwie, ®) upadającego, '*') drze- YfOf * ) prawie^ ^^) biedny, ^^^ trNycżnie, H) spłynie, 15J eclł9. 147 bar by sa nlesol, jak spev cherubinal Yiem, 2e marna SertvaO mójho 2itia... Poslednej*) chaty zakial stoją steny, V nej2 hlaholila') sladka slovendina: 8 tou chatou sviaiem obsah 4) svojho bytia. Przykładem lekkiej formy, zaprawionej ironią, są pNeyinne ver§iky:" Kukulienka kukd, Łe śa hora S) puka 6) sama som, sam^ som, pod' iuhajko 7) dnuka 8) Skovranok 8vitori, 6o Łe nam hoYori? 2e ta naia Tubo&t 9) obidvoch umonl Ćervena kalina nbd vodou sa kniSe'^) Slovenska mamidka smutny listok piae. Smutna listok piSe, slzami ho rosi ie sloYeask;^ syndek t'a2ke jarmo nosi. Smutn;^ listok piSe, krvou to pefiati '*) łe poznała zradcu vo vlastnom diefati... L'ah9ie verbludovi cez*') ihelne usko, neż jej został* vernym, ked je v teple bruSko!'*) Po za niwą poezyi i powieści pracuje Wajanski i na polu krytyki literackiej, najwięcej zaś na polu politycznem, jako najwybitniejszy redaktor „Naro- dnich Novin." Pod pewnym względem za ucznia Wajanskiego można uważa Izydora Żidka (pseud. Somolicky), spółredaktora „Narodnich Novin," obecnie wacowskie* go więźnia. •*) ofiarę, ') ostatni, •) brzmiała, 4) it^i^^ 5) las, 6) rozwi- ja. 7) młodzieniec, Ą do wnętrza, 9) miłość, ^^) chwieje, ^') pie* czętuje, *') przez, ^^) brzuszek. 148 Jego utwory poetyckie, tak zebrane i wydane pod tytułem „Basno**, jak i licznie rozproszone po ostatnich rocznikach ^Stov. Pohladov", mają wyrobio- ną formę, lekki styl i myśl przeważnie patryotyczną. W nowellach i obrazkach jest realistą w charaktery- styce i chętnie wybiera przedmioty, dające mu pole do satyry i ironii. Prawdziwym realistą, niepospolitym w nowelli malarzem stosunków wiejskich i ludu, jest Marcin Bencur (pseud. Kuku^-in), ur. 1860 r., obecnie lekarz w Dalmacyi (zob. ryc. nr. 25). Kiedy w r. 1886 wspólnie z A. Bielkiem wydał w Skalicy „Slovenske besidky" zwrócił na siebie uwagę nowellą „Nieprze- budzony", w której odmalował miłość pastucha gęsi, upośledzonego na umyśle, do gazdowskiej córki, któ- ra mu z litości czasem na pastwisko jedzenie przy- niosła. Za temi poszedł potem cały szereg nieporó- wnanych obrazów, jak: „Cienie i światło", „Z cie- płego gniazda", „Młode lata**, „Po dziewięciu latach**, „Do szkoły**, „Ze stopnia na stopień**, „Szczodry wieczór** i po paroletniem milczeniu „Cestopisne crty**, wrażenia podróżnicze z Dalmacyi. W nowelach tych przesuwa się cała galerya typów wiejskich: wiejski nauczyciel, pleban, kościel- ny, wójt, pisarz gminny, młody zbogacony kmieć lub chłop starej daty, wiejski rzemieślnik lub mły- narz, pastuch, woźnica, cygan i żebrak, stoją obok siebie prawdziwi i plastyczni do szczegółów drugo- rzędnych. A obok tego ile obrazów życia: rada gminna, wesele, muzyka, pożar lub powódź — wszyst- ko kreślone z etnograficzną niemal ścisłością i dla- tego wartości podwójnej, dla literatury i kultury sło- wackiej. Co najwięcej pociąga do Kukuczyna, to zdrowy, serdeczny humor naszego Prusa, a przy- tem jcayk ożywiony mnóstwem zwrotów i przyslowi ludowych. Wielkiem utrudnien'em poznania Kukuczyna 14? jest brak książkowego wydania jego nowel, które z wyjątkiem „Dies irae** i powyżej wspomnianych „Besedek", mieszczą się w rocznikach „Slov. Pohla- dov." A warto nietylko je uprzystępnić, ale co wię- cej zapoznać z niemi inne literatury, bo kto pozna nowelle Kukuczyna, pozna istotę i charakter życia ludu słowackiego. Zbliżając się do końca, nie możemy zapomnieć i o młodszych lub mniej płodnych talentach, które z powodzeniem na niwie beletrystyki pracują. Na- leży tu w pierwszym rzędzie Andrzej Bella, ewang. pastor wojskowy (obecnie w Krakowie), który wydał tylko „Piesne" w Peszcie w r. 1880 i kilka wierszy umieścił w „Slow. Pohladach"; Marcin Braxatoris (M. Sladkovićov), syn Sladkowicza, próbującego sił w liryce i dramacie; Tichomir Milkin (pseud.)> poeta i krytyk »Literarnich Listov.** Z pomiędzy kobiet „imających czarnego pióra* wyszczególniły się jako poetki i powieściopisarki: Te- resa Wansowa, autorka powieści historycznej '„Siro- ta PoYradskych'* (1889), komedyi 5-aktowej „Svedo- mie" i kilku nowel, między innemi „Starej pieśni" („SI. Pohl", 1898), Helena Solteszowa, autorka du- żej powieści „Przeciw^prądowi" i szeregu nowel (jak ^Umierające dziecię" Zivena, 1885), obecnie przewo- dnicząca towarzystwa kobiecego „Źiveny" i jedna 2 najgorliwszych patryotek (zob. ryc. nr. 26), wresz- cie Ludmiła Podjaworinska, poetka i nowelistka w ro- dzaju naszej Hajoty. A że i na polu naukowem nie brak pracowni- ków takich, jak Paweł Kriźka, historyk, Andrzej Kmet i L. Holuby, przyrodnicy, dr. A. Wagner, astronom, J. Lombardini i Rizner, bibliografowie, S. Czambel i J. Bkultety, filologowie — jest nadzieja, że piśmiennictwo rozwijać się będzie, chociaż powoli i kroku innym literaturom dotrzyma. Obecny stan czasopiśmiennictwa słowackiego jest niezaprzeczenie •'.^.4 150 pomyślny, jeżeli się zważy trudności, na jakie ro- zw\ój tej gałęzi piśmiennictwa jest u Słowaków wy- stawiony. Czasopism polityczn3'ch wychodzi 8, z których właściwie dwa tylko służą narodowej sprawie i są naprawdę polityczne, t. j. dziennik ^Narodnie Novi- ny*' w Turcz. św. Marcinie i tygodnik „Slovenske Listy" w Ruźomberku. „Ludove Noviny" i „Narodni Hlasnik'* to tygodniki dla ludu, cieszące się dość znaczną liczbą odbiorców (2,500 i 5,000), „Kresfan" jest wprawdzie wydawany w duchu religijno- katoli- ckiem, ale nie narodowym. „Nova Doba*' jest orga- nem socyalistów słowackich, zamieszkałych w Buda- peszcie; „Słowenske Noviny" zaś i „Opravdowy Kre- st'an" są organami madziarskiemi, założonemi dla ró- wnoważenia wpływu czasopism narodowych. Naukowo-literackich czasopism jest 5, a miano- wicie: „Slovenske Pohrady*, miesięcznik wydawany w Turcz. Św. Martinie już rok 18-ty. »St)ornik mu- sealnej spoleSnosti sloYenskej** (2 zeszyty rocznie) i „Óasopis* tegoż towarzystwa, wychodzący co dwa miesiące; „Literarne Listy" są dodatkiem miesięcznym do „Kazatelni" ijedynem pismem literackiem, poświę- conem wyłącznie krytyce. „ÓernokAaźnik" jest mie- sięcznikiem humorystycznym. Po za temi jest 8 pism religijno-obyczajowych [„Katolickie Nowiny (Tyrnawa), „Kazatelna* (Te- pla), „Putnik sv. Yojteśsky" (Tyrnawa), „Nasa na- dej" (Waców), „KraFowna sv. Ruzenca* (Trzciana na Orawie), „Posól boż. srdca Jezisoveho" (Tyrna- wa), „Cirkovne Listy" (Lipt. św. Mikulasz) i , Straż na Sione" (Modra)] i 3 pisma gospodarskie („Ob- zor" z dodatkiem „Pod Lipą", „Hospodarskie Novi- ny" i „Vlast a Svet"), z których ostatnie jest wyda- wane przez Madziarów za pieniądze byłej » Macierzy Słowackiej." OJ nowego roku bieżącego wychodzi również 151 pod redakcyą T. WansoweJ „Dennica", miesięcznik dla kobiet, który w razie pomyślnych warunków nioźe istotnie zastąpić odczuwany brak tego rodzaju publikacyi. X. Zakończenie. Poznawszy życie Słowaków dawne a zwłaszcza teraźniejsze w rozmaitych jego objawach, a przede* wszystkiem w najcenniejszej pracy ducha — w litera- turze, nie możemy zamknąć tego szkicu bez kilku uwag. Nie ulega wątpliwości, że Słowacy posiadając wiele odporności, mają za mało energii. Pewna bierność, połączona ze zdaniem się na obroty losu, ta bierność, której dopatruje się wielu psychologów przedewszystkiem w Słowianach, jest jedną nłetylko z najwybitniejszych, ale zarazem najszkodliwszych cech życia słowackiego. Nie odegrawszy nigdy w dziejach wybitniejszej roli nie mają tradycyj ry- cerskich, a wszystkie wspomnienia czasów Święto- pełka i Rościsława są tylko poetycznemi obrazami, bez realnego gruntu politycznego. Ujarzmieni od lat tysiąca nie mogli w sobie wyrobić zmysłu politycz- nego, a jeśli mimo tylu wieków potrafili zachowaó swoją odrębność narodową, nie tyle w tem ich za- sługi, jak raczej pomyślnego dla nich ukształtowania się stosunków w późnem obudzeniu się w Madzia- rach świadomości narodow^ej i „idei madziarskiej." Ten brak wyrobienia politycznego odbija się i dzisiaj w ich pracy narodowej. Narzekają słusznie na nieuczciwą agitacyę, ale sami uczciwej i stanów* 152 czej między ludem rozwinąć nie Umieją, aby solidar- nością zorganizowanych mas przeważyć presyę orga- nów rządowych. Szeroki samorząd miejscowy w gminie, szkole, a poniekąd (u protestantów) i w kościele, nie mógłby się stać łupem w rękach nieprzyjaciół, gdyby stoso- wnie umiano zorganizować lud, oddziaływać na nie- go ciągle przez blizką styczność i tanie gazetki, or- ganizować nawet robotników, aby ich uchronić od sideł socyalizmu. Inteligencya słowacka, w stosunku do ogólnej liczby ludności nieliczna, nie jest zwartą falangą bo- jowników narodowych i niema dosyć poczucia obo- wiązku popierania wszelkich usiłowań darodowej pra- cy. Nie wielu tylko jest zupełnie niezależnych, jesz- cze mniej tak zamożnych, aby podług potrzeby i więk- sze sumy mogli składać na ołtarzu patryotyzmu, ztąd lada niepowodzenie, lada gwałtowniejszy wicher zda- je się grozić zupełną zagładą mozolnie wybudowanej twierdzy narodowej. Gdyby pamiętali o znanem zdaniu „discite hi- storiam exemplo moniti" i oglądali się około siebie, dostrzegliby wiele analogii w losach innych narodów słowiańskich i z ich dziejów nie jednego mogliby się nauczyć. Mimowolnie nasuwa się nam podobieństwo Sło- waków z Wenedami, przedstawianymi w „Lilii Wc- nedzie" Juljusza Słowackiego. Lud gołębiej prostoty i czystego serca, dzielny fizycznie, ale w duchowej rozterce, zasłuchany w dźwięki harf swych kapłanów- poetów, a oczekujący cudu — jakiż podobny do Sło- waków, których podobnie jak Wenedów gnębi i du- si naród ani lepszy, ani kulturą wyższy. Miałżeby i los Wenedów być proroctwem dla przyszłości Sło- waków? Nie daj Boże! ł ufamy, że w tem miejscu analogia ustaje. Wenedowie zwątpili w swą przy- szłość «ich serce zbladło i trzęsło się jak liść olcho- Elena SoUfszovL Svetozar Hiirban Ysjansk?. Paweł MudroA. ! 1 153 Wy* więc „na łch czołach było wypisane krwawo życie trzydniowe/ Słowacy w przyszłość nje wąt- pią... Dowodem jest glos jednego z najwybitniejszych pracowników narodowych i pierwszorzędnego pisarza słowackiego, podany w szeregu artykułów w „Narod- nich Nowinach," a potem w osobnej wydany ksią- żeczce p. t. „Usposobienie a nadzieje. Próba uprzy- tomnienia sobie .teraźniejszego horyzontu myśli sło- wackiej na tle wspomnień z przeszłości" (Turcz. św. Marcin 1897). Po skonstatowaniu, że tak mało przod- kowie dzisłe>sz3^ch Słowaków pozostawili śladów swe- go życia indywidualnego, narodowego, i zaznaczeniu, że mało wiedzą o Słowakach nawet bracia najbliżsi, autor widzi w tem główną ^słabość** narodu słowac- kiego, że przy tak chwalebnej wytrwałości, z jaką przez tyle wieków zachował czysty język i literaturę tradycyjną, nie pozostawił śladów życia historyczne- go, nie dał mu widzialnego artystycznego kształtu. Pochodziło to — zdaniem autora — z braku poczucia ar- tystycznego i artystycznej twórczości. Wszystko tkwi- ło w zarodku, wiek obecny dopiero z tego ziarnka rozwinął roślinę i kłosy. Część dalsza służy przy- pomnieniu wszystkich usiłowań celem rozbudzenia poczucia narodowości, począwszy od poety Hollego, a skończywszy na działalności „Macierzy słowackiej." Po scharakteryzowaniu głównych środków madziary- zacyi^ ucisku obecnego i groźnej etycznej epidemiii, ziejącej na Słowaków, mówi: » Chwalilibyśmy Boga, gdyby wszystko tak by- ło dobre a zbawcze, jak to, że nam Słowakom ni- czego nie trzeba, tylko przetrzymać ten czas kryty- czny, nie upadać, nie przerywać uświęconego łańcu- cha naszych zacnych dążeń, które podług złotych słów biskupa Moysesa, mają wewnętrzną sprawiedli- wość, niewątpliwe uzasadnienie, udowodnioną moc 154 prawną... Dopóki to słonko świeci, nie boimy się we- wnętrznych sporów, ani zewnętrznych przeciwieństw, bó wiemy, że zwycięży jedna myśl wszystko prze- wyższająca, nad wszystkiem królująca: pragnienie ży- cia, jako jeden uczciwy, prawnie powstały naród, którego Panem jest Chrystus Zbawiciel, którego na- dzieją, wiarą, ucieczką i zwierzchnością jest Bóg!** „Jedno, do czego dążyć jest wszystkich świę- tym obowiązkiem, to, abyśmy byli jednolitą całością, chociażby kipiące i wrzące fale roztopionego kruszcu zachowały jakieś nierówności i szczerby na powierz- chni. To nie zmieni donośnego brzmienia, to może tylko bawić oko, jako dążność całej przyrody, która nie lubi monotonii. Ale dźwięk musi być ten sam, prawdziwy, spiżowy, silny a przyjemny...** „Przetrzymać ten czas krytyczny, to jest w tej chwili największym i najświętszym obowiąkiem... Główną, grubą, surową i najcięższą pracę jużeśmy Wykonali — opuścić ręce i przestać pracować, przestać cyzelować, doprowadzać do doskonałości, upiększać dzieło już gotowe, byłoby straszną rzeczą, byłoby morał insanity,^ „Jakież są tedy narodu tego horoskopy w bliż- szej i dalszej przyszłości? Wierny syn narodu wiecz- nie pyta się o to sam siebie, i myślących przyjaciół swoich, uczonych, polityków i poetów narodowych; wszyscy oni z apodyktyczną pewnością wieszczą nam w swych widzeniach i świętych natchnieniach żywot, a nie śmierć; wszyscy zarówno śpiewają pieśń nadziei, żywota, nawet sławy i swobody, i wter dy, gdy krwią piszą gorzkie żale nad teraźniejszym stanem swego narodu: „Marno w spoinom lese buky sa telnate pnu, rózkladaju v priek, j^r 155 plecama tlaftia, odstrkuju ruk;^: yyhiikne predsa nad nich Stihly smrek...* '). ...Spodziewamy się pracy gorzkiej, bez nagro- dy, nieuznanej przez swoich, a dopieroż przez ob- cych; spodziewamy się cierpień prywatnych i naro- dowych, prześladowań, obelg, więzienia, głodzenia, hańby; spodziewamy się bolesnej słabości własnych braci, chwiejności, niecierpliwości, niewdzięczności, próżności, interesowności, nieczystości serc, owianych zarazą, która chodzi w parze z długą niewolą; spo- dziewamy się wzrostu potęgi nieprzyjaciół, nowych z ich strony strachów i zabiegów dla zniszczenia na- szego (słowiańskiego) społeczeństwa, naszego patryo- tyzmu i kultury; spodziewamy się opuszczenia braci przez braci, co jest bardzo smutne — najsmutniejsze. Madziarzy dosięgli szczytu władzy politycznej i wy- zyskują ją do ostatniej kropli bez najmniejszego względu na słowa i przyrzeczenia tych mężów ma- dziarskich, którzy im wywalczyli i swobodę i potęgę państwową, mądremi i zręcznemi kompromisami z ko- roną i rządem wiedeńskim... Baczność niemadziar- skich narodów nie jest aktem podstępnej polityki, ani oporu i kaprysu, ale jest stanem żelaznej konieczno- ści, na nas niemiłosiernie wymoźonym, nad którym głęboko ubolewamy. Bo zabić nas można, ale nikt niema prawa zmusić nas do samobójstwa, nikt bez wyjątku, chociażby tron jego dostawał do nieba!" „Nasza słowacka, narodowa sprawa, oprócz pi- sanego i zwyczajnego prawa, spoczywa na wiecznych prawach przyrody i jej podstawach przez samego Boga stworzonych. Jest ona rezultatem fizycznych sił, które i ateizm uznać musi. Ma tedy dwie części: O Darmo się w wspólnym lesie buki grube pną i roz- kładają wpoprzek, plecami cisną, odłamują gałęzie — przeciec ponad nie wystrzeli świerk wysmukły... Hwiezdosiaw, 158 duchową i materyalną. I skóro nieprzyjaciele nasi odrzucą wszystko duchowe, a opierać się będą tylko na materyi i wtedy zabijanie narodu naszego okaże się bezcelowym zamachem... Tylko wygnanie z kraju, albo wymordowan:.3 mieczem, trucizną, ogniem, wo- dą, dynamitem, konsekwentnie i niemiłosiernie wyko- nane, byłoby w stanie zmieść z powierzcłmi ziemi naród słowacki, do czego się pewnie nikt nie posunie z przyczyn etycznych i ekonomicznych: nie rozumie- my tedy niedbałości w rozumnem rozwiązaniu naszej narodowej kwesty i, a dzikiego trzymania się stronni- czych usiłowań celem osłabienia naszej narodowości. Męczarń można wykonać wiele, ale rezultaty nie będą w należytym stosunku ani do trudu tyranów, ani do bólu męczenników..." „Kiedy ogółem wszystko policzymy, wszystkie niepowodzenia odważymy na złotych ważkach, wszyst- kie stosunki ocenimy podług wartości netto, kiedy wszystko powiększymy do podwójnej miary i wtedy jeszcze na podstawie tego, co mamy, cośmy wyko- nali i jakeśmy wykonali, nie może być nadzieja na- sza za zuchwała! Na tryumf miejsca nie ma, radość byłaby przedwczesna, optymizmu się wystrzegajmy. Ale o rozpaczy może mówić jedynie człowiek ducho- wo upadły i zdenerwowany. Kiedy się bliżej przyj- rzymy potędze i zważymy te środki, te zakusy, tę gorliwość, tę wytrwałość, tę wyższość, ten ozdo- bny gmach fałszywych maksym, to szczęście prze- ciwników naszych, a w stosunku do tego rezul- taty, osiągnięte za pomocą tak nadzwyczajnego kun- sztownego, bezwzględnego aparatu nieprzyjaciół w to- ku długich lat trzydziestu, musi się podnieść i rozja- śnić nasza nadzieja, musi napełnić duszę naszą du- mna świadomość naszej istoty, i skoro tylko zechce- my, naszej absolutnej niezwyciężonościl Nic nie zginie z atomów tej ziemi, a ogrom, któryśmy wznieśli, miałby zmarnieć?" ,«.jr-». 157 Po tegorocznych sierpniowych uroczystościach w Św. Marcinie, które wypacBy świetniej i uroczyściej niż lat poprzednich, napisał jeden z gorących patryo- tów z Krzemienicy: „Dawno czekamy lepszych czasów, ale te nie chcą się pojawić. Jeszcze nas z dnia na dzień wię- cej prześladują, publicznie i prywatnie oczerniają, ja- ko niebezpiecznych ludzi, zdrajców ojczyzny. Pra- wda, dotąd na przekór rozlicznym krzykom niczem tego udowodnić nie mogli.'* „Co więcej — jesteśmy bez szkół, bez urzędów i ochrony, a przecież z dnia na dzień nasz obóz ro- śnie. Dopomagają do tego sami nasi nieprzyjaciele, bo często i takim oczy się otworzą, którzy przedtem o tem ani nie posłyszeli, a słowo „panslawista* przedstawiali sobie jakby jakie widmo, czy smoka, którj' chce połknąć społeczeństwo ziemskie.** „A więc dalej z Bożą pomocą idźmy do pra- cy; niech każdy pracuje tak, jak mu siły i sv »sunki pozwalają. Kto jest niezależny, niech pracuje bez oglądania się i wstydu; kto związany stosunkami, niech pracuje tak, jak może najlepiej — to piórem, to groszem, to dobrą radą, to znów dobrą książką sło- wacką. Drogi są rozliczne, ale cel jeden i prawdzi- wy. Bóg zaprawdę pobłogosławi każdy dobry za- miar, a małe ziarnko dobrej woli wyrośnie z czasem w potężny szczep słowacki, pod który się z czasem bojaźliwi i niezdecydowani schronią przed burzami i atakami nieprzyjacielskiego świata. Chociaż owo- ców my spożywać nie będziemy, da Pan Niebieski, że będą nasi potomkowie.'* Kończymy słowami Stefana z Opatówka: Sam smutny wszedłem w strapień koło... I mój się Słowak też nie śmieje... Głowa na piersi, w bruzdacłi czoło, Bo mu się wielka krzywda dziejel Ja brat twój z rodu, acłi i z doli, Czujęć, cdzie serce ciężko boli,,,